poniedziałek, 30 maja 2016

big city life - the night

Dzień dobry.
I dobry wieczór.
Zanim o wielkim mieście.... odzyskałam telefon! Znalazł się. Gdy nadzieja zrobiła się całkiem malutka, a modlitwy do św. Antoniego nieco mniej żarliwe, tak po prostu ktoś zadzwonił do mojego męża z informacją, że chyba znalazł mój telefon. Ucieszyłam się oczywiście, choć najbardziej z tego, że w końcu mogłam odetchnąć z ulgą... moja wersja okoliczności jego zgubienia była jednak prawdziwa (przechodziło mi przez myśl, że mogłam go wyrzucić przypadkiem do kosza, odruchowo, a potem...wyrzucić ten fakt z pamięci...). Nie dociekałam, jaką przebył drogę, jaka jest jego historia.
Nadal nie mogę z niego korzystać, bo to służbówka, odkręcenie blokady kradzieżowej w długi weekend, w Polsce...hmmm...musi potrwać. Nie przeszkadza mi to, choć ściskało mnie w środku, żeby móc pochwalić się na instagramie pewnymi widokami przez te ostatnie dni... no ale po kolei.


Przeżyjmy to jeszcze raz... Asiu:)


Uwielbiam duże miasta.
Oddychać nimi.
Ich zgiełk, nadmiar świateł, nadmiar wszystkiego.
Obecność ludzi i to, że nie narzucają się, ani nie narzucają mi oczekiwanego zachowania.
Mogę być odważniejsza, bardziej spontaniczna. Mogę robić rzeczy szalone, a potencjalni obserwatorzy nie zwrócą na mnie uwagi.
W dużym mieście nie zawaham się wjechać na ostatnie piętro w hotelu po pierwszej nocy. Boso. Żeby pogapić się po prostu na to miasto z góry, dla widoków, dla piętnastu westchnień z zachwytu.
Nie zawaham się poprosić o autograf i wspólne zdjęcie Janusza Gajosa.
Z trudem i tylko ze względu na Męża nie tańczę salsy w meksykańskiej restauracji. Panowie tak pięknie grali, jeden z nich śpiewał "bailando...."...mało brakowało:) No i przecież ja znam hiszpański! No właśnie... znam, czy zaczęłam poznawać? Dlaczego nie wrócę do nauki???


Uwielbiam wielkie ulice, migoczące światła, zadbane bramy, które obiecują odkryć część swych tajemnic, jeśli tylko zajrzy się za nie. Wąskie uliczki, małe kafejki, drewniane stoliki i krzesła, zapraszająco wolne, kuszące zaspokojeniem wszystkich kubków smakowych, jeśli tylko się na nich przysiądzie.
Nowe smaki, cudne aromaty, śniadanie w knajpce, kolacja grubo po zmroku.
Rozmowy, żarty, pyszna zabawa. Dwa dni i jedna noc z przyjaciółmi w stolicy.
Nadal bez telefonu.
Ale z wielką potrzebą oderwania się, resetu, relaksu...




Taki reset zafundowaliśmy sobie z Przyjaciółmi kolejny raz. W Warszawie drugi. Teatr, dobre jedzenie, dobre drinki, dwa dni bez dzieci.
Bilety na spektakl w Teatrze Narodowym rezerwowałam tak dawno, że zapomniałam już, jak bardzo mnie to cieszyło, wir codzienności, ten zgubiony telefon, praca, problemy ze zdrowiem Jasia... entuzjazm uleciał. Nawet wizja tych dwóch dni poza domem i kolacji w Wook'u nie pomagały.
W miarę zbliżania się do stolicy, próbowaliśmy zapomnieć o stresach, pracy, wszystkim tym, co nas frustruje.
Warszawa nie chciała współpracować. Przynajmniej tak nam się wydawało. Powitała nas ulewą i ciemnymi chmurami...





W parze z deszczem ustawił się głód i nasze wielkie rozczarowanie. Ślinka ciekła nam po brodach, już niemal czuliśmy smak garam masala i ciecierzycy w sosie curry... ale okazało się, że Wook jest "zamknięty do odwołania z powodu awarii"! Bez żadnego uprzedzenia! Bez wzmianki gdziekolwiek! I co teraz?
Po drodze do teatru znaleźliśmy tylko fast food i... długaśną kolejkę do porządnej knajpki.


Na szczęście potem miało być już tylko lepiej:) Również kulinarnie:)





Szybka kawka w Sketch i nareszcie siedzimy na swoich miejscach...






Janusz Gajos, Edyta Olszówka, Ewa Wiśniewska, Beata Ścibakówna, Grzegorz Małecki, Marcin Przybylski, Oskar Hamerski, Mirosław Konarowski
Mała, kameralna scena przy Wierzbowej, mocna sztuka, zabawne dialogi, energiczna Maggie, wkurzający Brick, za mało Księdza - genialny, no i Duży Tata...ciarki, bo wszyscy oni na wyciągnięcie ręki. Wyszłam z wypiekami na twarzy i z planami na następne spotkanie z kulturą wysoką.



To nic, że znowu lało, że nie mieliśmy ani parasoli, ani kurtek, ani planu B.
Czasem wystarczy Świetne Towarzystwo, które lubi dobrze zjeść i nie boi się biegać w deszczu, między kałużami. Ta noc nie miała się jeszcze kończyć!
Zupełnie za rogiem czekały na nas prawdziwe pyszności, meksykańskie rytmy i margharita:) El Popo! Z mokrej nocnej ulicy weszliśmy w barwny aromatyczny świat, sesja zdjęciowa w sombrero, grający i śpiewający amigos, kurczak w miodzie z granatem, rukolą i orzechami... tequila i fajitas. Rumieńce na policzkach i... po prostu świetna zabawa. Miałam ochotę wstać i tańczyć, ale do tego musiałabym wypić jeszcze z dzbanek margharity:) Było idealnie. Warszawa nareszcie zaczęła sprzyjać poprawie naszych nastrojów.








Czułam się trochę, jak bohaterka "Jedz, módl się i kochaj" - ale zdecydowanie tej pierwszej części. Zanim dotarliśmy z powrotem do hotelu, wiedziałam już, gdzie zjemy nazajutrz śniadanie - Między Bułkami:)




To właśnie kocham w wielkim mieście - możliwość i wybór.
Zdaję sobie sprawę, że w naprawdę dużym mieście bywam raptem parę dni w roku, że tu nie mieszkam, nie pracuję, nie żyję, więc tak  naprawdę poznaję jedynie szczyptę całej prawdy o nim, wybieram sobie z miejskiego menu tylko to, co zdążę i na co mnie stać. A potem wracam do domu, do ciszy nocnej, do widoku pola za oknem, do koszenia trawnika i chodzenia po nim boso. Całkiem inne światy, inne tempo i adrenalina. Warto pobyć choć dobę TAM, żeby wrócić do swojego TU z ulgą i odrobinką tylko tęsknoty za oddechem w dużymi mieście:)












Taaa....Kładliśmy się spać dość późno. Zaraz po tym, jak wjechaliśmy windą na 31 piętro sprawdzić, czy widoki są lepsze, niż na szesnastym. Stwierdzam, że z moim B. wszystkie widoki są lepsze.


A co jedliśmy kolejnego dnia rano i w południe - napiszę już w następnym big city life poście:)
Dobranoc.







wtorek, 24 maja 2016

przemknięte

jak to jest bez telefonu?
w pewnym sensie telefon oczywiście mam
zastępczy, tymczasowy
żeby zadzwonić do Ukochanego, do Mam
żeby odebrać kiedy dzwonią z pracy
i tyle
mam i laptopa! i dostęp do internetu
ale jakoś nie ciągnie mnie
jak to jest... bez?
bez dostępu?
w sumie trudno mi powiedzieć
zadziwiająco nie zastanawiam się nad tym
nie układam o tym słów i myśli
wstaję rano, wykonuję mniej lub bardziej odruchowo wszystkie codzienne czynności
przejechałam mnóstwo kilometrów na rowerze
nie za bardzo zaglądam na blogi
co najwyżej przez nie przemykam
tęsknię za paroma Osobami - za tymi, które mam nadzieję troszeczkę tęsknią i za mną
ale dobrze mi
jest, jak jest
żyję oddycham, złoszczę się, wzruszam
sporo się dzieje
choć nie do końca po prostu
życie mnie wezwało w odpowiednim momencie
teraz najważniejszy jest Jasiu  - i zaraz przy nim Marysia - i zaraz przy nich B.



czwartek, 19 maja 2016

Pan Bóg nas słucha

chciałam ciszy?
to mam
zgubiłam wczoraj telefon
trochę przez nieuwagę, niemądrość, pośpiech
dosłownie odjechał mi
na masce samochodu


i nastała cisza
czekam, może trafił do rąk uczciwego znalazcy
a może nie
przecież to tylko telefon


ale ciszę mam
o taką w pewnym sensie chodziło przecież
nie kusi mnie instagram, facebook, email, blog
nie czuję, że muszę  zrobić zdjęcie swoim butom, rowerowi, drugiemu daniu
śmieję się gorzko z samej siebie
tak, jak kiedyś z innych
że wszędzie z telefonem
że wszędzie po trochu
w łączności z całym światem
w dwóch miejscach naraz




bycie w łączności z całym światem odbija się niestety na łączności z najbliższymi
dzieci wołają o... dzieci zawsze o coś wołają
a ja robię zdjęcie, edytuję, wrzucam, bawię się
moje "zaraz... za chwilkę... już idę!" przeciąga się w długie minuty
ostatecznie niecierpliwię się i ja i one


nawet na te wolne chwile na rowerze zabieram ze sobą endomondo
i wcale nie lepiej mi się z nim jeździ
zmierzyć, wyliczyć mogę i bez niego
a tym bardziej przejechać
a bez niego te kilometry mogą być naprawdę wolne


Pan Bóg mnie wysłuchał
dał znak, że czas zacząć żyć wolniej
po prostu żyć
pisać ołówkiem i długopisem
na kartce czystej
stronie otwartej
zatrzymywać nimi myśli ważne i godne zatrzymania
niekoniecznie wszystkie, które tylko do głowy przyjdą
spontanicznie to... mam kochać i tą miłość okazywać
a nie rozdawać światu zdjęcia piękna
ja to piękno telefonem sobie zasłaniam
a wysyłanie, polubienie, pstryknięcie, dodanie... za dużo tego
nie chcę być w połowie tu i w połowie tam
nawet najpiękniejszą tartą na instagramie dzieci się nie najedzą


chyba czas na oddech
na urlop
na mnie







środa, 18 maja 2016

herbata w szklance





herbata w szklance mi się marzy
gorzka herbata w zwykłej szklance bez uchwytu
przy stole z obrusem codziennym
takim w kwiaty pomarańczowe i beżowe, co to kiedyś żółte były i czerwone
w pokoju z zasłonami
takim starym, co kurz w powietrzu na promieniach słońca tańczy


i nic więcej na tym stole
tylko ta szklanka
a ja na krześle zmęczona siedzę
i ślepo patrzę w ekran telewizora
nie spieszę się już
nie patrzę na zegarek
nie czekam
w niebycie jestem


to w takich chwilach, jak teraz
niebyt mi się marzy


kiedy Marysia szyi umyć nie chce bo nie
kiedy Jasiu płacze bo wszystko obojętnie co
kiedy chleb spada serkiem do dołu
rukolę chowam do szafki z kubkami
a nieumyty kubek po kawie do lodówki
kiedy kalendarz pokazuje pierwszy wolne popołudnie za pół miesiąca
a nastawiany budzik, że zadzwoni za 5 godzin i 12 minut


kiedy Marysia szyi umyć nie chce bo nie
kiedy Jasiu płacze bo wszystko obojętnie co
kiedy chleb spada serkiem do dołu
to pochylam się nad nim
i tymi ułamkami dnia codziennego
co się nimi mam zachwycać
i tak w kółko
i tak w kółko
jak tu się zachwycać?


wtedy właśnie ta herbata mi się marzy przy stole z obrusem wyblakłym
ze sobą siedzę w garściach ułamki trzymam
ale już nie spieszę się
nie gonię, nie spóźniam
czas mam już tylko na to zachwycanie
i na spokój czas mam
na nic













wtorek, 17 maja 2016

nic zwyczajnego





dziś o moich i naszych niezwyczajnościach
o dniach pozornie szaro kolejnych
o Osobach pozornie tylko z sąsiedztwa




po spotkaniach z Dorotką z Przedmieść, nareszcie udało się jednocześnie mieć i dzieci zdrowe i popołudnie obustronnie niezaplanowane z Anią, autorką bloga MamAnka.pl - więc odwiedziła nas ze swoją Rodzinką
Ania i ja jesteśmy najpierw mamami, potem sąsiadkami (mieszkamy na końcach te samej mieściny, ale - biorąc pod uwagę to, że poznałyśmy się dzięki naszym blogom - odległość tych kilku kilometrów właściwie się nie liczy) a zaraz dalej autorkami blogów
zaraz... jesteśmy przede wszystkim super kobietami! już dawno ustaliłyśmy, że Anie są naj:)
w każdym razie znamy się od paru lat, choć obie mamy wrażenie, że dużo dłużej:)
zdjęć ze spotkania oczywiście nie ma, bo tyle było sobie do powiedzenia, dzieci do przytulenia i łakoci do zjedzenia (przez nasze dzieci oczywiście), że czasu i tak zabrakło
Szymona "starszość", Jagódki uśmiech a Frania oczy do teraz mam w pamięci:) Słodziaki niesamowite! (wiem, Aniu, że kiwasz teraz głową w ten swój szczególny sposób:) )


dostałam od Ani książkę Michała Rusinka "Nic zwyczajnego o Wisławie Szymborskiej" z cudowną dedykacją, napisaną przez Anię specjalnie dla mnie
pozwolę ją sobie tutaj umieścić, żal zostawiać tylko dla siebie, takie piękne i mądre słowa...


"...z życzeniami
dystansu do rzeczy
pozornie ważnych
i zachwytu
nad ułamkami
dnia codziennego"



cudowne, prawda? wracam i wracać do tej pierwszej strony będę często
czytam, uśmiecham się, półprzysiadam na krześle i poznaję
dziękuję Aniu!
również za pyszne ciasteczka...


PS. Pozdrawiam naszych Mężów - byli, byli, są cały czas, mimo, że tak rzadko wspominani wprost












co poza tym u nas?
sama nie mogę uwierzyć, że dzień za dniem mija tak szybko
wieczór pojawia się niemal po obiedzie! a my obiadki jemy dość wcześnie...
zanim się dobrze zorientuję, nacieszę po powrocie z pracy i zrobieniu najpotrzebniejszych czynności - trzeba iść spać
większość potencjalnie wolnych popołudni ostatnich trzech tygodni mieliśmy zapełnione wizytami u lekarzy - z naszym Jankiem
historia długa i warta opisania, ale poświęcę temu osobny wpis za jakiś czas, kiedy - mam nadzieję - będziemy mogli cieszyć się pełnią wyczekiwanych efektów
w każdym razie nic złego się nie dzieje, ale idealnie nie jest
Jaśko wymaga specjalnej diety, dlatego staję na rzęsach i na uszach i staram się jeszcze mocniej o to, żebyśmy wszyscy jedli zdrowo, prosto a bogato
bo u nas, jak u Muszkieterów, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego
skoro jedno z nas ma nie jeść białego chleba, nikt go nie je
ksylitol lub ewentualnie brązowy cukier, soki wyciskane z owoców, naturalne słodkości?
wszyscy chętni
ciekawość nowych smaków na początku naszych zmagań z Jaśkową dietą ogarnęła również Marysię
domowe lody z jogurtu naturalnego wyparły "gotowce" ze sklepu
słowo dieta może i brzmi groźnie, bo kojarzy się zazwyczaj z odchudzaniem
u nas jest wręcz odwrotnie, dieta Janka musi łączyć usprawnienie pracy jelit, a jednocześnie pomóc mu wreszcie odbić się od 3 centyla...nabrać masy!
tak więc mama, czyli ja, wkładam serce całe w rodzinnego gotowanie
a kiedy widzę, że waga drgnęła, że drgnął apetyt - rośnie to moje serce
koło się szczęśliwie zamyka




a swoją drogą, szkoda, że nie ma sposobu na przekazywanie własnych nadmiarów dziecku:)
moje plus pięć z rozkoszą oddałabym Jankowi:)
na dobry początek:)









czasem stęknę, zatęsknię, pomarudzę
czasem powiem na głos, że jestem zła
zamarzę o cichości
ale tak na krótko
bo tak naprawdę kocham te nasze zwyczajności
codzienności
w których dostrzegam niezwykłość
słysząc o nieszczęściach innych, widząc fochy i dziwactwa jeszcze innych
zbieram nasze ułamki dnia codziennego
te bardzo ważne
zdmuchuję z nich okruszki ulotności spraw pozornie ważniejszych
i zachwycam się
zwyczajnie tak
niezwyczajnością naszego teraz







poniedziałek, 16 maja 2016

to plan or not to plan...

to be or not to be!
życie bez organizera to jak jazda na rollercoasterze
z amnezją
chwilami sama siebie podziwiam za umiejętność balansowania pomiędzy poniedziałkiem a piątkiem bez magicznego kalendarza
bo ja takiego z prawdziwego zdarzenia nie mam
z podziwem i zazdrością patrzę na poukładaną koleżankę, tą, która te ołówki dziesiątkami zużywa do zapisywania i notowania
z podziwem i zazdrością czytam o zapełnianych kalendarzach, kolorowych tablicach w kuchni
lub korytarzu
o grafiku na sprzątanie, o listach zakupów, harmonogramach posiłków
w popłochu nie raz, nie dwa przeszukuję torebkę w poszukiwaniu TEJ ważnej karteczki z datą i godziną wizyty u fryzjera
albo w skupieniu wielkim przeszukuję czeluście mojej kochanej pamięci i jej wszelkich zakamarków, żeby przypomnieć sobie, w jakim to oczywistym miejscu schowałam dokument, listę, coś ważnego...


to nie jest tak, że zawalam wszystko, że zapominam, nie przychodzę, odwołuję
ważne terminy, karteczki, zapiski i notatki w końcu się znajdują
ale ile mnie to kosztuje!


a jak pięknie mogłoby być przecież
z notesem, organizerem, kalendarzem
z głową wolną, bo wszystko zapisane, wystarczy spojrzeć, sprawdzić i zamknąć z uśmiechem


uff...


ja wiem, że ogarniam, łapię na czas, choć z zadyszką, jak w sztafecie
i że wystarczy jedno popołudnie, wizyta w dobrym papierniczym albo w internecie
piękny kalendarz
tablica magnetyczna
i te ołówki


i moja chęć zatrzymania


bo pamięć już nie ta sama, co kilka lat temu
a życie można sobie ułatwić na tyle pomysłowych sposobów
wszystkie na tacy podane w internecie, zaprzyjaźnionych blogach, u sąsiadki


no, to od kilku dni mam, podręczny kalendarz, który przygarnie każdą moją myśl
myśl, którą zdążę zapisać
przed następną
staram się mieć go przy sobie w pracy, pod ręką w domu
otwierać i zapisywać
ku pamięci i wolnej głowie
nie jest lekko, bo i długopis lub ołówek musi znaleźć się w pobliżu w tym samym czasie
w tym samym ułamku uciekającej sekundy
bo w następnej moje myśli będą już trzy kroki dalej, a ciało w sąsiednim pokoju


nie jest lekko, bo w międzyczasie telefon, nowy temat, nowa myśl
nowe rozdanie, nowy wyścig, priorytet dzienny kłóci się z tygodniowym
plus natychmiastowa i zbyt częsta potrzeba wyrwania się z tego, co poukładane
z obranego rano postanowienia o tejże poukładaności
plan na uprzątnięcie półek z firanami, pościelami jest
mocne postanowienia o kontakcie ze stolarzem, zamówieniu ogrodzenia i kupienia nowych donic są
ale tyle moich nagłych spraw czeka, tupta a ja ulegam im z rozkoszą niemal
sprawdzenie, co na IG, dwa spojrzenia przez okno, łyk świeżej kawy
zrobienie zdjęcia zwyczajności, zanucenie Ray'a Wilsona, napisanie pierwszych słów przyszłego posta
bo to chyba ze mną tak już jest
szkoda mi czasu na notowanie, skoro w tym samym momencie mogę zrobić tyle innego
nie do końca w sumie niezbędnego, z punktu widzenia rozsądku
ale odruch zachciankowy jest bezwarunkowy
nie może czekać na swój moment, zapisany w kalendarzu
bo impulsów przewidzieć nie można, nie można ich zaplanować, ustalić dla nich dzień i godzinę
bo składam się bardziej z tu i teraz, niż tego, co dobrze by było mieć pod kontrolą


dobry pomysł, piękny widok, potrzeba chwili - wpadają czasem bez uprzedzenia, jak niespodzianka
czają się od dawna i tylko czekają na swoje wielkie wejście
na moją słabość
jak im nie ulec?





środa, 11 maja 2016

887 kcal

887 kcal - nie, nie chodzi o to, że tyle miał pączek, hamburger, czy moja wczorajsza kolacja
ja tyle kalorii wczoraj spaliłam!
i to tylko w ciągu półtorej godziny
na rowerze
oczywiście musiałam dać z siebie wszystko, bo wyjechałam dość spontanicznie, dość późno, nową trasą
jakoś za szybko zaczęło robić się ciemno, a ja miałam tylko tylne światełko i żadnych szans na magiczny skrót do domu
ale dałam radę i jestem z siebie bardzo dumna
tym bardziej, że w ciągu ostatnich 4 dni przejechałam w sumie 68km!
wiem, wiem, Ameryki nie odkrywam, ludzie jeżdżą, biegają, pokonują mega dystanse i maratony
mój wynik jest szczerze mówiąc bardzo amatorski
ale dla mnie - bardzo ważny i motywujący
dający ogromną radość i satysfakcję
a przede wszystkim - czystą przyjemność
zwłaszcza w majowe późne popołudnie
kiedy promienie słońca gonią mnie lub wyprzedzają na zmianę
wiatr świszczy co prawda, wieje zawsze i z każdej strony, powodując, że czuję się jakbym stale jechała pod, ale przy tym przyjemnie owiewa całe ciało
i myśli
endomondo mi szwankuje, gubi sygnał gps, ale ilość przejechanych kilometrów sprawdzam sobie potem w sieci, podobnie ilość spalonych kalorii:)
ale widoki wynagradzają wszystko...
droga
niebo
i ja












śpiewu ptaków...
świergolenia na polach, łąkach, wzdłuż lasu...
zapachu dzikiego bzu, kwitnącego teraz w najbardziej zaskakujących miejsca...
ciepła promieni na policzku...
rosnącego serca, bo przepełnia je poczucie wolnego szczęścia...
nie poczucia czasu, bo po prostu i tylko jestem...
radości z każdego przejechanego kilometra, każdej oswojonej górki...
...nie przekażę Wam tak, pisaniem, tak, jak ja sama to wszystko sobą czuję


dlatego zachęcam, polecam całym sercem
spróbujcie!
ja próbowałam już aerobiku, tabaty (...), biegania, Ewki
ale na rowerze łączę przyjemne z przyjemnym:)
rowerem zaraził mnie mój ukochany Mąż - nie śmiem nawet porównywać się z nim i jego dystansami
ale wystarczył cud-komplement na temat moich nóg - a komplementy mężowe warte są wiele!
i niesamowicie zmotywowały mnie jego wyniki - to, jak zmieniło się ostatnio jego ciało, pozostawię dla siebie:) ale słuchajcie, on potrafi spalić ponad 3000kcal podczas jednego treningu! tempo oczywiście jest słuszne, trasa do 90km:)
ja też tak chcę!


a ile rzeczy zauważam podczas jazdy!
tych dosłownych, jak wspomniany bez
okienne dekoracje w wiejskich domkach z cegły
zachód słońca za każdym razem jest inny
moje mięśnie za każdym razem są silniejsze
zadyszka pojawia się coraz później
za to uśmiech od pierwszego zakrętu


zauważam też te, na które normalnie nie mam czasu
wiatr wywiewa jakieś marne żale, ostatnie złości i niecierpliwości
jaka ja szczęśliwa jestem
jak wiele mam
wszystko mam przecież!







nawet już grzeszyć tak bardzo mi się teraz nie chce
ze względu na Jasia i jego ostatnie zdrowotne przeboje, staramy się jeść bardzo zdrowo, kolorowo i prosto
spędzam teraz w kuchni nieco więcej czasu, ale uśmiechnięte, najedzone i zdrowe buzie są tego warte:)










Pozdrawiam Was bardzo ciepło, bardzo pozytywnie i majowo:)
Dziękuję, że jesteście!


Ania

czwartek, 5 maja 2016

delektować się - smakować w czymś, zajmować się czymś z przyjemnością...





uśmiech
kiedy nikt mi nie mówi, jak mam myśleć, co mam myśleć i co sądzić
nie przyglądam się buziom w telewizorze, tylko chmurom na niebie
a tak ładnie się te chmury układają
spokojnie przesuwają choć dokąd to chyba tylko one wiedzą
w sandałach chodzę a trawa giglocze mnie przy kostkach
palce mi pachną sokiem z pomarańczy bo wyciskam i przecieram dla brzuszka małego
dla sześciu brzuszków w sumie, bo razem się bawią po ogrodzie biegają


i tartę z borówkami jem, taką pyszną, u Dorotki, i mi ją podają a ja tylko siedzieć mam na cudnym krześle i się delektować
kawkę pić i uwielbiać, gdy promienie słońca prosto w oczy świecą
i cudnie jest
tak powoli
bez powinnaś
bez powinnam
wdech i wydech
wdech
i wydech
życiem się delektuję
dniem każdym od rana
do wieczora coraz bardziej letniego


nasz majowy pierwszy weekend


































A teraz.... możecie zazdrościć!
Dorotę z Przedmieść znamy, prawda?
A kto nie zna - czas nadrobić tutaj:) Jest fantastyczna:)
Zaraża energią, o Jej pomysłach pisałam nieraz, no i ten salon z ramkami, obrazami, pieńkowym stoliczkiem... tak "na żywo"! Kącik kreatywny w pokoju Córci i pled z szarego sznurka... CUDO!
Zrobiliśmy Dorocie prawdziwy nalot, całą rodziną, mamy do siebie zupełnie niedaleko:)


Bardzo, bardzo dziękujemy. I przepraszam za zjedzoną zarezerwowaną porcję kurczaka z grilla... 
Gorąco pozdrawiamy:)
PS. Marysia pytała ile razy się jeszcze spotkamy w tym roku? I kiedy?:)







A to u nas:)