piątek, 18 sierpnia 2017

włoskie wakacje. cz. 3. breathtaking









Wracam do opowieści o naszych wakacjach we Włoszech.
Część 1 tutaj
Część 2 tutaj


*******
Włochy. Nadal Włochy. Miasteczko Tisens/Tesamo (podwójna pisownia, co jest normą w Południowym Tyrolu). Nature Caravan Camping.


Każdego ranka budzę się pierwsza.
Ja każdego ranka budzę się pierwsza. Nie jestem typem śpiocha, sen znajduje się u mnie na pierwszym miejscu w kategorii deficyty, bo zwyczajnie szkoda mi na niego... życia.
Czasu mi szkoda.
Tego czasu wieczorami, gdy dzieci zasną, a w domu zalega cisza.
I tego zaraz po przebudzeniu, kiedy buzia sama mi się śmieje ze szczęścia, bo mam wrażenie, że tego danego poranka, skoro Wszyscy jeszcze śpią, ja mogę tak wiele! Zdążę poczytać, wypić tą słynną kawę na słynnym tarasie (nie to, że na jakimś konkretnym... po prostu na własnym... i ta kawa... i śpiew ptaków...i że tak wcześnie....i ten spokój....), zrobić sobie maseczkę, a może
 i przejadę się na rowerze albo pobiegam...?
Cóż... zanim zdążę te plany zwizualizować i zanim na ten taras w ogóle wyjdę.. słyszę "mamoooo"....




Ale nie na campingu! Podczas wakacji, moja Rodzinka śpi snem niewzruszonym, w swoich namiotowych pokojach. Poranne podekscytowanie nowym miejscem udziela się tylko mi. Reszta chrapie. Co czyni mnie bardzo szczęśliwą:)



Cała parcela jest moim tarasem. Ze spokojem korzystam z campingowego prysznica, choć, jeśli jest przed siódmą, chodzę niemal  na palcach. Do siódmej obowiązuje cisza nocna. Śpiew ptaków, rosa na trawie, spokój i cisza, przeplatana jedynie dyskretnym "morgen", wyszeptanym z przyjaznym uśmiechem... I chrzęszczenie wilgotnych kamyszków pod stopami pozostałych, campingowych rannych ptaszków.
Na kawę jest trochę za wcześnie. Nigdy nie piję kawy na czczo. Jak się okazuje, jest jeszcze parę rzeczy, których na czczo nie dam rady...




Wsiadam na mój miętowy rower i jadę do lokalnej piekarni. Wydaje mi się, że widziałam taką niewielką, niepozorną na rozdrożu, na górce, w centrum...
Mijam równiutko rosnące, pnące się jak winorośla, jabłonie, okryte siatką przed szpakami. Mijam grusze, stojące wzdłuż drogi jak u nas lipy i kasztanowce. Coraz mniej udolnie odwracają one moją uwagę od rozkręcającej się zadyszki. Uroczy podjazd z widokiem na bielone domy, znajomy aromat głębokofioletowej odmiany lawendy, za którym się oglądam i okazuje się, że należy on do dwóch bujnych, bujających się lekko krzaczków przy niezamieszkałym jeszcze budynku..
Serce mi wali. Zupełnie już tracąc dech w piersiach muszę się zatrzymać...








Jest duszno, pomimo mgły na zboczach gór. A może to chmury?  Ledwo zipię! Upewniam się, że nic nie jedzie i nikt nie zobaczy, że zsiadam z rowera i ciężko się o niego opierając, krok po kroczku ruszamy razem pod górę. Taka niepozorna, wydaje się zupełnie nie stroma! A mi ani razu nie udaje się jej zdobyć. Pięćset metrów. Przed śniadaniem nie ma szans... A ja przecież po te bułeczki na to śniadanko...





Docieram w końcu do niewielkiego placu, właściwie skrzyżowania. Jest tak małe, że dopiero gdy słyszę nadjeżdżający samochód, zdaję sobie sprawę, że czas się ruszyć, bo stoję na środku drogi. Wybrukowane wąskie uliczki, strome i znikające za rogiem budynków jak tajemnicze przejścia, rondo wielkości salonu w naszym domu, ławeczka, drzewo wyrastające z granitowej kostki. Zwyczajnie niby. Ale ja czuję się, jak w filmie, jak w książce, jak bohaterka romantycznej podróży, mojej własnej opowieści.




Pani w piekarni wita mnie bardzo po niemiecku, więc gdy próbuję zapytać o lokalne wypieki, w głowie nieznośnie mieszają mi się słowa po angielsku i niemiecku. Wychodzi kaszana, ale od czego są ręce i palec wskazujący! Wybieram okrągłe i płaskie, ciemne chlebki z kminkiem, pszenną bagietkę i kilka bezpiecznie wyglądających bułeczek. Zwykłe pieczywo sprzedawane jest na wagę, ceny podawane za kilogram. Oczywiście nie jestem biegła w przeliczaniu liczby bułek na jeden kilogram w przemnożeniu na EURO, ale wygrywa chęć spróbowania tyrolskich wypieków. Zerkam jeszcze na ogromny krążek sera i kawał dojrzewającej szynki, którą pani kroiła na cienkie długie plasterki dla poprzedniego klienta. Ceny nakazują jednak pozostać przy pieczywie i soku pomarańczowym.
Żegnam się, odzyskując moje językowe umiejętności i wymieniam z panią kilka zdań o pogodzie i o tym, skąd przyjechaliśmy.
Przede mną najprzyjemniejszy moment tych wczesnych poranków w Tisens - zjazd na camping. Rozpędzam się, nawet nie pedałując, i czuję się, jak Meg Ryan w Mieście Aniołów. Wiatr we włosach... Miasteczko, z małymi wyjątkami, dopiero się budzi. Ta sama droga, która w jedną stronę przyprawia mnie o zawał, teraz zachwyca widokami. Z góry widzę camping i góry. Przystaję między ostatnim domem a szeregiem grusz i... znowu! Aż nie chce mi się wierzyć... To dla mnie...?
Z pewnością otwieram znowu buzię. Zostawiam na chwilę rower, nie ma ogrodzenia, więc wchodzę w mokrą i gęstą trawę i wspinam się na płot z belek, ustawiony kilkanaście metrów od ulicy. Przede mną rozpościera się zachwycająca panorama... Sąsiednie miasteczko, poukładane na zboczu domki, idealnie wkomponowana w ten widok bryła kościółka z czerwonym dachem, a wszystko to ubrane w białe lekkie chmury. W chmury ubrane są też góry, tworzące magiczne tło. Jak z obrazka. I wtedy wiem, że jest to jeden z tych momentów, kiedy czas nie jest ważny, bo trzymam go w garści, gapię się i mogłabym tak tam stać i stać. Jak cudownie byłoby móc zabrać ten widok i to miejsce ze sobą... albo mieszkać tu i przychodzić na ten płot z belek każdego dnia... Siedzieć i zachwycać się, wstrzymywać oddech, czuć, że jest się w odpowiednim miejscu, w najlepszym czasie...






Jestem szczęściarą. Te widoki... jakby ktoś mi je rozdawał...
Jeździłam po nie każdego ranka. Wystawiając serce i płuca na codzienną próbę.
Warto było. Od teraz te obrazy będą już na zawsze moje.



O prawdziwych górach i jak na jedną z nich wjechał mój Bartek - już w następnej części.
Zapraszam:)







4 komentarze:

  1. dobrze że najpierw pod górę a z bułkami juz w dół :-) A zdjęcia gór w chmurach to na ścianę !!!! w ramki cudne !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za ramkami to taki właśnie mamy plan, nasza galeria na ścianie czeka już 3 lata!:)

      Usuń
  2. Dzięki Twoim relacjom z wakacji wyruszyłam w podróż, choć nie ruszyłam się z domu ani na krok ;)Piękne miejsca, zdjęcia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczekaj proszę jeszcze chwilę, zabiorę Cię nad morze i na piękne wyspy Laguny Weneckiej:)

      Usuń