tag:blogger.com,1999:blog-21220106574534771092024-03-18T23:20:04.839+01:00 o sobie dla mnie Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.comBlogger434125tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-25576320531247600322023-09-27T12:17:00.003+02:002023-10-03T20:39:39.144+02:00z lekkością nienachalności, szelestem niewidzialnych gestów i mgnień<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEilqW7I8XOfz6OeB0S_3uEC_QIhN9lgymjwK1OfLUfGY80hXDhDNToMvk7-EIEPKnFUICluSNbfMg1_4xgXICqNFX2mzn1keHo7_BbZ1DGVBZs8YftxcJYwn083dk0i2zw8ru34XqwwdJMAfZWfT1hSjBLI6x-KWcV5nfPeADd0JDKU75_ln6vSwsLsD5Nc/s3021/IMG_5614.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2995" data-original-width="3021" height="634" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEilqW7I8XOfz6OeB0S_3uEC_QIhN9lgymjwK1OfLUfGY80hXDhDNToMvk7-EIEPKnFUICluSNbfMg1_4xgXICqNFX2mzn1keHo7_BbZ1DGVBZs8YftxcJYwn083dk0i2zw8ru34XqwwdJMAfZWfT1hSjBLI6x-KWcV5nfPeADd0JDKU75_ln6vSwsLsD5Nc/w640-h634/IMG_5614.jpeg" width="640" /></a></div><p><br /></p><p style="text-align: justify;">Mgła. Tajemnica. Zaproszenie, obietnica nieziemskości. </p><p style="text-align: justify;">Rosa. Mieniąca się zachęcająco w miejscach, gdzie padają na nią promienie porannego słońca. W cieniu zapowiada zbliżającą się jesień. jej kroki nadal tłumi jednak potrzeba ciepła i beztroski, skutecznie, miejscami.</p><p style="text-align: justify;">Wspomnienie lata tańczy jeszcze wokół nas, rozgrzewając w południe pomaga wejść łagodnie w sprawdzanie planu lekcji i rozkładu jazdy pociągów do nowej szkoły. Pomaga przełknąć chłód szkolnego korytarza, zanim wybiegnie się z niego ponownie na zewnątrz, mrużąc oczy. </p><p style="text-align: justify;">Pożegnałam lato z bagażem nieco cięższym, niż upragnione wspomnienia i resztki piasku w walizce. Ogarniam te wspomnienia ramionami, niemal je dźwigam, niosąc przez ganek do domu z uśmiechem pod powiekami. Spuszczam niżej głowę, rozważając, co z tych ramion chciałabym wypuścić, co mogłoby mi gdzieś przez palce przelecieć, ale nadal nic wymsknąć się nie chce. Siadam więc na bujanym wiszącym fotelu, układam na kolanach obrazy, słowa, zapachy i trochę smutku. Troski krążą, jak komar, jak mucha, ale udaje mi się jeszcze ruchem dłoni niedbałym sponad głowy je rozganiać. Na jakiś czas. </p><p style="text-align: justify;">Troski. </p><p style="text-align: justify;">Czasem ziarenka piasku wywołują przyjemne wzruszenie. Czasem jednak jedno ziarenko potrafi zgrzytnąć między słowami, podrażnić oko, doprowadzając do łez i być niczym więcej, niż ciałem obcym.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhW0w0IQtvOKoif7FhXW-BPcFAMCrPhOrcps-MVMhWRK5oo2nx9P4ihEk7egVNTBVPz0q4o_s7N5xu_FhN2r_xXRu5VJtUWqlMT7SJMAA-lQcBtd7bB86uMXBU4GQY3u8muG-7eUL06Z6mXOXWIZU2LUJvaLK-exuMwXYsVX23RbrZF4OjZWrSXSPOXcDgg/s3402/IMG_5592.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3402" data-original-width="2809" height="686" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhW0w0IQtvOKoif7FhXW-BPcFAMCrPhOrcps-MVMhWRK5oo2nx9P4ihEk7egVNTBVPz0q4o_s7N5xu_FhN2r_xXRu5VJtUWqlMT7SJMAA-lQcBtd7bB86uMXBU4GQY3u8muG-7eUL06Z6mXOXWIZU2LUJvaLK-exuMwXYsVX23RbrZF4OjZWrSXSPOXcDgg/w567-h686/IMG_5592.jpeg" width="567" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiR1P66QJmzE1nAY4AMFV26sz8lpm7SWN-ZaRkgQgLwzDdHCglvVhMyNLuAAaZyEtjoCfw5SEw_O5DgWVYmlUoB8M-4ZtN2faqykBzJ3wJ5P9LWANLne7oOKr3Elvkw6McARNwP-mcvHWOO0V487lInPRgtbfvc3u9gpoCoWrJXcMY9V6EoQ1vwI-AW0XTH/s2195/IMG_5596.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2195" data-original-width="1956" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiR1P66QJmzE1nAY4AMFV26sz8lpm7SWN-ZaRkgQgLwzDdHCglvVhMyNLuAAaZyEtjoCfw5SEw_O5DgWVYmlUoB8M-4ZtN2faqykBzJ3wJ5P9LWANLne7oOKr3Elvkw6McARNwP-mcvHWOO0V487lInPRgtbfvc3u9gpoCoWrJXcMY9V6EoQ1vwI-AW0XTH/w570-h640/IMG_5596.jpeg" width="570" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhcbnJ6NJrUvMZTgvlqghvG8MzmyrPj1ikAQwNHmfps7X7elVpzQ-m3V3F73WPzL_nYfes0XXwsch2RTTq7r__ZYYrYMa1T_WPjpKRCzLARfvGYq34m0C_QKkhUuAla2fpzTl2BgOVLoy8-ulNG1Kc6UMolw3qKxILsFkhCvb72VYelnG5kiFNx-dRKxJL7/s1806/IMG_5608.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1806" data-original-width="1577" height="649" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhcbnJ6NJrUvMZTgvlqghvG8MzmyrPj1ikAQwNHmfps7X7elVpzQ-m3V3F73WPzL_nYfes0XXwsch2RTTq7r__ZYYrYMa1T_WPjpKRCzLARfvGYq34m0C_QKkhUuAla2fpzTl2BgOVLoy8-ulNG1Kc6UMolw3qKxILsFkhCvb72VYelnG5kiFNx-dRKxJL7/w566-h649/IMG_5608.jpeg" width="566" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZALK7YHR4eRJAY8CurLN9v_UQsgqAwenrTWTeMrABX22Qu_6B-7JefPwTj3ghCybj72ekPVLD4PgLcv8h744Swj0sI8BUYGvG98AgBI3XYZ3ntohY8sYOwtW1BcGhOYyVND23EZwPllK2Ctoq9lHuqgegdAEfkSlTL3gKfmK0zOJnkioQ9fk6nNrNK2vU/s4032/IMG_5609.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4032" data-original-width="3024" height="743" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZALK7YHR4eRJAY8CurLN9v_UQsgqAwenrTWTeMrABX22Qu_6B-7JefPwTj3ghCybj72ekPVLD4PgLcv8h744Swj0sI8BUYGvG98AgBI3XYZ3ntohY8sYOwtW1BcGhOYyVND23EZwPllK2Ctoq9lHuqgegdAEfkSlTL3gKfmK0zOJnkioQ9fk6nNrNK2vU/w559-h743/IMG_5609.jpeg" width="559" /></a></div><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Z lekkością nienachalności, szelestem niewidzialnych gestów i mgnień, staję się najdroższą mi osobą. </p><p style="text-align: justify;">Dla siebie. </p><p style="text-align: justify;">Otulam się odwagą i gotowa jestem wyciągnąć do siebie dłoń. Przyciągnąć mnie do siebie, nie od nowa, ale ponownie. </p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p><br /></p>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-73037371257832907632023-06-25T20:47:00.029+02:002023-08-08T00:37:27.023+02:00Stanley Tucci<p style="text-align: justify;"> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQ1V911eCbK8b0lRMYveAax9p7arT599f8je74vsEzkiZiLEQHyyUqiXyE7XxPa_dgVyRv_AhaJ6vzd4Zkbefw8xvljjT-8uhReGqULkjMF_qg0fwWlmccKgyuiPMmI4MhrFSvdF3lmQM037kekcxsyDUDB4aPu-Ge_5JFvquuShRrt04pQNo9dTV1-zgo/s4032/IMG_3856.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4032" data-original-width="3024" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQ1V911eCbK8b0lRMYveAax9p7arT599f8je74vsEzkiZiLEQHyyUqiXyE7XxPa_dgVyRv_AhaJ6vzd4Zkbefw8xvljjT-8uhReGqULkjMF_qg0fwWlmccKgyuiPMmI4MhrFSvdF3lmQM037kekcxsyDUDB4aPu-Ge_5JFvquuShRrt04pQNo9dTV1-zgo/w480-h640/IMG_3856.jpeg" width="480" /></a></div><p></p><p><br /></p><p>Podczas ostatniej wizyty w popularnym sklepie z książkami spojrzał na mnie Stanley. Bez wahania, z wewnętrznym uśmiechem, którego i tak nigdy nie udaje mi się ukryć przed światem, wyszliśmy razem, jak trochę starzy, a trochę nowi znajomi.</p><p>I tak nadeszła niedziela. A z nią mała sałatka z arbuza, czarnych oliwek, wędzonego twarogu i bazylii. Zupełnie spontanicznie, tuż po obiedzie, chwyciłam nieskazitelnie czystą, co uwielbiam, lampkę do białego wina, wlałam do połowy cudownie schłodzonego rieslinga i próbowałam zrobić kilka zdjęć z tą lampką, książką, z lawendą i słońcem w tle. Zanim w ogóle poczułam tego wina smak. Lubię robić zdjęcia. Czasem nie mogę się wręcz opanować, a w dobie komórek (ktoś proroczo nazwał telefony cell/komórka), będące przedłużeniem dłoni, trzecim okiem i uchem, kolejne kadry strzela się między mrugnięciem a oddechem… ehhh… Próbowałam więc ujęcia w powietrzu, na ziemi, rozmyte bardziej lub mniej. Wina nie zdążyłam jednak zasmakować, lampka miękko opadła na trawę, nieznany mi smak potencjalnego zapomnienia bezpowrotnie zniknął między źdźbłami. </p><p>(tu kolejne westchnienie)</p><p>Wróciłam do kuchni, wybrałam większą, brzuchatą lampkę pod tytułem "zmieszczę dużo kostek lodu, plastry pomarańczy i rozmaryn". Całość uzupełniłam prosecco. </p><p>Gdy latem zawczasu zasłonimy rolety w oknach w kuchni i jadalni, nasz salon zalewa wrażenie chłodu. Bose stopy ułożyłam wdzięcznie na sofie, zachwycając się paznokciami pomalowanymi prawdziwym lakierem w kolorze ciemnej czereśni. Plecy oparłam o podłokietnik, lampkę pod tytułem "zmieszczę wszystkie twoje pragnienia", do połowy pełną, postawiłam obok sofy na starym okrągłym drewnianym stołku, służącym do gry na pianinie. Stołek od góry obity jest skórą niewzruszenie przybitą metalowymi ćwiekami. Ma kilkadziesiąt lat, regulowane siedzisko, w którym mój młodszy brat widział kierownicę rajdowego samochodu w czasach, gdy liczba własnych zabawek mieściła się na palcach jednej dłoni. </p><p>Założyłam okulary do czytania, gładząc okładkę niewielkiej książki, z którą miałam spędzić to popołudnie wyczułam pod opuszkami wypukłość liter Stanley Tucci i Smak. Oryginalny tytuł bliższy jest mojemu sercu. W ogóle jest mi bliższy. Taste. My Life Through Food. Prawda?</p><p>Po powąchaniu książki, słowie na początek i krótkim wstępie, tuż przed pierwszym rozdziałem pod tytułem "Czego się napijecie?" nie miałam wątpliwości, że idealną towarzyszką w tym momencie będzie soundtrack do filmu Julie i Julia, w którym Stanley gra męża Julie Child, amerykańskiej autorki książek kucharskich. </p><p>Stanleya Tucci uwielbiam od dawna już, uwielbiam barwę jego głosu, sposób, w jaki kontroluje mimikę i ton, i mowę ciała. Uwielbiam to, jak opowiada o winie, włoskimi makaronie, oliwie z oliwek, czosnku i całej gamie kulinarnych smaczków w swoich postach na instagramie. Dlatego nasza przyjaźń ma potencjał. Wszak w poprzednim życiu byłam Włoszką.</p><p>Nawet nie wiem kiedy mija nam pierwsze kilkadziesiąt stron, książka pachnie zwykłością drukarskiego papieru i świadomością jej dotykalności. Wzrok niespiesznie spaceruje po zapisanych słowach, wywołując u mnie uśmiech co parę akapitów. Stanley opowiada o smakach dzieciństwa, przeplatając je przepisami na makaron z czosnkiem, sos pomidorowy i pomidorową sałatkę, które chłonę z ulgą, bo zaskakują prostotą i brakiem potencjalnie oczywistego nawiązania do żelaznych reguł panujących we włoskiej kuchni. Opisuje, jak to było w kuchni jego mamy, co jest mi bardzo bliskie. Nie ze względu na umiejętności kulinarne mojej mamy. Mamą ze Stanlejowej książki jestem ja. Instynkt macierzyński ciasno spleciony z wnikliwym badaniem podniebnych potrzeb własnych dzieci. Podniebnych od podniebienia. Bez nakazów i nieuchronności związanych z nimi wyrzutów sumienia. Raz po raz odrywam się od tekstu, zsuwam z nosa okulary i podnoszę głowę w kierunku nieba za największym w naszym domu oknem. Jest brudne tylko do wysokości tui. Ponad nimi widać tylko błękit i drobne obłoki. Na wysokości nieba wszystko jest łatwiejsze i jakieś jaśniejsze. I lepiej wygląda. Uśmiecham się znowu, na myśl o Stanleyu Tuccim w krótkich portkach, w których biegał po amerykańskich i włoskich uliczkach i podwórkach w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, jak nie smarował ugotowanych kolb słodkiej kukurydzy masłem ("na litość boską, nie"). Zamiast tego masłem smarowano kawałek domowego chleba, a dalej tym chlebem smarowało się posoloną kolbę. Powstawały w ten sposób dwie potrawy, z czego najpyszniejsze w domu Stanleya okazywały się kęsy tego domowego chleba, a z nimi słodycz kukurydzy, sól i aksamitna grzeszność masła.</p><p>Odrywam się na chwilę od książki i moich bosych stóp wdzięcznie ułożonych na sofie, żeby zapisać wszystko to, co właśnie pojawiło się w mojej głowie, jak niewidzialny sznur gęsi, o których wiesz, że nad tobą przelatują, mimo, że ich z pomiędzy chmur nie widać, jak ulubioność znajomego zapachu, który może minąć, zanim przypomnisz sobie skąd ta znajomość i od kiedy. Zapisuję. I wtedy. <span style="text-align: justify;">Z lekkością nienachalności, szelestem niewidzialnych gestów i mgnień, staję się najdroższą mi osobą. Dla siebie. Drżę. Otulam się odwagą i gotowa jestem wyciągnąć do siebie dłoń. Przyciągnąć mnie do siebie, nie od nowa, ale ponownie. Przestrzeń wypełniam muzyką, dźwiękami, które kocham. Sowami, przed którymi nie ucieknę. Planuję podróż, nieustanną podróż, czuję smak. To wszystko, co kocham...</span></p><p>Wracam do czytania.</p><p>Na dnie brzuchatej lampki pozostał już tylko rozmaryn. Rozcieram go miedzy palcami, zachłannie wciągając aromat przez nozdrza, serdeczny palec muska przy tym delikatnie, bo z natury, wargi moich ust, sadzając moje wszystkie zmysły wygodnie we własnej ukochanej strefie komfortu...</p><p>Życie. Smakuję.</p><p><br /></p>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-50346016502132714622022-06-29T21:01:00.005+02:002022-06-30T09:39:48.227+02:00gdy wiatr muska dla uwagi<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjOl2ucCz7swT47E7JUXPHgSKk-oyECsIwBeiN599OeKVEsw8BKjmdpT1Q2bcdWpeSBgKgVLTZS_bCnDlqBF7ep5ksOTMvo99WD_pM_w38PbVStGCXQ1VFeSCUUYN2rlVPIrdwhkE21cNawy8f0hQwafyBn6ZLaZmKsSVsdGd3i5MqLTBKiXoy2_klyA/s2661/7949D00C-CDE1-44F9-8035-270438752B98.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2661" data-original-width="2255" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjOl2ucCz7swT47E7JUXPHgSKk-oyECsIwBeiN599OeKVEsw8BKjmdpT1Q2bcdWpeSBgKgVLTZS_bCnDlqBF7ep5ksOTMvo99WD_pM_w38PbVStGCXQ1VFeSCUUYN2rlVPIrdwhkE21cNawy8f0hQwafyBn6ZLaZmKsSVsdGd3i5MqLTBKiXoy2_klyA/w542-h640/7949D00C-CDE1-44F9-8035-270438752B98.jpeg" width="542" /></a></div><br /><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Spędziłam dziś całe przedpołudnie w Limone. Słońce grzało, wiatr pozwalał sobie na zaledwie delikatne uwagi, muskając moje policzki niewidzialnym dotykiem znanej mi dobrze błogości. Niebo było absolutnie bezchmurne, miasteczko ciche, świadome faktu, że za chwilę kamienne ścieżki wypełnią hałaśliwi turyści, ale i tego, że zostawią oni nową dawkę zachwytu i sporą część swoich dochodów.</p><p style="text-align: justify;">Zwykle wybieramy miasteczka na zachodnim brzegu jeziora, by móc cieszyć się słońcem od jego wschodu do zachodu, nie tracąc przy tym widoku na taflę ciemnogranatowej wody i odbijające się w niej pasmo gór. Dość wybrednie dobieram puzzle całej letniej włoskiej wyprawy, wydeptuję niemal przyszłe ścieżki, jestem tam, w pachnącej piekarni, wśród wąskich uliczek, zanim faktycznie do nich dotrę. Zapisuję cudnie brzmiące nazwy maleńkich portów, kawiarni i manufaktur. Upewniam się, że zdołam podjechać na rowerze po croissanty i jogurt cytrynowy na moje słynne włoskie śniadania. Gdzieś tam, w zakątku serca zdarza mi się zadrżeć na myśl, że to wszystko okaże się snem. Ale po chwili rozpisuję kolejną listę pod tytułem <i>spakować, załatwić, przygotować. </i>W tym roku otworzyłam nową kategorię: <i>kupić na miejscu. </i></p><p style="text-align: justify;">Uspokajam oddech. Korzystam z zalet mojego wieku i doświadczenia paru pięknych lat wspólnego odkrywania własnych, choć tak cudownie wspólnych, ścieżek. Od początku oddychamy tym samym powietrzem. Gdy Bartek skręca w lewo, żeby nie wracać tą samą drogą, ja uśmiecham się zupełnie nie zaskoczona, podziwiając widoki po prawej. Do listy <i>zabrać koniecznie </i>dopisuję świecę o zapachu patchuli i czarnej róży i prawdziwie szklaną lampkę do wina. Z każdym rokiem uczę się campingowego minimalizmu łącząc go jednak z wyrafinowaniem pojedynczych chwil. Muszę ich nazbierać na cały kolejny rok, a może i dłużej. Cannobio trafiło się rok przed pandemią, ale swoją niezwykłą nienachalnością zaczarowało mnie na bardzo długo. Wystarczająco, by przeżyć. Tym razem ponownie Włochy, za chwilę ruszamy w Alpy, a za nimi nad jezioro. Po oddech. Po słońce. Powoli. Przywiozę stamtąd dużo słów, już to wiem, i parmezan i oliwę z oliwek. Przywiozę nadzieję i dobrą energię, spokój, podsumowania i nowe pragnienia. Radość. I trochę włoskiej opalenizny:)</p><p style="text-align: justify;"><br /></p>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-67698630761546161232022-05-11T13:50:00.053+02:002022-06-14T09:43:18.238+02:00z nie-pamiętnika pewnej kobiety, wpisy wczesnomajowe<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgMKrBihoo9s8Z8E2oCYM3-a97bG5N_uZQH62iKytmj4P6ZRcaUNdd5g_T-5U6LhVAD7KNxNURxpou8cgNUjKzXCgKaYFvwZK0kX8x1pm4P5x17aEQ2-VwUGDvAS5DfYLvHnUEk1N_QE6I3WLKdbVS3-UYeK0IGX1JzCuheqtNyerbwEZYo-KTkNJelaQ/s4032/IMG_8960.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4032" data-original-width="3024" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgMKrBihoo9s8Z8E2oCYM3-a97bG5N_uZQH62iKytmj4P6ZRcaUNdd5g_T-5U6LhVAD7KNxNURxpou8cgNUjKzXCgKaYFvwZK0kX8x1pm4P5x17aEQ2-VwUGDvAS5DfYLvHnUEk1N_QE6I3WLKdbVS3-UYeK0IGX1JzCuheqtNyerbwEZYo-KTkNJelaQ/w480-h640/IMG_8960.jpg" width="480" /></a></div><br /><p>poniedziałek</p><p style="text-align: justify;">Najciekawsze z myśli układają mi się w głowie, gdy poziom decybeli w naszym domu spada do dwóch, czyli do szelestu prac klasowych, które poprawia mój mąż i jego szeptu podliczającego w niby pamięci mizerną ilość punktów przyznanych większości z nich.</p><p style="text-align: justify;">Dzieci śpią.</p><p style="text-align: justify;">Przyglądam się sobie w lustrze w większej łazience. Zdjęłam już soczewki, więc żeby móc dojrzeć doskonałości mojej cery, muszę nachylić się nad umywalką i zbliżyć twarz do tafli lustra na odległość czubka nosa plus dwa centymetry (bliżej lustro zaczyna parować). Wygląda to z pewnością groteskowo, ale przecież jestem sama, nikt na mnie nie patrzy. Uśmiecham się. Do siebie. Z wzajemnością:)</p><p style="text-align: justify;">Nie ma chleba. Szlag. Nadal nie dość sukowate mam sumienie, żeby olać to, zostawić im po 2,5 złotego na drożdżówkę i czekać na rozwój, czyli poprawę własnej sytuacji. Nie mogę się przemóc, żeby zejść ze ścieżki matki Polki, nieszczęśliwej i zmęczonej i rzucić nas na głęboka wodę. Bo byłaby głęboka dla nas wszystkich. Mogłoby się okazać, ze i tak dla mnie samej najbardziej, bo trudność opanowania emocji i nabrania dystansu nadal oceniam w kategorii zdobycia któregokolwiek ze szczytu Himalajów. Dopóki czegoś nie zmienię, to nic nie zmienię. A w ogóle dlaczego tylko ja potrzebuje zmiany??</p><p style="text-align: justify;">Jestem gruba. Czuję się gruba. Mało we mnie kobiecej kobiety. Przestałam zauważać, ze jestem nią ciałem. Całym. Widzę siebie tylko od łokci do dłoni, bo te potrafią upiec chleb, serniczek, przyrządzić cudowności z kuchni włoskiej, polskiej, własnej i po prostu przepysznej. Reszty, czyli mnie, nie widzę. Nie mamy w domu na tyle wysokiego i szerokiego lustra, żebym mogła w nim siebie zobaczyć z rękami, nogami i głową naraz. Trochę się z tego cieszę, a trochę nie. Cieszę się, bo przynajmniej nie przytłacza mnie widok niedoskonałości i krągłości. Nieświadomość prowadzi do świadomości pod tytułem: jest dobrze, bo nie widzę, że jest niedobrze. Ale gdy w końcu mam szansę spojrzeć na siebie od stóp do głów w sklepowej przymierzalni, przy niekorzystnym świetle i pogrubiającym lustrze, przeżywam szok (nigdy nie zrozumiem, dlaczego sklepy odzieżowe nie wprowadzą wyszczuplających tafli w lustrach w swoich przymierzalniach??).</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">czwartek</p><p style="text-align: justify;">Dlaczego najtrafniejsze myśli, te, które uwielbiam myśleć, zasiadają bezczelnie w mojej głowie dokładnie wtedy, gdy nie mogę ich w żaden sposób zapisać? Czuję, że robią to z premedytacją. Pędzą, jak pociąg intercity. Mogłabym w sumie zanotować je kredką do brwi po papierze toaletowym (szanse może i by jeszcze były, gdyby chłopcy kupili ten papier, co zawsze (ja kupuję), bo ten teraz jest jakby oliwkowy, z ledwobarwnym ledwooliwkowym wytłoczeniem, które... ach, nieważne, w każdym razie nie podoba mi się, choć fakt, nie zaznaczyłam na liście zakupów, że mają kupić biały). Zły pomysł. Mogłabym ewentualnie zapisać parę słów szminką na lustrze, zmieściłby się niemal cały akapit. Szminką na lustrze można wyznać miłość lub złość. Problem w tym, ze nie mam w domu ani jednej szminki, nie licząc bezbarwnej pomadki ochronnej.</p><p style="text-align: justify;">Melodramat zaczyna się jednak, gdy uświadamiam sobie, jak niepowtarzalne i genialne są te moje przemyślenia, pomysły na opowieści, nowe tematy, historie, jak pięknie prezentowałyby się na tle papierowej kartki lub całej z nich książki. Ale ulatują ze mnie bez zatrzymania i możliwości odtworzenia. Z żalem rezygnuję z bardziej lub mniej nerwowego poszukiwania najbliższego zatemperowanego ołówka lub piszącego długopisu i kawałka papieru. Po kilku latach takich prób wiem już, że ciąg myśli urywa się po kilku krokach w głąb domu lub opuszczeniu pomieszczenia, w którym akurat jestem, w którym jestem sobie z moimi myślami, ale bez ów ołówka, długopisu, kartki, papieru. Zawsze trafiam na przystanki pod tytułem <i>życie</i>, czyli dźwięk kończącej pracę pralki, nieodwieszone po kąpieli ręczniki, sztuk 2, nieodniesione z dziecięcych pokoi, które mijałabym po drodze: kubki, szklanki, talerzyki i miseczki, sztuk więcej, niż rąk i pach (niepotrzebnego nie trzeba z wyliczanki skreślać).</p><p style="text-align: justify;">Przypominam sobie o braku chleba, brak chleba oznacza wycieczkę do geesowskiego przed siódmą rano, o bólu w miejscu, gdzie nogi wychodzą mi skąd wychodzą (a miałam napisać z dupy...) i o tym, jakim cudem nie jestem szczupło normalna, skoro robię codziennie po domu jakieś milion set tysięcy kroków??!</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">wtorek</p><p style="text-align: justify;">Ubrana dziś w ogrodowe gumiaki i ogrodowy bezrękawnik postanowiłam najpierw sięgnąć po przyjemność dla siebie, czyli kawę nie byle jaką z cynamonem. Zdjęcie na insta i opis: first coffee, then life. Miało być dowcipnie, a wyszło dosłownie. Z naciskiem na (cały) life. Ziemia okazała się zbyt sucha, żeby zieleninę dało się wyrywać bez wysiłku i wykańczania skórek przy paznokciach. Zadania z matematyki w klasie 4 zbyt niejednoznaczne na te porę roku/życia/popołudnia. Moje plany dojazdu rano do pracy rowerem z uśmieszkiem politowania zaczęły mi machać na pożegnanie. Znowu byłam spóźniona ze wszystkim o pół doby. Nic nie wychodziło. Nie posunęłam się o krok do przodu. Nie przeryłam połowy ogrodu, ani nie przesadziłam dwóch ostatnich doniczek z szeflerą. Wstawiłam zmywarkę, zrobiłam dzieciom gorzkie kakao z miodem i wciągnęłam kawałek focacci z rozmarynem i oliwkami umoczoną w kropli oliwy. O tak, pycha. Przypomniała mi się czosnkowa oliwa do pizzy, którą niedawno delektowaliśmy się w Tutti Santi. Nie było na co czekać, w środkowej szufladzie znalazłam pustą szklaną buteleczkę zamykaną na korek, korek też znalazłam. Wcisnęłam do niej kawałki czosnku i zalałam do połowy oliwą z oliwek. Oblizałam odruchowo usta, zaliczkowo, na poczet przyszłych smaków. Nalałam też świeżej wody do Truflowej miski i nasypałam jej karmy. Wróciłam do ogrodu, wyrwałam kilkadziesiąt małych skurwysynów chwastów, czyli jakiś mikron naszego wczesnomajowego ogrodu. Przy zachodzącym słońcu, siedząc na stopniach ganku, skończyłam czytać Sarah Moss i wtedy właśnie uznałam, że mogłabym tak pisać. Mogłabym pisać, jak Sarah. Mogłabym napisać książkę z moimi myślami, trącającymi się wzajemnie i porozumiewawczo. Musiałabym tylko <i>zawsze</i> mieć przy sobie maleńki notes, najlepiej zawieszony na tasiemce na szyi, i maleńki ołówek, z maleńką temperówką, żebym mogła go na czas ostro naostrzyć. Zapisywałabym je, te moje myśli, dokładnie w momencie ich występów. Ot i cały klucz do sukcesu.</p><p style="text-align: justify;">Wypluwam reszty pasty z ust, przecieram umywalkę i lustro, wieszam porzucone ręczniki i kładę się spać. Dobranoc life. See u tomorrow.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">środa</p><p style="text-align: justify;">Mówiłam, że marzenia się spełniają. Leży przede mną prawdziwa normalnie książka. Z moim imieniem i nazwiskiem! Właściwie to gruby zeszyt w sztywnej lakierowanej oprawie. Piękny i zachęcający. Odkrywam, że moje imię i nazwisko wypisane jest na górze każdej nieparzystej strony. Parzyste przeznaczone są na notatki! </p><p style="text-align: justify;">Jak to jednak trzeba uważnie marzyć... :) Świadoma swych praw i obowiązków zostałam właścicielką "książki" autorstwa Dobry Dietetyk z planem zmiany własnych nawyków żywieniowych...</p><p style="text-align: justify;">.</p><p style="text-align: justify;">.</p><p style="text-align: justify;">.</p><p style="text-align: justify;">.</p><p style="text-align: justify;">.</p><p style="text-align: justify;">.</p><p style="text-align: justify;">cdn.</p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi30xy0fXzxFba_79atLlQCxXlG8bJRW9dl7xdQ5oIiTUxj7-ZNHLhjSDJLM6xj7aVthzMgZaYiEpHHGv2jTYYh5ROST_EATHxdHsn-oXUT6jkQ7QiWZSNxY99GKzv3X1AsiyMGBLk25aROyhUakWlCGwiVlhnJv8_zlxhMzNyoeFazUWakbb5An6aS1Q/s3024/6593B444-2562-4C65-8EB1-AD4657034AD0.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3024" data-original-width="3024" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi30xy0fXzxFba_79atLlQCxXlG8bJRW9dl7xdQ5oIiTUxj7-ZNHLhjSDJLM6xj7aVthzMgZaYiEpHHGv2jTYYh5ROST_EATHxdHsn-oXUT6jkQ7QiWZSNxY99GKzv3X1AsiyMGBLk25aROyhUakWlCGwiVlhnJv8_zlxhMzNyoeFazUWakbb5An6aS1Q/w640-h640/6593B444-2562-4C65-8EB1-AD4657034AD0.jpg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-20422135457503444382022-04-02T08:21:00.001+02:002022-04-02T08:21:26.103+02:00dobry słuch<div>Gdy dzieci są w szkole po milion razy sprawdzam ich dzienniki elektroniczne. Jakbym miała być przez to bliżej nich. Jakbym pod tą szkołą stała. Wiem, kiedy dostają plusy i minusy, kiedy piątki, a kiedy uwagi. Za bardzo to wszystko poszło do przodu, za bardzo jestem mamą, za rzadko stricte sobą. A może wcale nie? </div><div><br /></div>Może powinnam ze sobą rozmawiać? Więcej i bardziej. Może potrzeba mi nazwać te myśli, a przez to je uporządkować. Niegdyś z większą łatwością łapałam światło, znajdowałam je i dostrzegałam. Uśmiechałam się wtedy do siebie a to światło się ode mnie odbijało. Bo tak działa uśmiech właśnie. Nieważne nawet, czy skierowany jest do kogoś, czy tylko do samego siebie, odbija światło i przez to jest tego światła więcej.<div>Może głębiej musiałabym oddychać, bo gdy głębiej, to i wolniej? I pełniej i chwile się wtedy wydłużają i bardziej je czuć. Zamknąć na chwilę oczy, żeby oczy nie napędzały tak szybko kolejnych myśli? Ach i znaleźć w ciągu dnia kawałek miejsca w grafiku i we własnym domu na... nic. Bo czuję, że z mojego nic powstałoby coś niezwykłego. Dwadzieścia minut nic, a z nich nowy post, muzyka, sernik bazyliowy lub umiejętne dostrzeżenie danej mi chwili, dosłyszenie świergotki ptaków, drugi rozdział książki.</div><div><br /></div><div>Z trudem byłoby mi wypowiedzieć wszystkie troski komuś drugiemu. Nie wiem, z czego wynika moja nieustępliwa potrzeba rozwiązywania własnych problemów z samą sobą, bez pomocy psychologów, tabletek, weekendów w spa i godzin na telefonie z psiapsiółką. Od zawsze wolałam sama. W oparciu o siebie i w poczuciu bezpieczeństwa, że podejmowane przeze mnie decyzje są moje i to ja za nie wezmę całą odpowiedzialność. Że są dobre, nawet, jeśli potem bolą, ale są moje. Być może ciężko mi się je czasem niesie, ale lżej się robi, gdy mogę je na ziemi postawić, jako załatwione i zaraz potem w ramiona chwycić kolejne i kolejnych się podjąć. </div><div>Każdy dzień jest trochę, jak podróż. Czasem wyglada, jak podróż autobusem między tymi samymi przystankami. Uparcie. Ale wystarczy ustąpić miejsca Cierpliwości, zagadnąć Tych, którzy tą samą trasą, tym samym autobusem od lat, z pozoru nieznajomi. Lub wysiąść wcześniej i pieszo przejść ostatni kawałek, wystawiając twarz do słońca albo moknąc w deszczu, zaciągać się świeżym powietrzem, zwolnić kroku albo dostać zadyszki ze szczęścia, bo dom przecież już blisko.</div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div>Stukały mi dziś niskie obcasy na kamiennej posadzce długiego szpitalnego korytarza, zanim zaczęły stukać na chodniku ciągnącym się nieskończenie długo w dół aż do wydeptanej cichej ścieżki prowadzącej na parking pod lasem. Zaniepokojenie lekarza i jego grymas przy wpisywaniu wstępnej diagnozy zdziwiły mnie najpierw. Potem przyszedł strach, ale już na tej podleśnej ścieżce miałam pewność, mimo miękkich kolan, że dam radę. Nawet jeśli ta podróż okaże się trudniejsza, już jest moja. Żeby tylko wysiąść z niej na tym samym przystanku, co zawsze, pod domem❤️</div>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-16969211289247180002022-03-07T15:34:00.001+01:002022-03-07T15:34:13.400+01:00w marcu dwudziestego drugiego<p> Marzec 2022 roku</p><p>Czy to są chwile, czy całe popołudnia... od dwunastu dni z trudem je rozróżniam. Niepokój i łzy, które nieraz nie zdążą wypłynąć na policzki, ale pod powiekami zbierają się cały czas. Układam sobie w głowie i sercu zasłyszane dobre rady, żeby teraz dobrze żyć, żeby zwracać na siebie nawzajem uwagę, doceniać każdy dzień i każdy okruszek na wspólnym kuchennym blacie. Nie uronić ani jednego. Za każdy dziękować. I o każdy kolejny się pomodlić.</p><p>Niedowierzam. Po trochu próbuję sobie wyobrazić, przez co przechodzą matki i dzieci, synowie, ojcowie i bracia. Ale po trochu nie jestem nawet w stanie. Pomagam i wzruszam się, gdy czytam i widzę, jak pomagają inni. Serce napusza się z radości, wypełnia przełyk i gardło. Nie potrzeba teraz wielu słów. I całe szczęście, bo niektóre tak trudno wypowiedzieć. Nawet w myślach pozostają zbyt delikatne. Lub zbyt niechciane...</p><p>Nie można zatrzymać świata, ale można się swoim podzielić. Trzeba wręcz i ta chęć każe wstać z krzesła, wyjść z domu, zawieźć, uchylić, wesprzeć tym, co człowiek najzwyklejszego ma. Ludzkim odruchem, emocją, empatią, współodczuciem i współczuciem. Najbardziej boli niemoc, paraliżuje świadomość. Ale i ulgę przynosi, gdy uda się zamknąć lub odsunąć od siebie błędne koło spraw bzdurnych i bzdurnych zmartwień. </p><p>Człowiek pada na kolana i zaczyna lepiej widzieć. I ten obraz miejscami mnie przeraża. Co zrobiły z nami media, telefony, internety, jak nieumiejętnie z tego świata korzystamy, jacy jesteśmy zachłanni na <i>łatwiej</i> i <i>szybciej, </i>choć tak naprawdę ogromne kłody rzucamy sobie nawzajem pod nogi i palimy mosty kontaktu, rozmowy i bliskości. Odbieramy sobie prawdziwe życie, a karmimy wizerunkami i kreacjami. A tak niewiele wystarczy, żeby to życie poczuć na skórze, w zagłębieniach zmarszczek mimicznych od uśmiechu i po koniuszki palców u nóg. </p><p>- Mamo, dziś, gdy byłem w szkole, to świeciło słońce. I jak ono tak świeciło, to moje buty bardzo ładnie wyglądały, wiesz, te nowe, zielone. <br />- Mamo, moje zeszyty się pomoczyły. Bo w piątek dostałem 3 gruszki, jedną zjadłem, jedną dałem takiemu chłopakowi z ósmej klasy a ta trzecia pękła i wszystko jest mokre w moim plecaku. </p><p>Wysuszymy. Owiniemy na nowo. Plecak wypierzemy. </p><p>I cieszę się i wzruszam nad tym plecakiem mokrym od rozgniecionej gruszki. Bo mamy plecak i pralkę. I suszarkę i słońce. I dom mamy ze ścianami i dachem. I wodę w kranie. I spokojny sen. I spokojny poranek. I chleb i kawę i plaster. Szczęście mamy. Jakie my mamy szczęście! I nie prędko pomyślę, że mi źle. </p>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-4184211913540168862022-02-25T08:36:00.000+01:002022-02-25T08:36:17.189+01:0024 02 2022<p> </p><p><span style="background-color: white; color: #262626; font-family: -apple-system, BlinkMacSystemFont, "Segoe UI", Roboto, Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px;"></span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEh5jrhFXhJPIDlTcpWZPzhsp91kEv3UniTwmu6Ygi0ekUIuGMgFmOzdBF0VIzgebwTqEhWzqyHz1a4fdL3R4W1zK1Bl_uwtx7Ki_nc8ynjgZQNDL-QzD6n6vvpUbk77e2SwnHCVcxR-TMgqGzW0KZGgm1Afogh6bYoStL7l77wfsDE8gk0LXTnq3otIog=s3696" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2448" data-original-width="3696" height="424" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEh5jrhFXhJPIDlTcpWZPzhsp91kEv3UniTwmu6Ygi0ekUIuGMgFmOzdBF0VIzgebwTqEhWzqyHz1a4fdL3R4W1zK1Bl_uwtx7Ki_nc8ynjgZQNDL-QzD6n6vvpUbk77e2SwnHCVcxR-TMgqGzW0KZGgm1Afogh6bYoStL7l77wfsDE8gk0LXTnq3otIog=w640-h424" width="640" /></a></div><br /><p></p><p><span style="background-color: white; color: #262626; font-family: -apple-system, BlinkMacSystemFont, "Segoe UI", Roboto, Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px;">Czytam i nasłuchuję. </span></p><p><span style="background-color: white; color: #262626; font-family: -apple-system, BlinkMacSystemFont, "Segoe UI", Roboto, Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px;">Każdy coś od siebie dodaje, nie chce tylko stać.</span></p><p><span style="background-color: white; color: #262626; font-family: -apple-system, BlinkMacSystemFont, "Segoe UI", Roboto, Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px;">Choć świadomość jednych łamie, drugich paraliżuje.</span></p><p><span style="background-color: white; color: #262626; font-family: -apple-system, BlinkMacSystemFont, "Segoe UI", Roboto, Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px;">Więc wstaję od razu i całuję Ich wszystkich po kolei.</span></p><p><span style="background-color: white; color: #262626; font-family: -apple-system, BlinkMacSystemFont, "Segoe UI", Roboto, Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px;">Na końcu psa.</span></p><p><span style="background-color: white; color: #262626; font-family: -apple-system, BlinkMacSystemFont, "Segoe UI", Roboto, Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px;">Potem zgarniam okruszki z blatu, o które zawsze zła jestem,</span></p><p><span style="background-color: white; color: #262626; font-family: -apple-system, BlinkMacSystemFont, "Segoe UI", Roboto, Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px;">jeden po drugim, dokładnie,</span></p><p><span style="background-color: white; color: #262626; font-family: -apple-system, BlinkMacSystemFont, "Segoe UI", Roboto, Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px;">niemal je liczę,</span></p><p><span style="background-color: white; color: #262626; font-family: -apple-system, BlinkMacSystemFont, "Segoe UI", Roboto, Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px;">bezcenne. </span></p><p><span style="background-color: white; color: #262626; font-family: -apple-system, BlinkMacSystemFont, "Segoe UI", Roboto, Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px;">Z naszego dnia te okruszki.</span></p><p><span style="background-color: white; color: #262626; font-family: -apple-system, BlinkMacSystemFont, "Segoe UI", Roboto, Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px;">Na każdy jeden będę się cieszyć, jak tylko oczy rano otworzę</span></p><p><span style="background-color: white; color: #262626; font-family: -apple-system, BlinkMacSystemFont, "Segoe UI", Roboto, Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px;">i zobaczę, że ten jeden dostałam. </span></p><p><span style="background-color: white; color: #262626; font-family: -apple-system, BlinkMacSystemFont, "Segoe UI", Roboto, Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px;">To już coś</span></p><span style="background-color: white; color: #262626; font-family: -apple-system, BlinkMacSystemFont, "Segoe UI", Roboto, Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px;">Tylko cicho teraz załkam.</span><div><span style="background-color: white; color: #262626; font-family: -apple-system, BlinkMacSystemFont, "Segoe UI", Roboto, Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 14px;">Tak na krótko…</span></div>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-10077557148077024442022-01-16T21:51:00.004+01:002022-01-17T13:41:58.709+01:00apple cider i czarna róża z paczulą<div style="text-align: justify;"><span><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiBz4iWhvrFC8sl4hqMgEHfYRsDblrWlfZ1fFvZsz7wwEeudUmQ_gaDbQhzNlK5R5ntkzi1S4rqtrVsworiFq64CTwWMu_8e4rUq7kVdLOBGQbIfJZ74qUPHapodU7cYffSBaQMo-o3u-qZgnV-zyAFiybiwV59KuYAYpgGtWCww3pCHwUNjaHtOUVOGw=s718" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="718" data-original-width="508" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiBz4iWhvrFC8sl4hqMgEHfYRsDblrWlfZ1fFvZsz7wwEeudUmQ_gaDbQhzNlK5R5ntkzi1S4rqtrVsworiFq64CTwWMu_8e4rUq7kVdLOBGQbIfJZ74qUPHapodU7cYffSBaQMo-o3u-qZgnV-zyAFiybiwV59KuYAYpgGtWCww3pCHwUNjaHtOUVOGw=w452-h640" width="452" /></a></div><br /> </span></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W życiu zdarzają się momenty tak niezwykłe i niespodziewane, wpadają nagle, jakby przelotem, a przynoszą obrazy sprzed lat, niemal dotykalne, niemal namacalne, czułe i pachnące tamtym dniem. Być może niewielu się to zdarza, a może każdemu. Mnie zawsze zachwycają, i choćby nawet wspomnienia z nimi związane nie miały być tymi najlepszymi, są to przecież moje wspomnienia, czyli część mnie. Z wiekiem człowiek uczy się nie wyrzekać się ich, a dzięki wielu może więcej zrozumieć z tego, jak się we własnym życiu odnalazł.</div><div style="text-align: justify;">Ostatnio miałam okazję rozmawiać o sobie z obcym mi człowiekiem. Szybko nawiązana niezobowiązująca nić porozumienia, sympatia i nienazwane zaufanie. Być może wynikały z różnicy wieku, być może ze świadomości, że wymienione słowa pozostaną w nas bez ciągu dalszego. Pozostaną lekkie i nie wrócą obciążone oceną. Po prostu nie spotkamy się więcej. W ciągu godziny opowiedziałam mu o najważniejszych momentach mojego życia, wybierając dość spontanicznie i w ogóle nie chronologicznie obrazy z młodości, dzieciństwa i z minionego tygodnia. Starałam się być sprawiedliwa w opisie tego, co mnie spotkało, jak i tego, jak potrafię wspominać to dzisiaj. Oczywiście nie jest to do końca możliwe, ale starania przynoszą sporo frajdy, choć i niemało trudności. Gdy skończyłam, odetchnęłam, odkrywając w sobie i ulgę, i niedowierzanie, poczułam się jak autor, jak malarz, jak pisarz przypatrujący się temu, co sam stworzył. Usłyszałam swoją własną historię, wypowiedziałam ją na głos i przyznam, że wydała mi się niezwykła! - bardzo bogata, emocjonalna. Zdałam sobie sprawę, jak wiele już za mną, jak wiele już przeżyłam, nazwałam to, kim jestem. Na głos właśnie. To więcej, niż noszona w sobie świadomość. To budujące ćwiczenie, zwłaszcza dla tych, którzy zawsze mieli problem ze zdrowym chwaleniem się, mówieniem o sobie, dla tych, którym wydaje się, że nic takiego szczególnego w sobie nie mają. A mają. I to naprawdę niesamowicie szczególnego, jedynego w swoim rodzaju...</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Od dziecka byłam chwalona. Za oceny, za grę na fortepianie, za cichą dziecięcą rozważność. Wstydziłam się tego chwalenia, policzki mnie piekły, nie przepadałam za tym, że ktoś zbyt długo zwraca na mnie uwagę. Później wstydziłam się chwalić tym, co udało mi się osiągnąć - uporem, pracą, wyrzeczeniem, zwłaszcza tą Ameryką nie potrafiłam się dzielić tak, jak na to zasługiwała. Na szczęście wraca do mnie w różnych momentach mojego życia, przytłumiona, zmieniona, niemal już zapomniana. Ale wystarczy świeca o zapachu czarnej róży i paczuli ustawiona w kuchni rodzinnej gdzieś między świątecznymi daniami i smak gorącego apple cider z dużą ilością goździków i cynamonu, bym mogła znów przenieść się do drewnianego wnętrza Willow Boutique w Montanie, gdzie pracowałam i o którym mogłabym opowiadać godzinami. Namacalne i niezwykłe. Moje momenty i miejsca. Moje zapachy i smaki. Moje emocje i życie. Cała ja. Ze wszystkim dobrym i tym mniej dobrym, ale dzięki któremu dotarłam do dziś z Ukochanymi mi Bliskimi Osobami. Przeczytałam gdzieś, że czasami nie cel jest najważniejszy, ale sama droga i to, co po drodze robisz, kogo spotykasz, czego się o sobie dowiadujesz. Ja swojej nie kończę, dalej nią podążam, ciesząc się na to, co może przynieść i pielęgnując to, gdzie już byłam.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjTfoIDHAx01z-1F_fuzu_L66sMZZeha2YrzS9DBob-fiHd7eDbYvlN_TYZG-mhiXMNltX6YMkEibgFWagvlOQjr9gydb6p0aPcd9UPtJNXMSSt6N3KPClOXeoA8ZhnZlzVDSp62IHMN0s1A6Y5E_waA2CCX83UMQXX_x8Fi1GYeQhaDCK_QdRfZ-NeTQ=s3024" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2942" data-original-width="3024" height="622" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjTfoIDHAx01z-1F_fuzu_L66sMZZeha2YrzS9DBob-fiHd7eDbYvlN_TYZG-mhiXMNltX6YMkEibgFWagvlOQjr9gydb6p0aPcd9UPtJNXMSSt6N3KPClOXeoA8ZhnZlzVDSp62IHMN0s1A6Y5E_waA2CCX83UMQXX_x8Fi1GYeQhaDCK_QdRfZ-NeTQ=w640-h622" width="640" /></a></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-66251009695158355262022-01-13T11:30:00.001+01:002022-01-13T11:30:20.019+01:00spacerem po życiu<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEh4gXr0JAe7pOdLx8rQVUNs6JjAQHxaIgSPjANwyp0rXU7J9cuY2R-ygh5KzK-AvucJh0fnUrJCctHy380yiXrbN3NhscXwhKWJPKYtKgcXcnpneh95d6Lg-7fuMWhisUrSz1q79QDtwOyRGqhfQTvMpvlW7ppZwk0yIXGGACohHPicjRxHWCMLsvVeOA=s738" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="450" data-original-width="738" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEh4gXr0JAe7pOdLx8rQVUNs6JjAQHxaIgSPjANwyp0rXU7J9cuY2R-ygh5KzK-AvucJh0fnUrJCctHy380yiXrbN3NhscXwhKWJPKYtKgcXcnpneh95d6Lg-7fuMWhisUrSz1q79QDtwOyRGqhfQTvMpvlW7ppZwk0yIXGGACohHPicjRxHWCMLsvVeOA=w640-h390" width="640" /></a></div><br /> Czasem do pisania zachęci człowieka moment, w którym zrobił już wszystko, pozamiatał, poodstawiał, porozwieszał i pozamykał. Zgasił światło i usiadł na drewnianym zydlu w kuchni. Bierze oddech, z wydechem wypuszcza napięcie. Spokój. Myśli. Piszą się...<p></p><p>A gdy wizja taka nadal pozostaje niedościgniona, gdy przez lata nie następuje, pozostaje tylko jedno... zachorować, opaść z sił i <i>delegować</i> innym<i> </i>ile tylko się da ze służbowych i domowych zajęć. Dopiero wtedy znajdzie się na to pisanie czas. Choć zachorować też trzeba umieć. To znaczy trzeba umieć przyznać się przed sobą samym i chorobę swoją uznać. Tak. Mogę nie pójść do pracy. Tak, potrzebuję odpocząć i zaopiekować się sobą i pozwolić innym w końcu zaopiekować się mną. Świat na początku trochę się zawali. Ten widziany moimi oczami. Bo kanapki źle złożone, bo koszulka na wuef nie wyprasowana, bo mleko się skończyło i chleb. Wszystkich poniesie burza, ale po burzy zawsze w końcu wychodzi słońce. Choćby za oknem było nawet minus osiem.</p><p>Przechadzam się więc po naszym domu, między pokojami i kuchnią, między dniami i świętami, przysiądę na sofie, na krześle, na podłodze. Za oknami śnieg, biel na dachach i na czubkach iglaków. Mróz od rana czaruje malunkami na szybach od wschodniej części domu. Ledwo zdążę dotknąć palcami zimnej tafli, oszronionej kształtami gwieździstych płatków, a już promienie słońca ogrzewają je, ukazując pobliski lasek na tle jasnego nieba. Przed dziesiątą rano zdążę wyprawić rodzinkę do szkoły i pracy, potrzymać kciuki za sprawdzian z matematyki, popatrzeć, jak słońce przesuwa się po ogrodzie zimowym. Zdążę okruszki ze stołu zgarnąć i nasypać Trufli karmy, zdążymy pobawić się przez chwilę na podjeździe, zanim w ramiona chwycę drewna do kominka. Bardzo lubię ten moment. Drewna poukładane są przy szopie, jakieś czterdzieści kroków od domu. Dźwigam je dzielnie, drepcząc ostrożnie po śniegu, bo nie widzę, co mam pod nogami. Staram się iść po wydeptanych wcześniej śladach, które mają być gwarancją, że nie wdepnę w niesprzątnięte psie gówienko, schowane gdzieś pod śniegiem. I czuję się, jak mała Ania z Zielonego Wzgórza, z czapką niesfornie naciągniętą na głowę, w roboczych rękawiczkach, bez makijażu, z uśmiechem lekkim schowanym w szal idę w kierunku domu. Drewno mi ciąży cudownie, wokół mnie zima, całe dwa schodki na ganek obsypuję drobinkami kory, pies plącze się pod nogami. Uwielbiam!</p><p>Przed dziesiątą zdążę jeszcze zadzwonić do pracy, zaparzyć kawę i herbaty dwie na zapas. Miód, mleko i cynamon. Telefon do mamy. Książki czekające na ławie, aromat świecy o zapachu czarnej róży i paczuli. Dom pachnie resztkami grudnia i niechęcią do wypatrywania wiosny. Kocham Włochy latem, ale moja dusza jest zimą. </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEj2DQhruu0vqYg4cGaJLl0pBWiP4CTkJNvaeL8lwut6jLRVZTXsrOrzwF54WS4hugbDO2hDm3pFCTVFNyy9r5UtkDzDlYNLt3JPUv_n24A5nnNZlruGRm69pUeeJNgafSzJgImrpV7DzlH8s15MSWSTvliL1x28DkusHvAVbiirZuKeORnT_SUWKelbrA=s383" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="383" data-original-width="260" height="720" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEj2DQhruu0vqYg4cGaJLl0pBWiP4CTkJNvaeL8lwut6jLRVZTXsrOrzwF54WS4hugbDO2hDm3pFCTVFNyy9r5UtkDzDlYNLt3JPUv_n24A5nnNZlruGRm69pUeeJNgafSzJgImrpV7DzlH8s15MSWSTvliL1x28DkusHvAVbiirZuKeORnT_SUWKelbrA=w488-h720" width="488" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgVnHhPseSV4aLgT7o39xM9_vnEAKFIeg4DCQJIzCpLe0HDoIn2onPkHtJVgkFnbX9A27JTfmp6SUgtIWJTti8KOUqVKhFw1hfn_o_KoQcg2NC7FFqsDhDgpUAZWR1AOhTHnpwakNVwWnlp29PbCF3inrM7Z6X6befMqRwMj2vT4U9JKzcKfsm9-qd8uw=s443" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="443" data-original-width="336" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgVnHhPseSV4aLgT7o39xM9_vnEAKFIeg4DCQJIzCpLe0HDoIn2onPkHtJVgkFnbX9A27JTfmp6SUgtIWJTti8KOUqVKhFw1hfn_o_KoQcg2NC7FFqsDhDgpUAZWR1AOhTHnpwakNVwWnlp29PbCF3inrM7Z6X6befMqRwMj2vT4U9JKzcKfsm9-qd8uw=w486-h640" width="486" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Kilkanaście dni temu wylogowałam się z instagrama. Odcięłam kupon, dość spontanicznie tym razem, i poczułam się wolna. Okazało się, że pięknych obrazów mam wokół siebie mnóstwo. Jak dobrze jest zobaczyć je na żywo i porzucić mimowolne obserwowanie marnych i sztucznych kreacji wrzucanych do sieci przez obcych zupełnie ludzi. Internet jest i moją słabością, ale przeraża mnie coraz bardziej, przeraża mnie ilość głupot, jaka serwowana jest i konsumowana w świecie, którego nie można ani zweryfikować, ani dotknąć. Dzięki mediom mamy być bliżej, ale zdecydowanie oddalamy się od siebie samych i od siebie nawzajem. Czemu nie wystarczają już własne cztery kąty? Czemu potrzeba ich tysiące? Katalogi, zakładki, biblioteki, roomy, grupy. I to, co uderza mnie ostatnio najbardziej: <i>udowodnij, że nie jesteś komputerem... </i></p><p>Mogę to udowodnić tylko w jeden sposób.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEi-quFPLBAceivIIvljXcGfQwum623OppUQhn7xdqaarH1EUZDkMYH31SaWqTLnnhHheO94Az7u-ieXRtUwWCdZt9LremexqxjwwdW7rtzuTabFMvPAcWrBKQQnK1RbAQE5odapQIc8J7YB1PGJZWLi2FlgtRnOoPkfXUvWSm343HCnfPAByaRM1-dP7Q=s858" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="568" data-original-width="858" height="424" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEi-quFPLBAceivIIvljXcGfQwum623OppUQhn7xdqaarH1EUZDkMYH31SaWqTLnnhHheO94Az7u-ieXRtUwWCdZt9LremexqxjwwdW7rtzuTabFMvPAcWrBKQQnK1RbAQE5odapQIc8J7YB1PGJZWLi2FlgtRnOoPkfXUvWSm343HCnfPAByaRM1-dP7Q=w640-h424" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEinTYB_gtnxt9oIMAIg5bsKA8izrllFv2XjlKs57uoIJRpNHIoNkxchH6Q2GA1IaJn5BJuh-yY1TkWO9h92ssz25RUwGsAc0b-snk0Fve5QEW-eiCbJloTt8tnm7a_q1shxwMKscQlMs20nU3CGigsyMVtpx2RARAVjL4zRqCAFGYMK5_oSCNd4fADVXw=s640" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="540" data-original-width="640" height="540" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEinTYB_gtnxt9oIMAIg5bsKA8izrllFv2XjlKs57uoIJRpNHIoNkxchH6Q2GA1IaJn5BJuh-yY1TkWO9h92ssz25RUwGsAc0b-snk0Fve5QEW-eiCbJloTt8tnm7a_q1shxwMKscQlMs20nU3CGigsyMVtpx2RARAVjL4zRqCAFGYMK5_oSCNd4fADVXw=w640-h540" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgUUdFblab-uTLj8Yb8AbmHha3ysVwFajsYwIXJMSGM_VvSvpMl61RZMQRODTqIzYMJOioItIXgoxxp4-Jrvd6tb16dmizaLOCEwqpp9J1bDTNnfW6sXmUT-xL3mH93-3C6lZUKXc7n_kwvhvVHQ1xFovY5tA1WVMGfiJhOdjmJyTXdMen4u7C_iLATUQ=s640" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="543" data-original-width="640" height="544" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgUUdFblab-uTLj8Yb8AbmHha3ysVwFajsYwIXJMSGM_VvSvpMl61RZMQRODTqIzYMJOioItIXgoxxp4-Jrvd6tb16dmizaLOCEwqpp9J1bDTNnfW6sXmUT-xL3mH93-3C6lZUKXc7n_kwvhvVHQ1xFovY5tA1WVMGfiJhOdjmJyTXdMen4u7C_iLATUQ=w640-h544" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-34347443834113608812021-12-22T17:46:00.003+01:002022-01-10T20:35:21.673+01:00magia<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiZ4VKMPMlK-vSmFJfpVz28gKlfx8O09lgLHlyguCCRJS9haYH4_AVLX4di2TEfv6TFaEkSkmPcO4RC8N-brChsGNYU4O1lS0oZG7BN5fe267xdSe774ZLcCdXtjUzIDI0wpe4vv_sKvn_XJmCx1Th69PR1HrsugNuPIzNfW9qHKVxF_mMKSQ_VsPpP4A=s1879" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1879" data-original-width="1673" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEiZ4VKMPMlK-vSmFJfpVz28gKlfx8O09lgLHlyguCCRJS9haYH4_AVLX4di2TEfv6TFaEkSkmPcO4RC8N-brChsGNYU4O1lS0oZG7BN5fe267xdSe774ZLcCdXtjUzIDI0wpe4vv_sKvn_XJmCx1Th69PR1HrsugNuPIzNfW9qHKVxF_mMKSQ_VsPpP4A=w570-h640" width="570" /></a></div><br /></div><p style="text-align: justify;">Niech mi te słowa pachną dziś pomarańczami, goździkami i cynamonem!</p><p style="text-align: justify;">Tak bardzo magii mi trzeba w tych dniach. Wzruszenie z powodów wszelkich i nieoczywistych przeplata się z małymi katastrofami lub złośliwościami losu, które potrafią doprowadzić do weryfikacji własnego zdrowego rozsądku. A czasem i sensu życia! Na szczęście nigdy do myśli o rozwodzie. Bo tak naprawdę marzenia spełniają się nadal. Te stare i te zupełnie z wczoraj. Oprócz jednego, o smukłych ramionach i samej siebie sprzed dziesięciu kilogramów. Ale cóż. Co by to było, gdyby i to się spełniło? Może by mi szajba odbiła?</p><p style="text-align: justify;">Tak mi magii bardzo trzeba w tych dniach. Telewizor wyłączyłam. W radio same reklamy. To, co dzieje się w naszym kraju przygnębia. W głowie przestało się mieścić już dawno temu. Wyrosłam w bezpiecznym świecie, pomimo rozwodu rodziców, stanu wojennego, pustych półek, kolejek, braku wszystkiego, nawet tego, o czym człowiek nie pomyślał, że mógłby chcieć. Nie przeszkadzały mi tradycje, przewidywalność, stałość. Cieszyły Święta w Święta, wakacje latem, a śnieg zimą. Cieszyło to, co się miało, co udało się zdobyć, wypracować lub zrobić samemu. Oj, jak to cieszyło! Drobne, zupełnie pojedyncze pragnienia, które czasem się spełniały, a czasem nie i żyło się dalej, bez dramatyzowania i traum. Tak mnie wychowano. </p><p style="text-align: justify;">A dziś? </p><p style="text-align: justify;">Dobrze, że mam płyty z Christmas carols, a dzieci wygrywają na cymbałkach Lulajże Jezuniu i Anioł Pasterzom, bo jedno po drugim zaliczają je na lekcji muzyki. Jak dobrze jest mieć dzieci! Średnio raz dziennie chce mi się, co prawda, przez nie płakać, bo mam wrażenie, że zbliżam się do milionowego powtórzenia większości z moich ponagleń i próśb. A za milionowym pierwszym miały zadziałać. Nie wydaje mi się, że się to stanie... Chyba, że stanie się... cud. </p><p style="text-align: justify;">Jak zwykle o tej porze roku przytłacza mnie nadmiar. Męczy roszczeniowość ludzi i ich skłonność do skrajności. Męczy mnie to przez cały rok, ale przed Świętami wyjątkowo oczekuję wyciszenia. Zamykam się więc w domu, zaraz po powrocie z pracy. Okien nie myję, nie lepię uszek, ale uwielbiam kręcić w kuchni niezwykłości, które potem rozdaję tym, którym czuję, że się przydadzą, że zrozumieją mój <i>trud </i>i choć w grudniu nie liczą kalorii. Likier makowy, chocolate bars z białej czekolady, miętowych landrynek, żurawiny i precli, limoncello, pierniki z królewskim lukrem i wariacjami na temat posypki, sernik baskijski bijący się o swój number 1 z sernikiem z wrażeniem pomarańczy, cynamonu i goździków, na bazie ciasteczek korzennych, oprószonym orzeszkami, rozmarynem i czerwienią świeżej żurawiny. Nie zrobiłam jeszcze mini serowych pączków otulonych w cynamonowym cukrze, ale i za to się zabiorę. Uwielbiam. I nawet za bardzo nie wyszukuję, przepisy same do mnie zaglądają, zaczepiają, proszą o uwagę i wypróbowanie. Marzenie o smukłych ramionach czeka w kolejce, bo teraz spełniam to o piekarni, o zapachach ciepła i miłości roznoszących się po całym naszym domu, przed którymi nikt się nie chowa, nikt się nie broni. </p><p style="text-align: justify;">Tak bardzo magii mi trzeba w tych dniach. Wzruszenie z powodu Nieobecności i nieuchronności upływającego czasu przeplata się ze szczęściem, którego dotykam każdego dnia, uzmysławiam je sobie i delektuję się nim. Nimi. Magią otaczam, jak ramionami, przygarniam do siebie blisko. A za chwilę... stanie się Cud.</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEhvJXJzjil6Ad_RLkFxd0Xqxb-kDpCrjuTUf39KSjPP4C6-LngucZig7whFOHGTcQUfDzoYOvSHlsQo3c3xNV9JhKlybAmSOVwIHbbfIwdPf0KCPXeTdqrocf_mPuSOPgNy5rBz6cUu8EpwlitDMhlHe67u7n6m4xI01vf77rZ2HVQR8yDyhLT7CNIKXA=s1800" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1800" data-original-width="1440" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEhvJXJzjil6Ad_RLkFxd0Xqxb-kDpCrjuTUf39KSjPP4C6-LngucZig7whFOHGTcQUfDzoYOvSHlsQo3c3xNV9JhKlybAmSOVwIHbbfIwdPf0KCPXeTdqrocf_mPuSOPgNy5rBz6cUu8EpwlitDMhlHe67u7n6m4xI01vf77rZ2HVQR8yDyhLT7CNIKXA=w512-h640" width="512" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEggxb4gW5_Np3dLfumaFnoFxFDO1OAlY0KE5YDt4Iz2X-uo5m4blwlqeP-aoYRYrO6FfjRMdP0JdDF_xOedtQ_GbvQ5-7Tiwwc-svYOsgHz85yUlAdAwmO8JObrF4A3s8CnUNvXVlAQwdLdL7QghH5opfcaRzu4ut3F_CBrru7iVlLiUA4mww6Z-p6lCg=s2048" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEggxb4gW5_Np3dLfumaFnoFxFDO1OAlY0KE5YDt4Iz2X-uo5m4blwlqeP-aoYRYrO6FfjRMdP0JdDF_xOedtQ_GbvQ5-7Tiwwc-svYOsgHz85yUlAdAwmO8JObrF4A3s8CnUNvXVlAQwdLdL7QghH5opfcaRzu4ut3F_CBrru7iVlLiUA4mww6Z-p6lCg=w480-h640" width="480" /></a></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjwWMFS176OwGObXi3WdV7Hm6CMZZ0usiAJY59bafi86RPFvZ8QEw26SRFK_hBOcBv_Q8loeQkxvluw0ns4C8ftjTi7vG4dwP2U5yTTWV74B7jtHUJrWpgmTPQeZ6s4m535I_wzD9k9VumpsQVSQR2vH5RZPJh-qIvz-88OyGKh6X8gjcX5CQlRK6-4fg=s4032" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="4032" data-original-width="3024" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjwWMFS176OwGObXi3WdV7Hm6CMZZ0usiAJY59bafi86RPFvZ8QEw26SRFK_hBOcBv_Q8loeQkxvluw0ns4C8ftjTi7vG4dwP2U5yTTWV74B7jtHUJrWpgmTPQeZ6s4m535I_wzD9k9VumpsQVSQR2vH5RZPJh-qIvz-88OyGKh6X8gjcX5CQlRK6-4fg=w480-h640" width="480" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjH_FJ893MVhukXj2qo6oSLSZIEIlwAwvfIOnnaDEH2u-KdLR2FVE2HYmwQNcnvYhQLIMlt0Mw3Z00FbpFQLMSXRLrJ9oLrhtRRoZFaqLcCDrsSI0Evd026DhYXhSNJoZ3FYwCs38Hk7qiZidHS1QZPQfJ1eIz9QTGye-xF8AzvdUWVmLSSBqwfLukD6w=s1856" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1856" data-original-width="1693" height="522" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjH_FJ893MVhukXj2qo6oSLSZIEIlwAwvfIOnnaDEH2u-KdLR2FVE2HYmwQNcnvYhQLIMlt0Mw3Z00FbpFQLMSXRLrJ9oLrhtRRoZFaqLcCDrsSI0Evd026DhYXhSNJoZ3FYwCs38Hk7qiZidHS1QZPQfJ1eIz9QTGye-xF8AzvdUWVmLSSBqwfLukD6w=w476-h522" width="476" /></a></div><br />Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-65004799200983787832021-12-03T11:52:00.003+01:002021-12-03T11:56:16.816+01:00woodge - kulturalnie<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-UoRG3CVVpJo/Yan3lPr5BfI/AAAAAAAAlZs/XeVPnuc-IN4CdUHJcCygP2vSzIqbXIzjgCNcBGAsYHQ/s403/CDBDDAD2-E7D0-42DA-B858-E0FC627DEFF8.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="352" data-original-width="403" height="419" src="https://1.bp.blogspot.com/-UoRG3CVVpJo/Yan3lPr5BfI/AAAAAAAAlZs/XeVPnuc-IN4CdUHJcCygP2vSzIqbXIzjgCNcBGAsYHQ/w478-h419/CDBDDAD2-E7D0-42DA-B858-E0FC627DEFF8.jpeg" width="478" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><p>Pozostawiam dziś na blogu, na pamiątkę.</p><p><br /></p><p style="text-align: justify;">Łódź. Jedni mówią, że to tylko Piotrkowska, ale właśnie Łódź (woodge!) znalazła się na liście 25 najbardziej atrakcyjnych miejsc wartych odwiedzenia w 2022 roku, polecanych przez National Geographic Traveler. I to w kategorii Zrównoważony Rozwój. Wyczuliśmy pismo nosem, wybierając się tu na koncert muzyki filmowej Tribute to Hans Zimmer, Ennio Morricone, John Williams i odwiedzając - bardziej i mniej przypadkowo - kilka fantastycznych kulinarnych zakątków na Śródmieściu. Trudno mi stwierdzić, że Łódź mnie zachwyciła, spędziliśmy tu tylko dwadzieścia cztery godziny, co w żaden sposób nie czyni mnie opiniotwórcą. Wiem jednak, że dzięki spotkanym w ciągu tej doby Osobom oraz tajemnicom, o których skrywanie podejrzewam słabo oświetlone ulice Starego Polesia, którymi przeszliśmy szybko i o dość nocnej porze, już chcę do Łodzi wrócić.</p><p style="text-align: justify;">Od dawna wzdychamy na widok informacji o pojawiającym się kilka razy w roku, w różnych miastach w Polsce, Royal Concert z muzyką filmową. Oboje z Bartkiem uwielbiamy utwory Hansa Zimmera i Ennio Morricone, Johna Williamsa kocham za motyw z <i>Listy Schindlera, </i>za <i>Wyznania Gejszy </i>i <i>Sabrinę. </i>Dźwięki Hansa Zimmera poznaję "z daleka", a niektóre ścieżki dźwiękowe znamy lepiej, niż same filmy. Kto zna, ten wie. Parę miesięcy temu udało się wreszcie zarezerwować bilety na Tribute to... odbywający się w Łodzi. Po raz pierwszy byłam na koncercie w wielkiej hali, więc na początku musiałam się przyzwyczaić do odsłuchu z głośników, do zdecydowanie mieszanej i zmieszanej publiczności, paradującej z popcornem i piwem w plastikowych kubkach nawet kilkanaście minut po planowanej godzinie rozpoczęcia! Dla mnie nie do pojęcia. Pogodziłam się jednak z tym, że nie znajdujemy się w kameralnej sali, wypełnionej dostojnością spodziewanych za moment wrażeń, dyskretnym szeptem w razie potrzeby podzielenia się nimi z ukochanym i wykładziną pod stopami. Cóż. Światła zgasły o 19:20. </p><p style="text-align: justify;">Dziękuję Bogu za to, że obdarzył mnie ogromną wrażliwością na dźwięki i muzykę, za to, że odbieram całą sobą nie tylko to, co słyszę. Tak naprawdę niemal czuję, jak melodie są grane, wyobrażam sobie emocje wypełniające muzyków, ich palce, płuca i serce. Pociągnięcia smyczkiem z nadzieją na autentyczność i harmonię z pozostałymi instrumentami. Głębokie barwy kontrabasu, odpowiedzialność pierwszych skrzypiec. Opowieść waltorni, rożka angielskiego, czy delikatność fletu, mgłę muskanych strun harfy, której brzmienie bardziej czuć pod skórą i przymkniętymi odruchowo powiekami, niż da się je usłyszeć. Bezwzrokowa synchronia instrumentalistów i świadomość pomyłek, gdy dźwięki zgubią się w nieuchwytnym dla publiczności ułamku sekundy. Lekki uśmiech między frazami i szczegółowe omawianie sukcesów i porażek po zakończeniu koncertu, złożeniu pulpitów i zdjęciu marynarek. Muzyka. Wzruszam się nawet siedząc na plastikowym krzesełku w Atlas Arena. Doskonały dyrygent Jose Maria Florencio, o którym poczytam później, ponieważ nie udało nam się dotrzeć do żadnych szczegółów odnośnie dokładnego repertuaru, czy nazwisk występujących tego wieczoru Osób przed koncertem. Bardzo mi tego zabrakło. Na szczęście sam dyrygent przedstawił się piękną łamaną polszczyzną, a jego opowieść o tym, jak bardzo życie związało go z Łodzią okazała się wisienką na torcie.</p><p style="text-align: justify;">Ennio Morricone, Hans Zimmer i John Williams po mistrzowsku zabierają mnie w podróż. Za każdym razem. Bardzo trafnie określiła to Ania Wendzikowska, konferansjer koncertu, mówiąc, że muzyka poradzi sobie bez filmu, ale film bez muzyki - niekoniecznie. Muzyka zawsze się obroni. Przynosi moc wzruszeń, nagłych skojarzeń i wspomnień, emocji, czasem żalu, czasem radości. Uczta dla duszy i serca i dla rodziców, którzy wybrali się na trwającą całą dobę randkę, bez dzieci i bez budzika.</p><p style="text-align: justify;">Po koncercie rozpoczęła się nasza łódzka podróż po mieście, trafiliśmy do miejsca, gdzie zakochałam się w puree z selera i piklowanych śliwkach w cynamonie i w Szefie Pewnej Kuchni. Skłonna byłabym przeprowadzić się dla nich do Łodzi lub co najmniej przebranżowić... Opowiem o tym w kolejnym odcinku, po śniadaniu Przy Ulicy....</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-55_cu02nM2U/Yan13Cfs47I/AAAAAAAAlZM/-RF_-bELU0cxWDEZ_8Scgb007YQgUXozwCNcBGAsYHQ/s2048/9E33FE3E-EC0A-4FBA-B2DB-7C09F408B1ED.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-55_cu02nM2U/Yan13Cfs47I/AAAAAAAAlZM/-RF_-bELU0cxWDEZ_8Scgb007YQgUXozwCNcBGAsYHQ/w480-h640/9E33FE3E-EC0A-4FBA-B2DB-7C09F408B1ED.jpeg" width="480" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-8SuN8i_DfpE/Yan12_ujM1I/AAAAAAAAlZE/_ymTmDO75_kwQt56EFVNn8Yq9-PqGsw3wCNcBGAsYHQ/s1577/558E5729-ED11-4FFD-A8F0-3B332340F111.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1577" data-original-width="1440" height="531" src="https://1.bp.blogspot.com/-8SuN8i_DfpE/Yan12_ujM1I/AAAAAAAAlZE/_ymTmDO75_kwQt56EFVNn8Yq9-PqGsw3wCNcBGAsYHQ/w485-h531/558E5729-ED11-4FFD-A8F0-3B332340F111.jpeg" width="485" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-jELH4IpPBY8/Yan13Sh_aRI/AAAAAAAAlZQ/7ZPt9ta8Pu8QOcFeFhuFFwz5Z5JHvdPEQCNcBGAsYHQ/s2048/F24F3510-5A29-4B16-94DB-E6F655AAB341.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1324" data-original-width="2048" height="315" src="https://1.bp.blogspot.com/-jELH4IpPBY8/Yan13Sh_aRI/AAAAAAAAlZQ/7ZPt9ta8Pu8QOcFeFhuFFwz5Z5JHvdPEQCNcBGAsYHQ/w487-h315/F24F3510-5A29-4B16-94DB-E6F655AAB341.jpeg" width="487" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-cAgw3mjt0gE/Yan2JshDblI/AAAAAAAAlZk/ls7El1pQj48b9TpzHXrR48a0WDYMrA4SwCNcBGAsYHQ/s2048/65301ACE-8C3D-4B21-9839-3F87CE034ECA.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="655" src="https://1.bp.blogspot.com/-cAgw3mjt0gE/Yan2JshDblI/AAAAAAAAlZk/ls7El1pQj48b9TpzHXrR48a0WDYMrA4SwCNcBGAsYHQ/w491-h655/65301ACE-8C3D-4B21-9839-3F87CE034ECA.jpeg" width="491" /></a></div><br /><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;"><br /></p>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-56048195455081627772021-11-26T19:01:00.005+01:002021-12-02T22:02:29.883+01:00jesienny ogród<p>Każdego ranka któreś z nas wychodzi z domu, ledwie w piżamie i kurtce, żeby wypuścić Truflę z kojca. Trawa pokryta jest rosą lub coraz częściej szronem. Zdarza się uchwycić klucz dzikich gęsi nad głową i dachami domów. Jest cicho i rześko. Trufla czeka cierpliwie, od pierwszego zapalonego w domu światła, zdradzając jednak swoje podekscytowanie radosnym szuraniem ogonem po deskach psiego tarasu, zanim metalowy zatrzask uwolni ją i pozwoli na szybkie siku i szaloną pogoń po całym ogrodzie. Pędzi wtedy wokół domu jak rączy koń, popiskując i pomrukując z nieodkrytych przez nas dotąd powodów, choć zakładamy, że jest po prostu przeszczęśliwa i ten pęcherz mogła w końcu uwolnić od nadmiaru. Emocji.</p><p>Zdarza się, że obserwuję to wszystko z kuchennego okna, wychodzącego na zachodnią część naszego ogrodu. Dom stoi z dala od furtki i drogi, trochę przewrotnie, ale dzięki temu zachowujemy przynajmniej wizualną intymność. </p><p>Zdarza się, że to ja ubieram ciemnozielone gumowce, narzucam niedbale kurtkę i szal i wypuszczam Truflę. A gdy wracam, otwiera się przede mną widok ukochany, wzruszliwy o każdej porze roku, o każdej porze dnia. Nasz dom, a przy nim mieszkające w ogrodzie drzewa i krzewy, dobierane z najwyższą dbałością i pasją. Czuję wtedy niesamowitą dumę z tego, że ten dom stworzyliśmy i tworzymy nadal, z miłością, wiarą, ze spokojem, o którym zawsze marzyłam. Dom pachnący kawą i cynamonem, a potem czosnkiem i ziołami. Otacza go ogród pełen klonów i lawendy, rosną nam młode i nieco już starsze drzewa i krzewy, których dogląda głównie Bartek. Ja przechadzam się, dotykam, robię zdjęcia, zbieram liście, suszę lawendę. Zatrzymuję kolory i wrażenia. Delektuję się tym wszystkim, co mamy...</p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-51DIdoHJrK0/YaEgRTegPhI/AAAAAAAAlXI/4DB7GBC__TQzlxhyCvpz81X9ZjNF0GvhQCLcBGAsYHQ/s871/3AF32A62-DF5C-4FAD-8285-8C295A4F94BA.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="871" data-original-width="594" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-51DIdoHJrK0/YaEgRTegPhI/AAAAAAAAlXI/4DB7GBC__TQzlxhyCvpz81X9ZjNF0GvhQCLcBGAsYHQ/w437-h640/3AF32A62-DF5C-4FAD-8285-8C295A4F94BA.jpeg" width="437" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-KxCr1A1iVh4/YaEgQC0dPzI/AAAAAAAAlWw/hVXiUKFX4aQDVkjdADe1HUBdqw46LliVgCLcBGAsYHQ/s871/045B74C4-9203-4DE0-A646-2ABFED6AE6AB.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="871" data-original-width="604" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-KxCr1A1iVh4/YaEgQC0dPzI/AAAAAAAAlWw/hVXiUKFX4aQDVkjdADe1HUBdqw46LliVgCLcBGAsYHQ/w445-h640/045B74C4-9203-4DE0-A646-2ABFED6AE6AB.jpeg" width="445" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-nYE-v9WKTFw/YaEgRtGUSuI/AAAAAAAAlXM/AT7_OjBanyEQGP1VAEghJGRRgH_fQk1NgCLcBGAsYHQ/s868/58F05FE7-BD84-417F-AEA3-E42583DECD69.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="868" data-original-width="600" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-nYE-v9WKTFw/YaEgRtGUSuI/AAAAAAAAlXM/AT7_OjBanyEQGP1VAEghJGRRgH_fQk1NgCLcBGAsYHQ/w442-h640/58F05FE7-BD84-417F-AEA3-E42583DECD69.jpeg" width="442" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-mADEbD6RXF8/YaEgRtOWpLI/AAAAAAAAlXQ/mt7SCHAA4egP0-OyFF7DpL9m0in6jf-3gCLcBGAsYHQ/s876/60AC7EB2-78B4-4C38-A63C-E4870869CCD8.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="876" data-original-width="594" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-mADEbD6RXF8/YaEgRtOWpLI/AAAAAAAAlXQ/mt7SCHAA4egP0-OyFF7DpL9m0in6jf-3gCLcBGAsYHQ/w434-h640/60AC7EB2-78B4-4C38-A63C-E4870869CCD8.jpeg" width="434" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-56_yoaHBwyg/YaEgS6SO8DI/AAAAAAAAlXo/HuBuhZJvVq4et-pRQDaPKEahjZMeE176wCLcBGAsYHQ/s794/93B66F46-A719-434D-A85E-37AB0D2D52C9.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="794" data-original-width="583" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-56_yoaHBwyg/YaEgS6SO8DI/AAAAAAAAlXo/HuBuhZJvVq4et-pRQDaPKEahjZMeE176wCLcBGAsYHQ/w470-h640/93B66F46-A719-434D-A85E-37AB0D2D52C9.jpeg" width="470" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-WfFj5h27IUE/YaEgQHVlrdI/AAAAAAAAlW0/9z7Y2v0ZzBECmqdhm5lOSsWKP_4Abp8YACLcBGAsYHQ/s868/0247CF3C-A167-4BDE-8785-2B1737A722B7.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="868" data-original-width="595" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-WfFj5h27IUE/YaEgQHVlrdI/AAAAAAAAlW0/9z7Y2v0ZzBECmqdhm5lOSsWKP_4Abp8YACLcBGAsYHQ/w438-h640/0247CF3C-A167-4BDE-8785-2B1737A722B7.jpeg" width="438" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-IqJ4KIuLEf0/YaEgRJ2F9rI/AAAAAAAAlXE/HP8xVbq7-GctCVnpzW6OEFR17suJs6NzgCLcBGAsYHQ/s801/280C0CFE-D998-4FF3-989D-AAEDD7664F8D.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="801" data-original-width="582" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-IqJ4KIuLEf0/YaEgRJ2F9rI/AAAAAAAAlXE/HP8xVbq7-GctCVnpzW6OEFR17suJs6NzgCLcBGAsYHQ/w466-h640/280C0CFE-D998-4FF3-989D-AAEDD7664F8D.jpeg" width="466" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-DeefCA4vSeU/YaEgSertBSI/AAAAAAAAlXg/78B6rP3EIMECGm1wNMkv3xQC79rOZ5-OQCLcBGAsYHQ/s862/759A3716-FF6A-4976-8BEA-9E73B48F8A19.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="862" data-original-width="595" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-DeefCA4vSeU/YaEgSertBSI/AAAAAAAAlXg/78B6rP3EIMECGm1wNMkv3xQC79rOZ5-OQCLcBGAsYHQ/w442-h640/759A3716-FF6A-4976-8BEA-9E73B48F8A19.jpeg" width="442" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-xePG7H-4GRo/YaEgR_8JGlI/AAAAAAAAlXU/BuWUzK-iMzQsZd2vcp5Z8lfN0OH83WsjACLcBGAsYHQ/s778/6857F7C9-68B3-4092-8770-5B5DDBB293E8.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="778" data-original-width="588" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-xePG7H-4GRo/YaEgR_8JGlI/AAAAAAAAlXU/BuWUzK-iMzQsZd2vcp5Z8lfN0OH83WsjACLcBGAsYHQ/w485-h640/6857F7C9-68B3-4092-8770-5B5DDBB293E8.jpeg" width="485" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-rhNnikzJpAg/YaEgQBr9KSI/AAAAAAAAlW4/DMUjUqC05nkz9xYO9u3YV-CsfeuJpM7qACLcBGAsYHQ/s640/0887073C-8A85-456C-B1BF-31B1593E666D.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="422" data-original-width="640" height="422" src="https://1.bp.blogspot.com/-rhNnikzJpAg/YaEgQBr9KSI/AAAAAAAAlW4/DMUjUqC05nkz9xYO9u3YV-CsfeuJpM7qACLcBGAsYHQ/w640-h422/0887073C-8A85-456C-B1BF-31B1593E666D.jpeg" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-aErstZIFpFY/YaEgSGZAq7I/AAAAAAAAlXY/e0IAFDOhZ7gO1CrUwtfF_DcqI_ViRHkKQCLcBGAsYHQ/s873/6874087B-F900-453C-9A93-85D6DA62899E.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="873" data-original-width="592" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-aErstZIFpFY/YaEgSGZAq7I/AAAAAAAAlXY/e0IAFDOhZ7gO1CrUwtfF_DcqI_ViRHkKQCLcBGAsYHQ/w434-h640/6874087B-F900-453C-9A93-85D6DA62899E.jpeg" width="434" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-6xgxT-_U-yo/YaEgTYD4nOI/AAAAAAAAlXw/zohu4fhXGaQiUi5ZVltp652VL-OWF8hwwCLcBGAsYHQ/s873/A4A8536E-4742-4DD5-ABF3-BF6150A2F8C4.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="873" data-original-width="594" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-6xgxT-_U-yo/YaEgTYD4nOI/AAAAAAAAlXw/zohu4fhXGaQiUi5ZVltp652VL-OWF8hwwCLcBGAsYHQ/w437-h640/A4A8536E-4742-4DD5-ABF3-BF6150A2F8C4.jpeg" width="437" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-46DfNkzkEV0/YaEgTQcaQHI/AAAAAAAAlX0/z-DBJw-aqRA6M59L8Ea5frWvMzBu0HrWQCLcBGAsYHQ/s845/A53620D5-674A-4BC2-B38A-2FE8D472B6F0.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="845" data-original-width="597" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-46DfNkzkEV0/YaEgTQcaQHI/AAAAAAAAlX0/z-DBJw-aqRA6M59L8Ea5frWvMzBu0HrWQCLcBGAsYHQ/w453-h640/A53620D5-674A-4BC2-B38A-2FE8D472B6F0.jpeg" width="453" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-uNxOkew4Cjc/YaEgTiWPZEI/AAAAAAAAlX4/dL2wy7t_PZEZhP2ZgEAtD5aN2CO_YffqwCLcBGAsYHQ/s869/AA5938D3-BA62-4B72-BAAB-6B0AC430B08A.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="869" data-original-width="595" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-uNxOkew4Cjc/YaEgTiWPZEI/AAAAAAAAlX4/dL2wy7t_PZEZhP2ZgEAtD5aN2CO_YffqwCLcBGAsYHQ/w438-h640/AA5938D3-BA62-4B72-BAAB-6B0AC430B08A.jpeg" width="438" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-sGq3MNs0M6o/YaEgUBCLPdI/AAAAAAAAlX8/moRsMU6aX9MakGUshjLg8L3wpW4i_cgeQCLcBGAsYHQ/s866/B2AA129B-1176-4705-917D-80355BBD24BD.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="866" data-original-width="590" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-sGq3MNs0M6o/YaEgUBCLPdI/AAAAAAAAlX8/moRsMU6aX9MakGUshjLg8L3wpW4i_cgeQCLcBGAsYHQ/w437-h640/B2AA129B-1176-4705-917D-80355BBD24BD.jpeg" width="437" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-LnQ8ZceBBvs/YaEgUUiH6AI/AAAAAAAAlYA/ilRXSt5fZIkVsQsTk_RvmhSQNYc3z0hQwCLcBGAsYHQ/s640/C2A95E17-5AE5-4F83-95A5-7A9D37153F52.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="413" data-original-width="640" height="414" src="https://1.bp.blogspot.com/-LnQ8ZceBBvs/YaEgUUiH6AI/AAAAAAAAlYA/ilRXSt5fZIkVsQsTk_RvmhSQNYc3z0hQwCLcBGAsYHQ/w640-h414/C2A95E17-5AE5-4F83-95A5-7A9D37153F52.jpeg" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-sCOgcFEyig8/YaEgUWhIIzI/AAAAAAAAlYE/s27-FqFoVY0ViavfWHvbXU9oHkwNN2_qwCLcBGAsYHQ/s774/C9B175FD-4850-414E-A576-356890A06811.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="774" data-original-width="589" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-sCOgcFEyig8/YaEgUWhIIzI/AAAAAAAAlYE/s27-FqFoVY0ViavfWHvbXU9oHkwNN2_qwCLcBGAsYHQ/w488-h640/C9B175FD-4850-414E-A576-356890A06811.jpeg" width="488" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-AUVDFZwxPD0/YaEgUvnjXhI/AAAAAAAAlYI/_rcSKtIdlekKjQ4R3_YXfV8FG0skfz6LwCLcBGAsYHQ/s640/D826C9F0-5BE0-4CAF-A93B-8019E848D225.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="420" data-original-width="640" height="421" src="https://1.bp.blogspot.com/-AUVDFZwxPD0/YaEgUvnjXhI/AAAAAAAAlYI/_rcSKtIdlekKjQ4R3_YXfV8FG0skfz6LwCLcBGAsYHQ/w640-h421/D826C9F0-5BE0-4CAF-A93B-8019E848D225.jpeg" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-tMRCemh2ev8/YaEgU4Y3tyI/AAAAAAAAlYQ/UIX4-YbWg7c4yK4EIajQZOUCiAe-dsv-QCLcBGAsYHQ/s871/E9D38325-A2A9-4F50-AEEE-639C53CF6C8B.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="871" data-original-width="600" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-tMRCemh2ev8/YaEgU4Y3tyI/AAAAAAAAlYQ/UIX4-YbWg7c4yK4EIajQZOUCiAe-dsv-QCLcBGAsYHQ/w440-h640/E9D38325-A2A9-4F50-AEEE-639C53CF6C8B.jpeg" width="440" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-xh118stOqIo/YaEgU4ZdWjI/AAAAAAAAlYM/ttgM5GH49OwiN_e02mVr8eAIeE38nz8GwCLcBGAsYHQ/s640/E51DFC48-7F0A-4DF8-AC50-5307F5E4BB71.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="432" data-original-width="640" height="432" src="https://1.bp.blogspot.com/-xh118stOqIo/YaEgU4ZdWjI/AAAAAAAAlYM/ttgM5GH49OwiN_e02mVr8eAIeE38nz8GwCLcBGAsYHQ/w640-h432/E51DFC48-7F0A-4DF8-AC50-5307F5E4BB71.jpeg" width="640" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-t4rzGPlDPPI/YaEgVHDytRI/AAAAAAAAlYU/xEQhgCVA5A4bSt1-Uu6XY5QtISNO1V1RgCLcBGAsYHQ/s640/F7BEFFC7-B9B8-40FE-B23A-386ED02B89E3.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="403" data-original-width="640" height="405" src="https://1.bp.blogspot.com/-t4rzGPlDPPI/YaEgVHDytRI/AAAAAAAAlYU/xEQhgCVA5A4bSt1-Uu6XY5QtISNO1V1RgCLcBGAsYHQ/w640-h405/F7BEFFC7-B9B8-40FE-B23A-386ED02B89E3.jpeg" width="640" /></a></div><br /><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-79866740364699652862021-11-14T18:31:00.006+01:002021-11-14T18:42:13.317+01:00jesień<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-ep70K3Hck9I/YZFJXCbuBhI/AAAAAAAAk7c/hu1qplHciEQ0GYBN1REkLvpGE3WXzUM5gCLcBGAsYHQ/s2048/CECEC460-957F-4F08-9A5E-5B2EDF4D15C8.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1819" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-ep70K3Hck9I/YZFJXCbuBhI/AAAAAAAAk7c/hu1qplHciEQ0GYBN1REkLvpGE3WXzUM5gCLcBGAsYHQ/w568-h640/CECEC460-957F-4F08-9A5E-5B2EDF4D15C8.jpeg" width="568" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><div><span> </span>Jesień to czas ogromu bogactwa. Nie jest ani gorsza, ani brzydsza od pozostałych pór roku. Tegoroczna wyjątkowo dała się lubić chyba nawet tym, którzy wolą zasnąć pod koniec lata i obudzić się zimą. Jaka to byłaby strata! Zazwyczaj jeździliśmy po jej niesamowite barwy w Karkonosze, w okolicy połowy października. Tak było i w tym roku, choć tak naprawdę pięknie było do ostatnich wiatrów wszędzie, za najbliższym zakrętem, a nawet bez wychodzenia z domu. Przeczytałam u kogoś na IG idealny zestaw jesiennych barw, bez użycia tych podstawowych określeń, za to owianych skojarzeniami i niezwykłością. Gama. Feeria. Jesień, czyli ochra, siena, burgund, terakota, rdzawa czerwień, umbra, żółć wenecka, palony brąz, cynober, karmin, zieleń oliwna, czerwień Veronese i dalej cała paleta ich obcojęzycznych odpowiedników. Cudowne.</div><div><br /></div><div><span> </span>Jesień to dla mnie zapachy, aromaty, przede wszystkim cynamon i goździki, pomarańcze, niby to typowe dla grudnia i Świąt Bożego Narodzenia, ale przecież ja już od jesieni wpadam w ten rodzaj nastroju, który jest świętowaniem. Może ma to związek z wiekiem? Może piękna jesień życia, w którą wchodzę lub nawet weszłam, sprzyja ukochaniu tej jesiennej pory roku? Przytula i otula, ogrzewa i pozwala z uśmiechem wspominać dobre chwile z wcześniejszych lat i dobrze i z pogodzeniem przeżywać te aktualne, te teraz.</div><div><span> </span></div><div>Zwykle jesienią towarzyszy mi muzyka, Sara Bareilles, ścieżki dźwiękowe, utwory fortepianowe. Przynosi ze sobą obrazy sprzed dwudziestu lat, gdy wczesną jesienią spacerowałam ulicami Nowego Jorku. Te zimowe, jak już kiedyś pisałam, kojarzą się z zimami w Montanie. Odkąd w domu stoi pianino, łapię uchwycone w ciągu dnia melodie i wyszukuję ich zapisu nutowego w sieci. Jak wiele udaje się znaleźć i kupić za parę groszy lub dolarów:) Drukuję Yanna Tiersena, Adele, Sarę i gram tła do nuconych pod nosem słów. Tiersen ma słowa ukryte w dźwiękach, nie trzeba ich wypowiadać, ani śpiewać. Lubuje się w wymagających, bemolowych tonacjach, więc najczulej, jak potrafię, naciskam opuszkami palców czarne klawisze, które - mam zawsze wrażenie - mają w sobie dużo więcej głębi i smutku, niż białe... Tak. Czarne klawisze i bemole są żalem, tęsknotą, oddają smutek lub zadumę bardziej autentycznie, tak je czuję. </div><div><br /></div><div><span> </span>Jesień owiewa jednak i chłodem z zewnątrz. Przynosi dreszcz, troskę, niepokój. Dzisiejsza jesień martwi, bo dramatyczne historie dzieją się bliżej, nie sposób nie zauważać ich i o nich nie mówić. Nagła śmierć Znajomej Osoby, choroby, pandemia, kłótnie, polityka, roszczeniowość, nieżyczliwość. </div><div>Nie wiem, czy to ludzie się zmienili, czy cały świat? Wszystko to wchodzi w nasze życie, czy tego chcemy, czy nie. Łatwo jest poddać się nastrojowi przygnębienia. Dużo trudniej, niż zwykle, udaje się znaleźć pozytywy. Ale udaje się. Nie jestem ekspertem, ani nie próbuję być mądralą. Nie znam najtrafniejszych rad, ale sama łapię się na tym, że gdy wyżej podniosę głowę, robi się jaśniej. I gdy uświadamiam sobie kwintesencję dobra we wszystkim, co wokół, bogactwo barw i emocji, jakie wypełniają (zazwyczaj) nasz dom, ciepło, które ja sama mam w sobie i którym mogę dzielić się, póki mogę... Wzruszam się momentalnie. Po trochu ze szczęścia, a po trochu ze strachu, że to tak cenne, a tak łatwo to stracić. Ale nie u nas, zaklinam własne nadzieje szeptanymi prośbami. Czasem wystarczy dobrze i szeroko te swoje oczy otworzyć, żeby zobaczyć naprawdę. I uszu nastawić i wziąć głęboki oddech, a za nim oczyszczający wydech. I uśmiechnąć się, bo czemu nie...? Nie tracić nadziei. Nie tracić nigdy nadziei.</div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-iV8nHb-t1Ss/YZFKSS35OdI/AAAAAAAAk70/BBiXqe-c8ZMFLYDzZYWySCk80v8cECkYgCLcBGAsYHQ/s320/87142278-FD77-4BBB-A42B-81F663CA6C94.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="280" height="320" src="https://1.bp.blogspot.com/-iV8nHb-t1Ss/YZFKSS35OdI/AAAAAAAAk70/BBiXqe-c8ZMFLYDzZYWySCk80v8cECkYgCLcBGAsYHQ/w280-h320/87142278-FD77-4BBB-A42B-81F663CA6C94.jpeg" width="280" /></a></div><br /><div><br /></div>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-37554224593327852052021-11-04T15:42:00.005+01:002021-11-07T10:47:41.508+01:00rozmowa bezwarunkowa, 2018<p></p><p class="MsoNormal">Zajrzałam wczoraj do zapisanych kiedyś na blogu postów.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Lubię do nich wracać. Przy niektórych nie chce mi się
wierzyć, że to już tyle czasu, że tyle się działo.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Przy innych wspominam, ale i cieszę się, że są już za mną.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">A jeszcze inne nadal są aktualne, trafnie ujmują moje myśli,
mogłabym napisać je dziś.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Jak ten, o pewnej rozmowie. Rozmowie bezwarunkowej.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal"><b style="mso-bidi-font-weight: normal;">rozmowa bezwarunkowa<o:p></o:p></b></p>
<p class="MsoNormal">Nie to, co mam, ale z kim rozmawiam, jest mym największym
bogactwem.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal"><o:p> </o:p></p>
<p class="MsoNormal">Rozmowa. Dialog, jak wyrwany z tu i teraz, spontaniczne i
prawdziwe zainteresowanie.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Dziesięć minut.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Piątkowy, słoneczny poranek. Mróz szorstki i dotkliwy.
Biegamy z mamą między budynkami kliniki na Przybyszewskiego, zaliczając połowę
alfabetu, bo każde skrzydło, oddział, gmach ma tu przyporządkowaną literę. Dla
wątpliwego ułatwienia. Służba zdrowia nie zaskakuje. Miłych niespodzianek brak.
Mama zostaje w długaśnej kolejce do laboratorium, ja w międzyczasie wyskakuję do
budynku na przeciwko, który okazuje się dwupiętrowym ciągiem cegieł z wielkimi
oknami i wejściami F, D, E... Wybieram F, pokonuję labirynt korytarzy, schody w
górę i w dół, kilka zniecierpliwionych pań w białych fartuchach, wskazujących
mi dalszy kierunek, z pomrukiem poczucia wyższości nad upierdliwością szarego
pacjenta. Pod pachą torebka, w drugiej ręce służbowy laptop (piii$#@&^!!).
Gorąco. Zdejmuję czapkę, rozpinam kurtkę.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Jest! Gabinet USG. Korytarz z długim rzędem zajętych
krzeseł. Nieruchoma gałka zamiast klamki. Proszę czekać. Czekam. Ustalam, że
dobrze trafiłam, dziś tylko rejestracja, chcę umówić mamę na drugą połowę
marca.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Rozglądam się dyskretnie, widzę znudzone twarze, obojętne i
pogodzone z losem. Z nosami w telefonach komórkowych, z obojętnym spojrzeniami
rzucanymi beznamiętnie...<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">I wtedy przydarza mi się ta jedna z najmilszych i
prawdziwych rozmów, ta, którą zapamiętam na dłużej.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Trudno mi określić jego wiek, siedzi na pierwszym z brzegu
krześle, zauważa mnie i uśmiecha się i od razu, z odruchowym zaciekawieniem
zadaje kolejne pytania. O to, czy znam doktora R...., czy leczę się u
endokrynologa, czy to moja pierwsza wizyta tutaj. Opowiada małe szczegóły
również o sobie, używając zaskakująco trafnych słów, mobilizuje mnie do
spokojnych odpowiedzi, co robię z przyjemnością. Kolejny raz pyta, czy znam
doktora R...., pomaga mi przypomnieć sobie nazwę ulicy w Poznaniu i z troską
pyta, czy wtedy rozpoznano u mnie nowotwór. Autentycznie cieszy się, że nie. I
kolejny już raz - pozornie nerwowo - przeczesuje obiema rękami swoje włosy. Już
wiem, że to gest ulgi, radości, zadowolenia. Wie, że z Leszna musiałam tu
jechać 80km i tak rozmawiamy sobie przez kilka dobrych minut. Po prostu,
odruchowo, oczywiście. Na początku pomyślałam, to tylko pytania, jest ich całe
mnóstwo. Zauważam oczywiście, że jego fizyczna sprawność, sposób poruszania nie
jest sprawnością zdrowej - fizycznie właśnie - osoby, ale słownictwo, empatia,
sposób, w jaki reaguje na moje słowa, jak prowadzi dalszy ciąg rozmowy,
wtrącając swoje refleksje i wręcz rady: nie można się poddawać, to
najważniejsze, żeby w chorobie się nie poddawać... Nawet nie wiem, kiedy te
minuty mijają... Nie ma zdawkowych odpowiedzi, nie ma natręctwa pytań. Słyszy
nas cały rząd zajętych krzeseł. Tym bardziej cieszy mnie naturalność tej
sytuacji, czysta rozmowa, przyjemność, uśmiech na naszych twarzach.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Drzwi gabinetu otwierają się i szybko załatwiam rejestrację.
Żegnam się z chłopakiem, uśmiecham się do jego mamy, która przez cały czas
przysłuchiwała się naszej rozmowie bez cienia chęci czy też potrzeby
ingerencji. Jakby to była najbardziej naturalna rzecz, taka rozmowa dwojga
nieznajomych, którzy spotkali się na tym samym korytarzu, którzy znaleźli się
tu i teraz w zbliżonych okolicznościach. Którzy czekają tak samo długo na swoją
kolej, mają być może podobne doświadczenia, a być może któremuś potrzebne jest
zwyczajne ludzkie zainteresowanie.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Jak bardzo my jesteśmy ułomni, pomyślałam, skoro naszym
odruchem jest spuszczenie głowy i obojętność. Skoro chowamy głęboko potrzebę
komunikacji, uprzejmości i współodczuwania. Gasimy ją w sobie, zastępując
lenistwem lub obawą.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">A ten chłopak, który sam borykał się z nieidealną
umiejętnością panowania nad własnym ciałem, był najbardziej prawdziwym i
ludzkim z ludzi, których spotkałam tego dnia. Otwartym na drugą osobę, szczerym
tak ujmująco. Dlaczego szczerość i autentyczność jest nam teraz wyjątkowa,
zamiast być najnormalniejsza na świecie? Dlaczego w oczy rzuca nam się czyjaś
fizyczna ułomność, a nie własna - emocjonalna i kulturalna? Do tej się
przyzwyczailiśmy.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">I nauczyliśmy się panować nad odruchami bezwarunkowymi.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Tak często sympatia, empatia, bezinteresowność, czy
zwyczajny uśmiech odbierany jest ze zdziwieniem lub oceniany jako żenujący. Nie
może po prostu być. Czy naprawdę częściej te zachowania są fałszywe, niż
zwyczajnie spontaniczne? Czy zazwyczaj są jednak podstępem i dlatego bronimy
się przed reagowaniem na nie, wybieramy niewidzenie, obojętność?<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Sama jestem odruchem. Nie zastanawiam się, zanim podam komuś
rękę, gdy jej potrzebuje lub gdy ktoś rozpocznie ze mną rozmowę na jakimkolwiek
korytarzu. Po prostu odpowiadam.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Czasem sama z tym odruchem wyskoczę. Ileż to razy sparzyłam
się, poczułam najpierw głupio, bo moja spontaniczność, zagadanie, zapytanie,
wyjście na przeciw napotkało na ... nic. Brak odbioru. Albo też i
nadinterpretację, poszukiwanie drugiego dna mojego uśmiechu, bo przecież coś
musiało się za nim kryć. Interes znaczy.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Szkoda.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Nie potrafimy się ze sobą komunikować, czytać samych siebie
i siebie nawzajem. Po prostu.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">A to mógłby być nowy przedmiot w edukacji szkolnej dzieci. I
starszych dzieci. I zwłaszcza dorosłych.<o:p></o:p></p>
<p class="MsoNormal">Umiejętność komunikowania się, dialogu, rozmowy. Zwyczajnie
i prosto. Jak kiedyś.<o:p></o:p></p><br /><p></p>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-73813236901967798582021-10-11T21:41:00.006+02:002021-10-12T11:01:04.188+02:00trudne<p> Jak to człowiek czasem zapomina, ile piękna ma w sobie.</p><p><br /></p><p>A gdy na zbyt długo zapomni i gdy skrzydła chowa pod koszulą niedbale i ciasno ułożone, to one muszą się w końcu zbuntować, gotowe nieść go przez piękno, zachwyt, ale i przeszkody i zmartwienia.</p><p><br /></p><p>Jak to człowiek wszelkimi sposobami chce uniknąć trudu. Boi się spocić, zasapać, a nawet i zatrzymać się boi i dać sobie czas na dłuższe zastanowienie, jak przez ten trud mądrze przejść. </p><p>Nie wiem, czy miałby ten - czasem nagły i niechciany, a czasem całkiem łatwy do przewidzenia - trud oznaczać porażkę człowieka i jego nieudolność? Lub że nie dość jest zorganizowany i teraz musi zająć się, popracować i cierpliwym być długo zanim na horyzoncie pokażą się pierwsze efekty...? Nie zawsze zresztą spodziewane… </p><p>Czy ten trud jest czymś złym? </p><p>Wysiłek emocjonalny, poświęcenie swojej energii i czasu, niepoliczalne i nieprzeliczalne minuty pokory, cierpliwości i miłości skierowane do Drugiego, ale i samego Siebie… Chęć i próba odszukania w sobie spokoju i ze sobą zgody, umiejętność usłyszenia własnego sumienia i własnej intuicji. Nie przekrzykiwanie, nie zagłuszanie, nie negowanie jej. Świadomość słabości i jej zaakceptowanie. Zaakceptowanie siebie - człowieka, który ma prawo pomylić się, zagubić, zapomnieć, czuć złość, czuć przygnębienie, euforię, zazdrość, bezsilność i całą resztę alfabetu odczuć i emocji. Ma prawo mieć nadzieję i ją zupełnie stracić. Ale musi podjąć trud. Odnalezienia i nazwania. Zmęczenia. Próbowania. Wytrwałości. Bycia sobą.</p><p>Jak to człowiek czasem zapomina, jakim dla samego siebie jest potrzebnym towarzystwem.</p>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-3906368693660555232021-10-04T23:59:00.001+02:002021-10-04T23:59:20.806+02:00awaria systemu<p>A gdyby tak zniknął na zawsze? Facebook, instagram i te inne, których nawet nie mam? Czy udałoby się wrócić do papieru, kopert, pukania do drzwi i dzwonka przy furtce?</p><p>Awaria. Ktoś lub coś nam pomógł. Spojrzeć ponad i poza. Podnieść głowę, spojrzeć, zobaczyć lub niedowierzyć. </p><p>Jak żyć? No jak żyć? Aż strach, taki poczciwy starodawny strach - pomyśleć, ile spraw trudno byłoby teraz ogarnąć bez Facebooka. Mówię poważnie. Jak daleko zaszło to wszystko, żeby małe urządzenia i internet były nam niemal za powietrze… jak bardzo zagarnęły nasze życia osobiste, zawodowe, wspólne, prawdziwe i wymyślone… Rodzice Marysi z Brenna nie uzbieraliby tych pięciu milionów na lek na SMA, ani następnych czterech. I… w sumie to wszystko… resztę dalibyśmy radę przecież. Kiedyś dawaliśmy. Telefon stacjonarny, notes, spotkania w szkole i po drodze do sklepu, pieszo, spontanicznie. Jakim cudem odbywały się imieniny, wesela, koncerty, odwoływano lekcje, zadawano zadania domowe, umawiano się na randki? Szkoda, że młodzi nie poznali tego BEZ. Nie są w stanie wyobrazić sobie dnia bez komórki, kontaktu tu, natychmiast, muzyki, informacji, pierd i komentowania. Media miały nam pomóc, ułatwić, przyspieszyć, dając więcej czasu. Dziwne, bo czasu nie mamy ani więcej, ani wartościowiej. Nadmiar wiadomości przygniata nas coraz dotkliwiej. Nie jesteśmy dzięki nim mądrzejsi. Coraz trudniej jest się od nich uwolnić. Za łatwo wpadają w nasze życie, choćby te najmniej ważne. Za często każą decydować, wybierać, klikać save lub delete. Za dużo tych kliknięć. Za dużo możliwości. Chciałoby się BEZ.</p><p>Awaria systemu. Cisza należna. Słychać tykanie zegara, głos Drugiego Bliskiego, własne myśli. Te własne, bez szeptu obcych specjalistów od wszystkiego. Można samodzielnie podejmować decyzje, można samodzielnie popełniać swoje własne błędy i nigdy nie dowiedzieć się, co ktoś o tym sądzi. Cudownie. Bez. Bez.</p>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-92078895123152457082021-09-24T14:59:00.005+02:002021-09-24T15:05:15.733+02:00słowotok<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-88wbgmAOi-A/YU3MYz0yG-I/AAAAAAAAk4Y/dZ_2dr_eoWQ9NV4pnRpRHMkpJgrIh2HcgCLcBGAsYHQ/s2048/87EA4C2A-4D53-478A-832C-A3C540F955E1.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-88wbgmAOi-A/YU3MYz0yG-I/AAAAAAAAk4Y/dZ_2dr_eoWQ9NV4pnRpRHMkpJgrIh2HcgCLcBGAsYHQ/w480-h640/87EA4C2A-4D53-478A-832C-A3C540F955E1.jpeg" width="480" /></a></div><br /><p><br /></p><p> Och.</p><p style="text-align: justify;">Dlaczego nie piszę? Dlaczego, na przykład, nie piszę pamiętnika, skoro otwieram bloga osiem razy dziennie, nie wklikując w niego ani jednej litery? Dlaczego uparłam się na publiczny blog, skoro słowa nie układają mi się... odpowiednio? Czyli... jak właściwie miałyby się układać...? Jak mogłyby się odpowiednio i poprawnie (choćby stylistycznie) układać, jeśli moje myśli nie są ani <i>poprawnie</i> ani <i>dopasowanie</i>... </p><p style="text-align: justify;">Mam już za sobą całkiem sporo dni. Wyliczyłam niedawno, że w tym roku w grudniu skończę równo 44 lata. Upewniam się jeszcze raz po raz, czy się nie mylę, ale nie, nie mylę. Wszystkie te dni i lata nie przygotowują jednak wystarczająco na świat, który zmienia się szybciej, niż jesteśmy w stanie to objąć. Nie jest ten świat coraz przyjemniejszy. Nie jest spokojniejszy. Barw nie ma radosnych, za pewnymi Wyjątkami, których mam szczęście być mamą i żoną. Głosy i odgłosy dzieci, ich śmiech, głupawka, beztroska są i wkurzające przy nadmiarze, ale i szczelnie odcinają od szarej rzeczywistości. Tak, z trudem i wielką niechęcią sama przed sobą przyznaję się, że rzeczywistość wydaje mi się szara. Moje nastoletnie i dwudziestoletnie <i>ja </i>w życiu by tak nie uznało, każdą szarość ubierałam po swojemu w odcienie zgodne z nastrojem, jakieś, określone, różne od tych wczoraj, piękne. Odważne i bardzo moje. Dziś odczuwam niepokój. Z niechęcią wybiegam planami poza najbliższy miesiąc, a czasem i tydzień, co daje objawy niedoboru najważniejszej z witamin - niemożliwości niedoczekiwania się na kolejny wyjazd, na wirtualny spacer uliczkami włoskiej miejscowości, w której mielibyśmy spędzić kolejne wakacje... Na weekend w górach... Trudno planować, mieć nadzieję. Ale całkiem niedawno uzmysłowiłam sobie (bardzo lubię sobie uzmysławiać, bez pomocy poradników, mind coachów (przed chwilą napisałam "couchów"...), w ogóle jakich mind coachów??? <i>instytucja</i>, jak dla mnie, przerażająca...))... no więc uzmysłowiłam sobie swoje własne marzenie z późnego dziewczęcego dzieciństwa: bardzo chciałam mieć rodzinę, tak zwyczajnie z mężem i dziećmi. Nie przypominam sobie, żebym marzyła o jakimś konkretnym zawodzie, czy ścieżce kariery. Owszem, wymyśliłam sobie Nowy Jork i lot samolotem, w czasach, gdy były to prawdziwie odjechane pragnienia, poza zasięgiem możliwości finansowych i okolicznościowych. I to się nawet szczęśliwie i zaskakująco spełniło. Zaskakująco, choć i naturalnie, jakby zapisane mi było mimo wszystko już wcześniej. Do rzeczy. O karierze nie myślałam. O domu - owszem, zawsze. Więc, gdy stoję nieraz nad zadaniem domowym z biologii lub nad pomysłem na zdrową zawartość śniadaniówek, nad dzieci pytaniami o covid, o ludzkie zachowania lub sprawy, z którymi, mam problem, ale i obowiązek opowiedzenia o nich spokojnie... zdaję sobie sprawę, że i to moje marzenie o byciu mamą spełnia mi się każdego dnia. Nie mam i nigdy nie miałam pretensji do losu o brak fascynujących i zagranicznych podróży służbowych, dobrze mi bez awansów, sukcesów, zawodowych. Podziwiam Inne i Innych za ich przebojowość i charyzmę, dar zjednywania sobie ludzi i radość z brylowania w wyznaczonej przez siebie strefie komfortu i ekscytacji. Moja jest w naszym domu i szczęśliwa jestem, że mogę się po niej przechadzać po każdych ośmiu godzinach pracy na etacie. </p><p style="text-align: justify;">Brak mi tylko słów:) Stąd ten słowotok. Pracuję jednak nad tym, nad czasem na własną pasję, na myśli, na - modne to teraz - <i>przestrzeń</i> w znaczeniu możliwości skupienia się na jednej i tej samej czynności przez z góry określony i nieprzerywany niczym i nikim czas. Ciągle znajduję jednak inne pilne sprawy, którym nie potrafię odpuścić, cóż, tak już mam! Nie zmieni się to, dopóki tego nie zmienię. </p><p style="text-align: justify;">Nie zmieni się to, dopóki tego nie zmienię.</p><p style="text-align: justify;">Z pozdrowieniami dla Tych, co zawsze💓</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-itjeu2eHfYY/YU3M19BZPOI/AAAAAAAAk4o/wApRA4HlH70SnT3zbYBUUFYErzi4YNz9wCLcBGAsYHQ/s784/58E081BF-7DBA-4F03-8D68-D5F3B446C33F.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="784" data-original-width="600" height="400" src="https://1.bp.blogspot.com/-itjeu2eHfYY/YU3M19BZPOI/AAAAAAAAk4o/wApRA4HlH70SnT3zbYBUUFYErzi4YNz9wCLcBGAsYHQ/w306-h400/58E081BF-7DBA-4F03-8D68-D5F3B446C33F.jpeg" width="306" /></a></div><br /><p style="text-align: justify;"><br /></p>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-3899059509647774072021-07-23T14:36:00.007+02:002021-07-23T14:36:49.535+02:00a słońce nie miało dziś wzejśćZdarzają się nieraz takie dni, które nigdy nie powinny się wydarzyć, słońce nie powinno w te dni wzejść, a datę można by na zawsze wykreślić z kalendarza.<div>Pewne ułamki sekund zmieniają wszystko, cały świat czyjś zmieniają i nie da się ich ani cofnąć, ani przeżyć na nowo.</div><div>Nie jestem w stanie wyobrazić sobie...</div><div>Dziewczynka, o rok starsza od naszej Marysi, rower, las, plac zabaw po drugiej stronie szosy, koleżanki i koledzy. Letnie popołudnie, świeże powietrze, wakacje, dzieci.</div><div>I na tych pasach ktoś urywa jej śmiech, plany na przyszłość, buziak od mamy na każde dobranoc i każde dzień dobry. Nie przejeżdża ani chwilę wcześniej, ani chwilę później. Pisk opon. A potem tydzień nadziei i niedowierzania. Tydzień wiary i walki ze strachem.</div><div>Ja nawet nie potrafię sobie wyobrazić...:(</div><div><br /></div><div>Bo dzisiaj słońce nie miało wzejść...</div><div><br /></div><div>Wieczny odpoczynek</div><div>Racz Jej dać Panie</div><div>A światłość wiekuista</div><div>Niechaj Jej świeci</div><div>Na wieki wieków</div><div>Amen</div>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-80350324424635788892021-06-16T00:11:00.010+02:002021-07-19T23:20:30.736+02:00nie wi(e)dzieć<p><span> </span></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span><a href="https://1.bp.blogspot.com/-uJPT-xrRb_g/YPXsVkBXLjI/AAAAAAAAkwY/6_NaVlzr5wUMhDg71cVOXvYRbFFRDYeUwCLcBGAsYHQ/s2040/304E667E-DD06-4082-AC38-0C12B3CB369A.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2040" data-original-width="1543" height="400" src="https://1.bp.blogspot.com/-uJPT-xrRb_g/YPXsVkBXLjI/AAAAAAAAkwY/6_NaVlzr5wUMhDg71cVOXvYRbFFRDYeUwCLcBGAsYHQ/w303-h400/304E667E-DD06-4082-AC38-0C12B3CB369A.jpeg" width="303" /></a></span></div><p></p><p>Kolorowe, dzikie kwiaty na okładce grubej książki w twardej oprawie. Aksamitny cytrynowy bratek, kilka nieznanych mi włochatych, choć cudnie barwnych główek, wyraźnie zapisane nazwisko autorki. Zazdroszczę coraz intensywniej, chłonę słowa, które kroją moją wyobraźnię od pierwszej strony dokładnie tak, jak lubię...</p><p>...nieznośne zmysły kobiety multitasking wyczuwają jednak zapach zbyt mocno przysmażającej się cebuli i wracam jednym ruchem do własnej kuchni. Zupa jarzynowa z cudowną przewagą kalafiora i koperku. Świadomie, choć ze wstydem, dopuszczam się zbrodni, po raz pierwszy od wielu już lat, sześciu, może siedmiu? Rozpuszczam we wrzątku kostkę rosołową drobiową...!!! Mieszam z wywarem z warzyw, żeby zagłuszyć obecność glutaminianu. Nie ciepię go. Ale po latach nie kupowania dzieciom drożdżówek, słodkich bułek, podejrzanych napojów i nie dawania drobnych na śniadanie z automatu na końcu szkolnego korytarza, wzruszam ramionami i grzeszę pod tytułem "raz - nie zawsze" i "nikt nie musi wiedzieć". Dziś cel uśmierca środki, czyli jutro mamy wychodne. Nie mam czasu na codzienność...</p><p>Przyznam, że portugalskie białe wytrawne wino uwalnia zduszaną we mnie od dawna potrzebę pisania i nazywania spraw mnie otaczających nader żywo i "tu i teraz". Z niemałym zniecierpliwieniem kroję do końca marchewkę, ziemniaki i kalafior i szukam wolnego laptopa. Wiem bardzo dobrze, że raz niezapisane myśli nigdy nie wracają z tym samym powabem i ekscytacją. Nie da się ich tak samo zgrabnie ułożyć i być z nich zadowolonym. Muszę więc od razu, przed koperkiem, bo wystygną na zawsze. </p><p>Koperek wrzucony, suszarka melodyjnie zaznacza koniec pracy, a ja dumna jestem z czasu, który udało się zaoszczędzić i ze słów, które pięknie mi się dziś nasunęły spontanicznie zaraz po tym, jak po raz któryś zawiesiłam konto na instagramie! O tak! I - jakkolwiek obrzydliwie by nie zabrzmiały niektóre określenia, których zaraz użyję, to muszę je tu zapisać, bo to przez nie ten post, choć jeszcze nie wiem, dokąd mnie zaprowadzi i czy powinnam go publikować, po tym winie portugalskim białym wytrawnym. Schłodzonym... </p><p>Jak eureka, odkrycie zaskakujące swoją oczywistością na głos niemal wypowiedziałam: nie chcę być followersem! Nie chcę podpatrywać, porównywać, zazdrościć bez podstaw i sensu. Nie chcę być obserwatorem, naśladowcą, frustratem. Tym bardziej infuencerem być nie chcę, choć to mi raczej nie grozi. Nie chcę się gapić, zastanawiać lub zastanowić nie zdążyć nad tym, co inni lub czemu nie. Nie chcę i nie muszę! Skąd to wszystko w ogóle się wzięło, te puste, coraz bardziej podobne do siebie style i mody, pozy i hasztagi? Skąd ten pęd za innymi, za czymkolwiek, byle by siebie samego nie usłyszeć? Co mi da wzdychanie z zazdrością i poczuciem wszelkiej niesprawiedliwości na widok osób nie pracujących na etacie, noszącym rozmiar 36... lub mieszkających przy Palos Verdes Drive? To nie ich wina, ani moja. To ich sprawa, a nie moja. Po co zajmować się tym, czego się nie ma, zamiast zachwycić się wszystkim tym, co przy i obok? Wystarczy wyłączyć i odłożyć. I zapomnieć, gdzie się położyło. Wyciszyć i odinstalować. Nie trzeba wszystkiego widzieć, ani wszystkiego wiedzieć. Można pozwolić światu krążyć wokół słońca, bez żalu, bez bycia na dwóch jego końcach naraz. Bez potrzeby bycia podobnym lub przeciwnym. Bez ciągłego zadawania sobie pytań, bez wątpliwości i analiz. Bez. </p><p><br /></p><p>Zupa idealna, lekko ją jutro podgrzeją, pojadą do babci, a my na koncert. Pomarzę. Zapiszę. Pobędę. Za rękę. W zasięgu. Dokładnie tak, jak lubię...</p><p>Dobranoc.</p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-lH1rRkOYmNo/YMkn3fE6PeI/AAAAAAAAkZc/Qp3PkNvrPIwtOu2m0uNwKbJgxvDFliqmgCLcBGAsYHQ/s902/9BBBE04A-10C4-46E0-A099-4162C7C1EFDA.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="902" data-original-width="640" height="400" src="https://1.bp.blogspot.com/-lH1rRkOYmNo/YMkn3fE6PeI/AAAAAAAAkZc/Qp3PkNvrPIwtOu2m0uNwKbJgxvDFliqmgCLcBGAsYHQ/w284-h400/9BBBE04A-10C4-46E0-A099-4162C7C1EFDA.jpeg" width="284" /></a></div><br /><p><br /></p><p><br /></p>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-36384541043792532602021-03-14T23:10:00.011+01:002021-07-09T21:13:08.701+02:00napisałam<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-37nJ5hc5O7E/YE6Kryu-TQI/AAAAAAAAkJA/YukPO1eIlloa1rAyooPQJzK2BjxJLn9GQCLcBGAsYHQ/s2048/16839F31-3DA6-4E82-8B15-784408D0BAA3.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-37nJ5hc5O7E/YE6Kryu-TQI/AAAAAAAAkJA/YukPO1eIlloa1rAyooPQJzK2BjxJLn9GQCLcBGAsYHQ/w640-h640/16839F31-3DA6-4E82-8B15-784408D0BAA3.jpeg" width="640" /></a></div></div><br /><p>Niektórzy mówią, że gdy się za często tęskni albo wspomina, to jakby się zawracało, że ważniejsze jest, żeby tu i teraz być i tym się uważnie cieszyć. A nie cofać, czy żałować. I zgadzam się z tym. Ale tęsknić lubię. Zwłaszcza zimą i gdy pada śnieg, gdy tak dużo go napada, że aż strach jechać autem po za wąskich nagle drogach, po pasie, który, nie wiadomo, czy jeszcze jest mój, czy już nie... Wtedy właśnie wspominam zimę w Montanie. I siebie stamtąd i co poszło nie tak, choć ostatecznie idealnie.</p><p>Pewne rzeczy dzieją się pomału. Dojrzewają sobie stopniowo w głowie i w duszy. I w sercu. Bezgłośnie, choć trudno je w ciszy utrzymać. Wiec piszą się, ołówkiem i na klawiaturze, układają w słowa, a z nich historie...nie udałyby mi się one bez wspomnień...</p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-H5yXlJHYAiE/YE6LZDbMAJI/AAAAAAAAkJI/BSFolVn24x8js-b8dHpIce9pS0JSiHHYwCLcBGAsYHQ/s2048/994D4626-5E9D-406D-B06E-587DF4E28069.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-H5yXlJHYAiE/YE6LZDbMAJI/AAAAAAAAkJI/BSFolVn24x8js-b8dHpIce9pS0JSiHHYwCLcBGAsYHQ/w480-h640/994D4626-5E9D-406D-B06E-587DF4E28069.jpeg" width="480" /></a></div><br /><p>Jakiś miesiąc temu na blogu <a href="http://www.juliarozumek.pl" target="_blank">Julii Rozumek</a> przeczytałam "Każdy z Was może napisać książkę. Tylko zwyczajnie nie zaczyna tego robić." Przyjemny dreszcz i odruch, żeby się odwrócić, sprawdzić, czy mnie widzi, bo przecież do mnie te słowa. Słyszę je od dawna od mojej Mamy, ale zawsze tłumaczę sobie, że przemawia przez Nią miłość do mnie. Od dawna piszę tego bloga i nieraz otrzymałam cudowne komentarze, zachęty, potwierdzenia. Człowiek jednak ciągle wątpi, oczekuje prostych recept, bezpośrednich, twardych, jednoznacznych. A Julia... prowadzi blog i pisze książki. Mam kilka ukochanych, którymi <i>zaraziłam</i> dzieci i bliskich. Zresztą kto nie zna Julii Rozumek?:) </p><p>Wyciągnęła rękę do takich, jak ja, za długo wątpiących, uciszających swoją ogromną potrzebę pisania i dzielenia się tym pisaniem z innymi - nieśmiałością. Zaprosiła do zabawy, podała jasny scenariusz, mi wystarczyło to zdanie: "<span style="background-color: white; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 16px;">pozwól tej książce/opowiadaniu się zaskoczyć"</span></p><p>Moja historia czekała na ten moment, jej drobny zalążek drzemał gdzieś w komputerze, zarysowany w dwóch akapitach. Tamtego wieczora rozbudowałam go do kilku stron. Wysłałam. I poczułam dumę. Nareszcie się odważyłam! Cokolwiek miałoby z tego wyniknąć. Piszących, niezwykłych Osób jest na pewno mnóstwo, ale nie chodziło o wygraną, chodziło o <i>nie bój się, spróbuj.</i></p><p>Dwa tygodnie później otrzymałam mail od Julii. Co to były za słowa! Mój tekst został wyróżniony! Moje imię i nazwisko i roboczy tytuł MOJEJ HISTORII... bezcenne uczucie gdzieś w środku, radość, która rozprostowuje ściśnięte pod swetrem skrzydła. Moje słowa opublikowane i pochwalone! Cały dzień miałam wypieki na twarzy, chciało mi się podskakiwać, gdy szłam firmowym korytarzem. Ale czad!!! </p><p>Julia wyróżniła w sumie trzy teksty i jeszcze kilka Osób, wspaniałe dziewczyny! Możecie je znaleźć <a href="http://www.juliarozumek.pl/moi-czytelnicy-pisza-pieknie/" target="_blank">tutaj</a>.</p><p>Nadal nieśmiało, ale z rozpostartymi skrzydłami - mój rozdział, chyba pierwszy, bo wiem, co wydarzy się dalej...:)</p><p><br /></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">Autobus podjechał osiem minut przed planowanym odjazdem. Biało-niebieski z długim, chudym psem namalowanym na całej długości. Z ciemności zadaszenia wzdłuż budynku Port Authority wyłoniło się kilkanaście osób, każda z walizką lub przewieszoną przez ramię torbą. Podałam kierowcy swój plecak, mamrotał coś pod nosem, nucąc ulubioną melodię. Miałam wrażenie, że lekko się kołysał i dygał niemal jak w niewidzialnym dla innych tańcu. Wyprostował moje zmarszczone od napięcia czoło, niewyspane po dziesięciu godzinach lotu, wprawiając w jednej chwili w zaskakująco dobry nastrój. Niepokój jednak szybko powrócił. Zarysował na nowo pionową zmarszczkę na moim czole i kazał być czujnym. Przemknęłam szybko wąskim wejściem do autobusu i przeciskałam między fotelami w poszukiwaniu wolnego miejsca. Usiadłam w czwartym rzędzie, pod oknem, z wielką nadzieją, że nikt nie usiądzie obok. Obawiałam się tej samotnej podróży od samego początku, od tej zaskakującej informacji, że biuro załatwiło nam zupełnie osobne loty, inne daty! Początkowo nie chciałam się zdecydować, ale byłam już tak zmęczona oczekiwaniem na koniec formalności związanych z wyjazdem do Stanów, że sił na dodatkową batalię po prostu mi zabrakło. Szymon pocieszał mnie, że nie jest to przecież pierwszy lot, wiem, jak poruszać się po lotnisku i że będzie na mnie czekał w Bozeman. Lubiłam wyzwania, nowe miejsca, uwielbiałam być zagranicą, wydeptywać nieznane dotąd ścieżki na swój sposób. Wiedziałam, że sobie poradzę. Nie podobało mi się to, że kolejny raz rozdzielamy się z Szymonem. Kolejny kiepski znak. </span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">Autobus ruszył punktualnie. Gapiłam się na oświetlone i ciągle żywe ulice Manhattanu, choć było już po północy. Miałam ochotę dotknąć szyby, a przez to niemal i tych budynków z cegły, a przy nich rusztowań, metalowych schodów przeciwpożarowych, ogromnych neonów, chińskich barów, miasta, które nigdy nie śpi. Nowy Jork mnie zachwycił, był dokładnie taki, jak go sobie wyobrażałam, był spełnieniem moich marzeń, tych wielkich, potencjalnie nieosiągalnych. Rok wcześniej spędziłam tu całe 3 dni, przed powrotem do Polski po pierwszym lecie w Montanie. … Tym razem miało mi wystarczyć te pół godziny w autobusie, wśród obcych ludzi, w środku nocy. Z daleka mignęła mi jasna sylwetka Empire State Building, zdziwiłam się, że zdążyliśmy odjechać na tak duży dystans. Po chwili autobus wjechał do tunelu. Zapadłam się na nowo w fotelu i we własnym oszołomieniu. Z niepokojem wyczekiwałam na jego koniec, obawy niestety okazały się słuszne, po wyjeździe z tunelu po Manhattanie nie było już śladu, musieliśmy przejechać na drugą stronę rzeki Hudson i dopiero po kilku minutach jazdy zobaczyłam sylwetki budynków na Manhattanie niknące w oddali, potwierdzające, że to już za mną, że Nowy Jork pooddycha dalej beze mnie. Zanim porządnie ochłonęłam i upewniłam się, że paszport z wizą i pieniądze są nadal na swoim, ukrytym miejscu, a fotel obok jest szczęśliwie pusty, dotarliśmy do Philadelphii, droga była przeważnie nudna, kilkupasmowe międzystanowe autostrady i ciemność. Zasnęłam na jakiś czas, zerkając raz po raz, w półśnie, przez szybę, żeby znowu odpłynąć. W pewnej chwili miałam wrażenie, że słyszę język polski, ale zmęczenie ponownie wygrało ze wszystkimi moimi zmysłami. Bałam się tylko tej pierwszej nocy. Przygoda życia rozpoczynała się późnym wieczorem, strach było zmrużyć oczy, dokumenty, czek i parę dolarów ściskałam mocno przy sobie, ekscytacja wygrywała z oczywistą potrzebą snu. Ten jednak pojawiał się niezależnie od pory dnia, była to dopiero druga doba w Stanach, dzień mieszał się z nocą. Właściwie, według polskiego czasu, było już rano. Nie spałam jednak większą część ostatniej doby. Ocknęłam się na dobre podczas krótkiego postoju około 5. Baterie w discman’ie szybko się wyczerpały, miałam zapas na kolejnych parę godzin słuchania płyt, ale przyjemnie było wtopić się w odgłosy podróży, zwłaszcza, że kolejny raz, z niemałym niedowierzaniem, rozpoznałam w autobusie język polski! No tak, znowu Polacy, jaka radość! Rozejrzałam się ostrożnie, nie chcąc zwrócić na siebie zbytniej uwagi, ale nie napotkałam na twarz inną, niż chłopak w kapturze, milczący Żydzi, pozostali w zasięgu mojego wzroku spali. Poczekałam do najbliższego dłuższego postoju w Pittsburghu, za oknem zrobiło się jasno, w moim brzuchu pusto, ale musiałam koniecznie ustalić, czy nie straciłam zmysłów z tym polskim. </span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">W Pittsburghu mieliśmy ponad godzinę przerwy, wysiedli wszyscy pasażerowie, kierowca już wcześniej mówił coś o restauracjach, niewiele zrozumiałam, bo jego głos wyrwał mnie ze snu i nie zdążyłam uchwycić szczegółów. Rozejrzałam się uważnie, próbując zgadnąć, kto mógłby być Polakiem, kogo mogłam wcześniej słyszeć. Nie było to trudne, bo wyglądali, jak ja, czyli nie byli ani Żydami, ani Meksykanami, ani Afroamerykanami. Dwóch chłopaków i dziewczyna, w luźnych bluzach i z małym plecakami, stali przez chwilę niepewnie, jeden z nich czytał coś z kartki. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do nich.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– Cześć, mogę się przyłączyć? – Głos musiał mi drżeć, ale tylko przez chwilę.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– O matko! Cześć! No jasne! Jedziesz naszym autobusem? – krzyknął zaskoczony chłopak z kartką.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– Tak, i właśnie wydawało mi się, że słyszę język polski, ale nie chciało mi się w to wierzyć.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– Jesteś sama? – zapytała blondynka, choć miałam wrażenie, że nie byłaby zdziwiona, gdybym to potwierdziła. Wyglądała na pewną siebie, z kucykiem zaczesanym wysoko, na tyle, żeby swobodnie pogodzić go z czapką z daszkiem. Nie była zbyt wysoka, ale i tak zwracała na siebie uwagę. </span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– Tak. Jadę sama…</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– Żartujesz? – z lekkim niedowierzaniem wpatrywał się teraz we mnie drugi chłopak. – To szacun.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– …no i.. może mogłabym tak… jednak z wami byłoby raźniej… skoro już się znamy… – uśmiechnęłam się najładniej, jak umiałam.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– Jestem Krzysiek – „drugi” wyciągnął do mnie rękę.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– Ania. – Uścisnęliśmy sobie dłonie mocno, przyjaźnie, ciepło.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– Iwona.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– Jacek. Cała przyjemność po naszej stronie – odwzajemnił mój uśmiech najpiękniej, jak potrafił.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– Miło mi, czyli jednak z moim słuchem nie jest tak źle. – Odetchnęłam z ulgą.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– Chodźmy, bo czas leci, mamy niecałą godzinę. Idziemy coś zjeść. Głodna? – Zapytał Jacek. Miał przyjemną urodę i pasowałby na chłopaka blondynki, pomyślałam, zupełnie odruchowo i aż uśmiechnęłam się na tę myśl. Poprawił plecak i ruszył w stronę wysokiego budynku z mnóstwem małych okien. Dopiero teraz zauważyłam logo Starbuck’s na przyklejonym do niego niskim łączniku, a dalej bar z burgerami. </span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– Ja zawsze jestem głodna – ulżyło mi jeszcze bardziej, bo głód zaburczał mi w brzuchu niemal boleśnie.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– Jedziemy do Glacier National Park, a ty? – zapytał, cichy dotąd, Krzysiek.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– Do Glacier? – pamiętałam, że to na północy Montany – ja do Bozeman, niedaleko Yellowstone.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– Coś ty? Czyli jesteśmy sobie przeznaczeni! – Jacek ponownie się odwrócił i puścił mi oko.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– Nie słuchaj go, to podrywacz i ściemniacz – Iwona znacząco podniosła brew, przekonana, że mi, dziewczynie, nie musi mówić nic więcej.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">Ciekawe, czy Szymon miał tyle samo szczęścia, co ja, pomyślałam. Nie rozmawialiśmy po jego wylocie, napisał tylko maila, że dotarł na miejsce, że zatrzymał się u Kasi i Roberta, i czekają na mnie. </span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">Burgery okazały się pyszne, trzypiętrowe, podane z frytkami na dużych plastikowych talerzach wyłożonych serwetką z logo baru. Chłopaki zamówili po piwie, zapewniając, że dawka śmiechu, którą nam zaraz zapewnią pozwoli pozbyć się promili w pół godziny. Picie alkoholu w autobusach Greyhound było zabronione. Przy każdym fotelu wciśnięty był długi i szczegółowy regulamin dla pasażerów oraz restrykcje grożące tym, którzy nie będą go przestrzegać. Wróciliśmy grzecznie do autobusu, każdy na swoje miejsce, postanowiliśmy nie robić zamieszania do przesiadki w Chicago. Jacek mrugnął do mnie kolejny raz, przepuszczając dżentelmeńsko przy wejściu do autobusu. Iwona zachichotała, wskakując zaraz za mną. Co za historia! – pomyślałam, gdy zostałam na swoim miejscu sama, sprawdzając ponownie kieszenie i plecak, zdjęłam buty, założyłam świeże skarpetki, ucieszyłam się na kolejny etap mojej podróży, na nowe znajomości, dobry humor, i początek słonecznego dnia w Ameryce. Zmęczenie i niewyspanie, mimo ogromnego podekscytowania, otuliły mnie jednak szczelnie, kolejnych czterysta kilometrów przespałam, obudził mnie miły polski głos tuż przed przesiadką w Chicago. </span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">– Hello, śpiąca Aniu, wysiadamy! Głodna?</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">Podróż autobusami Greyhound zajęła mi dokładnie 54 godziny. Cztery przesiadki, dziewięć stanów, niezliczona ilość drzemek, niezliczona ilość twarzy, które wsiadały i wysiadały na kolejnych przystankach. Podejrzliwe spojrzenia, ciekawość zmieszana z nieufnością, którą analizowałam przez pierwszych kilkanaście godzin, a która z biegiem kilometrów znużyła mnie. Może dlatego, że oni pojawiali się w mojej podróży i za chwilę z niej znikali. Ciemnoskóry chłopak, wwiercający we mnie swój wzrok, ilekroć nie spojrzałam w jego stronę. Kilku ortodoksyjnych Żydów, trzymających się blisko, w czarnych długich płaszczach, mimo tego, że był to początek lipca, w czarnych kapeluszach, spod których wypływały im na ramiona cienkie, charakterystyczne warkocze. Wszyscy oni wysiedli we wschodniej części Stanów. W miarę oddalania się od Nowego Jorku, wsiadało mniej Żydów, za Chicago wysiedli wszyscy Latynosi. Zmieniały się widoki za oknem i menu w mijanych po drodze restauracjach McDonald. Przejeżdżaliśmy przez Wisconsin, Minnesotę i Dakotę Północną. Przez Fargo (!). Im dalej na zachód, a właściwie im bardziej na północ, w miarę przesiadania się na mniej komfortowe autobusy, pozostali niemal wyłącznie biali pasażerowie. Niewielu towarzyszyło mi do samego końca. Właściwie oprócz Iwony, Krzyśka i Jacka, pozostali wysiedli najpóźniej w Billings, mieście ostatniej przesiadki. Już od Chicago siedzieliśmy we czwórkę na tyłach autobusu. W trakcie podróży okazało się, że oprócz nas, jechało jeszcze dwóch Polaków, w podobnym wieku, ale musieli przymusowo wysiąść w Minneapolis z powodu puszek po piwie znalezionych w workach na śmieci przy ich siedzeniach. Puste puszki świadczyły o tym, że spożywali alkohol w autobusie, co było surowo zabronione. Odebrano im bilety i możliwość dalszej podróży. Po prostu zostali na przystanku, a my ruszyliśmy dalej. Nawet nie było nam ich żal, bo wyglądali na cwaniaczków, no i do samego końca nie odezwali się do nas, a nas z pewnością było słychać dość dobrze. Nie podeszli, nie ujawnili się. Ich strata.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">Żartom i śmiechom nie było końca. Policzki bolały mnie przez resztę podróży. Krzysiek okazał się genialnym rozmówcą, przez długie godziny jazdy przez Minnesotę i Dakotę Północną, nie zdążyłam się znudzić. Opowiadał o studiach na politechnice i o przeróżnych przekrętach w akademiku, których był inicjatorem, otwierałam szeroko oczy słuchając tych historii, a na końcu zawsze wybuchałam śmiechem. Siedziałam z Iwoną, chłopaki za nami, choć tak naprawdę wisieli nad naszymi głowami, prześcigając się w zwracaniu na siebie uwagi, każdy na swój uroczy sposób. Nie mogłam trafić na lepszą ekipę na te 3 tysiące kilometrów. Iwona i Jacek nie byli parą, co nie przeszkadzało całej trójce flirtować w znany i mi sposób. Przypomniałam sobie, jak to jest, balansować na krawędzi fantastycznie odwzajemnianej zabawy i flirtu. Damsko-męskiej bezpiecznej gry, bez zobowiązań, bez dalszego rozdziału. Tu i teraz. Beztroska. Chyba udało mi się nawet na krótkie chwile zapominać o Szymonie, choć jak zwykle było to złudne, bo cała szczerość mojego droczenia się z nowo poznanymi facetami opierała się na bezgranicznej pewności co do nadziei na miłość Szymona. Znowu nie było dla mnie innych, oprócz niego.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">W Dakocie krajobraz wypłaszczył się a linia horyzontu zdawała się oddalać, otwierając przed nami niesamowitą przestrzeń z każdej strony. Autobus zatrzymywał się rzadziej, ale ja nadal zachłannie rejestrowałam nazwy mijanych miast i miasteczek, ulic, kształty domów. Miałam wrażenie, że w tym stanie nie ma nic, jedynie bezkres. Wjazd do Montany uczciliśmy toastem z wody mineralnej i krakersami z polskim pasztetem. Jacek z dumą wyjął go z plecaka, głosząc po swojemu, że zostawił ten rarytasik na taką właśnie, szczególną okazję. Za oknami było już ciemno, podróż zbliżała się do końca, podróż przez dodatkowe strefy czasowe na zachód nie ułatwiała pogodzenia potrzeby snu z porami dnia i nocy. Nie przeszkodziło nam to opanować ostatniego autobusu po przesiadce w Billings. Trafiliśmy na prawdziwy stary, jak świat, ogórek. Bez klimatyzacji, bez nadmiaru pasażerów, z głupawką sięgającą szczytu naszej bezczelności, jeśli chodzi o żarty i śmiech, i poziom łapanych w locie półsłówek, które doprowadziły mnie do bólu brzucha i rosnącego we mnie żalu, że za chwilę rozstanę się z tą ekipą, że pewnie więcej się nie zobaczymy. Wymieniliśmy się mailami. Umówiliśmy na wspólną podróż Greyhoundem w bliżej nieokreślonej przyszłości, choć po tylu godzinach spędzonych na siedząco, byliśmy niemal przekonani, że nie chcemy tego więcej powtarzać. Autobus dojechał do Bozeman przed czwartą rano, pożegnaliśmy się uściskami i zapewnieniami. Zyskałam miano żony Jacka, a on mojego męża. Wysiadłam jako jedyna na przystanku w Bozeman. Pokiwałam grupie wariatów okupujących tylną szybę autobusu. I tyle. Usiadłam na ławce przed małym, ale zamkniętym budynkiem z napisem Greyhound bus stop. Przytaszczyłam za sobą mega ciężki plecak, żałując, że nie wzięłam jednak walizki na kółkach. Dotarłam do kolejnego etapu swojej podróży życia. Nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać, wierzyłam na słowo, że na końcu tej drogi ktoś na mnie czeka, znajoma twarz, znajomy przewodnik po pierwszych dniach w Montanie. Montanę poczułam dopiero tu, w Bozeman, stojąc samotnie na Greyhound Station przy Main Street z wielkim szarym plecakiem i nadzieją na miłość.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">Dokładnie pamiętam ten widok, szeroka ulica, mokry od deszczu asfalt, cudownie rześkie powietrze, którym zaciągnęłam się, tak naprawdę, na kilka lat. To działo się naprawdę, dotarłam do końca, żeby móc na nowo coś zacząć. Czułam się trochę tak, jakby ktoś postawił mnie na planie serialu „Przystanek Alaska”, zabrakło tylko łosia na środku skrzyżowania. Ogromne samochody przejeżdżały leniwie w obie strony, na niebie przesuwały się, równie leniwie, ciężkie chmury, wschodziło słońce, a mnie przepełniała euforia, szczęście. Stałam. Czekałam na Szymona, który miał po mnie przyjechać i zabrać do Big Sky. Spóźniał się, ale mi nie pozostawało nic innego, poza uzbrojeniem się w cierpliwość. Nie miałam telefonu komórkowego, z zasięgiem w Stanach. Stałam. Czekałam.</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;">Szymon podjechał starym, wysłużonym Fordem Escortem, w spodniach z szelkami i tym jego uśmiechem pewnego siebie gościa. Nie widziałam go dwa tygodnie i w pierwszej chwili wydał mi się bardzo zmieniony. Jednak gdy wysiadł z auta i po chwili zawahania otworzył ramiona, wpadłam w niego, jak kiedyś, całym swoim zmęczeniem i tą niegasnącą nadzieją, a właściwie pewnością, że znowu zaczniemy, że cokolwiek nie układało się między nami w Polsce, tutaj się poskleja, tutaj nikt nas nie dosięgnie, będziemy tylko ja i on. Ja i Szymon, tacy szczególni dla siebie, tacy sobie bliscy, na nowo. To musiało się udać. Taki był plan. Nie miałam wtedy żadnego planu B.”</span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><br /></span></p><p style="background-color: white; border: 0px; color: #666666; font-family: Lora, Georgia, serif; font-size: 13px; font-stretch: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-numeric: inherit; line-height: inherit; margin: 0px 0px 10px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-hk6NGy-4DsA/YE6L9FPgKNI/AAAAAAAAkJY/vLM5H3E0MNogVIRxg4zS5LHQag3WaGcowCLcBGAsYHQ/s320/4FE7710D-51C6-40D8-8F56-6861772FFCB5.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="320" height="400" src="https://1.bp.blogspot.com/-hk6NGy-4DsA/YE6L9FPgKNI/AAAAAAAAkJY/vLM5H3E0MNogVIRxg4zS5LHQag3WaGcowCLcBGAsYHQ/w400-h400/4FE7710D-51C6-40D8-8F56-6861772FFCB5.jpeg" width="400" /></a></div><br /><span style="border: 0px; font-family: inherit; font-size: 16px; font-stretch: inherit; font-style: inherit; font-variant-alternates: inherit; font-variant-caps: inherit; font-variant-east-asian: inherit; font-variant-ligatures: inherit; font-variant-numeric: inherit; font-variant-position: inherit; font-variant: inherit; font-weight: inherit; line-height: inherit; margin: 0px; padding: 0px; vertical-align: baseline;"><br /></span><p></p>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-81011330678953181732021-03-05T22:00:00.005+01:002021-07-09T21:13:09.771+02:00wypowiedziane i te jeszcze nie...<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-gcw-mVDLn_8/YEKP1JiVKeI/AAAAAAAAkIg/4ZFd9_XEyukZvdN7EXSXNKaSWdA9_CaNACLcBGAsYHQ/s839/IMG_3481.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="839" data-original-width="640" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-gcw-mVDLn_8/YEKP1JiVKeI/AAAAAAAAkIg/4ZFd9_XEyukZvdN7EXSXNKaSWdA9_CaNACLcBGAsYHQ/w488-h640/IMG_3481.jpeg" width="488" /></a></div><br /><p><br /></p><p>Zmęczona jestem, naprawdę jestem zmęczona tym, na co trafiam na ekranach, co wpada mi w oczy, co nas otacza i bezpardonowo wpycha się do domu i myśli, choć wcale tego nie chcę. Napisałabym, że czytam, ale to nie do końca jest czytanie, bo nie wiąże się z wyborem. To, co znajduję na portalach informacyjnych, społecznościowych, a także na niektórych blogach (bardzo popularnych) - męczy i skutecznie zniechęca do lektury, czy zaglądania. Atakuje! Zadziwia i formą i treścią. Zniesmacza. Męczy. Wiem, niby mam wybór, choć uważam, że tylko potencjalnie, bo tak naprawdę szukam faktów - w przypadku wiadomości - lub przyjemności, inspiracji, a napotykam na absurdalne, wyssane z miliona palców teorie, dowody i porady. Koszmar. Nie wspomnę już o podkreślaniu swojego zdania nagością. Brrr... I wcale nie mam na myśli instagrama, bo to osobna bajka, a właściwie wspomniany koszmarek. Być może nie mieszczę się w grupie marketingowej, ale, w takim razie, gdzie znajdę swoją?</p><p>A jednak znajduję. Całkiem blisko, choć dzięki temu potrafię odpłynąć zupełnie daleko. </p><p>Dom. Muzyka. Książki. Ja.</p><p>Cisza.</p><p>Podróże, choć brak ich boli od roku bardzo.</p><p>Rzadziej dobry film lub krótki serial, a z nich uwielbiam ścieżki dźwiękowe. Instrumentalne. Jest taki fragment z <i>Gambitu królowej, </i>dwie minuty i siedemnaście sekund, czuję je po końcówki nerwów, czuję pod palcami, płyną w moim krwiobiegu. Wstrzymuję niemal oddech, niemal wzruszam się, za każdym razem, zanim, przy końcu, zdołam odetchnąć z ulgą, że to serce nie pękło... Jest w tych minutach tyle emocji, napięcie, wyobrażenie tego, co akurat dzieje się wokół mnie lub co mi się przypomni... skojarzenie... zatęsknienie... kawał serca i duszy... dreszcz... fortepian i smyczki... instrumenty prowadzą do najtkliwszych zakamarków, strun, wiedzą którędy, znają swoją moc, swój udział w całości. W dźwiękach można znaleźć wszystko. I smutek, i szczęście, i zagubienie, i drogę powrotną. Najważniejsze, że ja mogę znaleźć w nich siebie.</p><p>Jest też piosenka z akompaniamentem fortepianu, dla której mogłabym zapalić papierosa. Jednego, tego pierwszego w życiu. I byłoby warto. Usiąść przy barze w zadymionym klubie, z kobiecą pewnością siebie, ze sobą, z muzyką, z pogodzeniem... Czerwone wino lub whisky z lodem. <i>I can't remember love... </i>Mogłabym.</p><p>A ścieżkę dźwiękową z <i>Anne with an E </i>kocham całą, kawałek po kawałku, niektóre gram sobie na pianinie, na przykład <i>Unrequited Love, Goodnight Anne. </i>Są dla mnie jak wiosna i jesień. I jak lato. Są dobrymi, ciepłymi momentami, uśmiechem, są jak kwiaty, łąka, a przy tym sielskie lekkie zamyślenie. Jeśli kiedyś usiądę do spisywania życia przy naszej drodze, przygód dzieci i pogaduszek z sąsiadkami na ganku lub przy furtce, z kawą lub winem w dłoni - na pewno będzie przy mnie ta ścieżka, kawałek po kawałku. </p><p>Melodie z filmu <i>Sully, The Mountain between us, The Changeling, Genius, The Perfect storm, Road to Perdition.</i> Przenoszą mnie w inną przestrzeń, inny wymiar. Nie potrafię skupić się na medytacjach, na mantrach. Wybieram instrumentalne historie, ścieżki, które stają się moje. Kiedyś bałam się zbyt często słuchać ulubionej w danym momencie piosenki, czy utworu w obawie, że w końcu mi się znudzi i będzie mi ogromnie żal się z nią pożegnać. Na szczęście ciągle pojawiają się nowe, z którymi budzę się i pracuję, które otulają swoją esencją, aż nie spotkam kolejnej...</p><p>Do książek wróciłam po latach bycia zabieganą mamą. Nadrabiam z nawiązką. Nie zarywam nocek, bo zwyczajnie wygrywa ze mną sen. Ale czytam do śniadania (w weekendy), po obiedzie i wieczorami. Czytam na przykład... że "życie jest po to, żeby żyć" (<i>Małe sekrety</i>, Jennifer Hillier). A potem sięgam po Kristin Hannah i jej <i>Zimowy ogród: "</i>Myślę, że słowa są bardzo ważne. (...) Jak to jest, że tak wiele w życiu zależy od prostej prawdy? Słowa naprawdę są ważne. Życie składa się z rzeczy wypowiedzianych i niewypowiedzianych"... Dokańczam książki niegdyś rozpoczęte, leżące na półkach w różnych częściach domu, i te, których nie wypada nie przeczytać. Niemal w każdej znajduję dawno nie otwierane drzwi lub do takich klucz. I samej chce mi się pisać. Czasem po przeczytanym akapicie lub pół-stronie chwytam za ołówek, a słowa same płyną.</p><p>I tak jest dobrze, tak wystarczy. Dobrze, że świat jeszcze do końca nie oszalał. Dobrze, że można sobie stworzyć swój własny, wypełniony ukochaną muzyką i słowami, wypowiedzianymi i tymi jeszcze nie...</p><p><br /></p><p><br /></p>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-72825731913369168552021-01-22T13:18:00.003+01:002021-07-09T21:13:09.572+02:00post pisany wieczorami...<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-S_d1Xc2dYb8/YArCTxb2rVI/AAAAAAAAkFM/D-X-LxICK0MKgCg_cNErQ4-OMN61hP8-wCLcBGAsYHQ/s1271/bs1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="922" data-original-width="1271" height="464" src="https://1.bp.blogspot.com/-S_d1Xc2dYb8/YArCTxb2rVI/AAAAAAAAkFM/D-X-LxICK0MKgCg_cNErQ4-OMN61hP8-wCLcBGAsYHQ/w640-h464/bs1.jpg" width="640" /></a></div><br /><p style="text-align: justify;">Post pisany wieczorami...</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Drugi stycznia. Maluję paznokcie. Nie zdążyłam przed Wigilią, ani przed sylwestrowym wieczorem. Zupełnie mi to nie przeszkadza, choć... zastanawiam się czasem, czy takie niepomalowane paznokcie mocno rzucają się w oczy, czy zauważają to kobiety, przy stole, przy kasie, podczas przypadkowego spotkania? A może dostrzegają też niektórzy mężczyźni? Potem sama się z tych moich zastanawiań śmieję. Przyznam się, że mi samej też zdarza się popatrzeć na dziewczynę, czy kobietę i pomyśleć odruchowo, że wystarczyłoby przeciągnąć rzęsy tuszem, że aż się prosi. Albo... drażnią mnie czarne kreski na dolnej powiece, tak bardzo mnie to drażni! I przesadnie dużo biżuterii. I na końcu sama jestem sobą rozczarowana, przez krótką chwilę, za te myśli, choćby najbardziej odruchowe i podświadome... okropne! A tak całkiem obce mi, gdy byłam w Stanach.</p><p style="text-align: justify;">Jakby to było milion lat temu. Milion i dziewiętnaście. Wróciłam wyleczona. A potem z biegiem każdego kolejnego tygodnia i miesiąca zaczęłam chorować na nowo. Na <i>po polsku</i> myślenie i postrzeganie po swojemu drugiego człowieka, a nie przyjmowanie go takiego, jakim jest. W Stanach zachłysnęłam się niemal wszystkim, być może dzięki temu, że pewnego popołudnia zabrakło mi tchu, odcięto tlen, a serce rozpadło się na mnóstwo maleńkich kawałków. Tak, tak, tragiczna miłość. Dzięki temu musiałam wpaść w nowe życie, w nową siebie, wszystko nowe, na nowo odkrywane, jakby poza mną. Przenikała do mojego ja ta Ameryka Gór Skalistych, pomału, ale dogłębnie. Do krwiobiegu, sposobu myślenia, stanu umysłu:) Jakbym siebie się na nowo uczyła. Spotkanych ludzi, nieznajomych, uśmiechających się, jak starzy przyjaciele, pomagających mi w poruszaniu się po każdym dniu po angielsku - przyjmowałam bez zastrzeżeń, chłonęłam bez analizy i krytyki. Nie analizowałam tego kto jak wygląda, jak się ubiera, nie dzieliłam ludzi według potencjalnego poziomu wykształcenia, według niczego, nie zakładałam żadnych kryteriów. Chłonęłam. Zachwyt wszystkim, co widziałam i poznawałam wokół siebie przekładał się na relacje z innymi, ale i na własną odwagę w podejmowaniu decyzji, w robieniu choćby pojedynczego kroku w przód, a potem jeszcze jednego. Podjęłam się pracy wśród Amerykanów. Z dala od wielkiego świata metropolii, w doskonałym zaciszu gór, rzeki, natury i cudownie uśmiechniętych ludzi. Początki nie były łatwe, bariera językowa, pomimo lat nauki angielskiego, okazała się straszna, ale tylko przez pierwszy miesiąc. Skupiona byłam na trybach, czasach i odmianie trzeciej osoby, skupiałam się na gramatyce, zamiast patrzeć ludziom w oczy. Dopiero po miesiącu i o krok od prawdziwej rozpaczy, odkryłam, nie bez ulgi, że skuteczna komunikacja nie opiera się na perfekcji i tym, co wyuczone, ale na swobodzie, odwadze i patrzeniu sobie w oczy właśnie. To zachęcało do pomocy, do wsparcia jednym, czy drugim słówkiem, dzięki czemu uczyłam się szybciej. Słuchałam i chłonęłam. Moi współrozmówcy początkowo nie czekali, aż skończę wypowiadać misternie wydukane, poprawne stylistycznie zdanie, odchodzili, pozostawiając mnie z urwanym w połowie słowem. I niedowierzaniem. I załamką. Z czasem jednak skupiłam się na znanych mi słówkach, szybko zauważyłam, że sami Amerykanie często nie używają trzeciej formy, mówią nie tak, jak pisane było w podręcznikach. Dlatego ja nie mogłam zrozumieć ich, ani oni mnie. Mowy potocznej nauczyłam się więc... słuchając. Słuchałam ludzi, piosenek i oglądając (nareszcie!) anglojęzyczne filmy w oryginale. Moja współlokatorka szybko dostała pracę w pobliskiej wypożyczalni kaset wideo (były to lata 2002-2004), więc po filmy chodziłam na drugą stronę ulicy, jak po bułki. Sama zatrudniałam się w kilku miejscach, choć najwięcej nauczyłam się podczas pracy w... butiku. </p><p style="text-align: justify;">Willow Boutique w Meadow Village, w dolnej części Big Sky w Montanie. <span style="text-align: left;">Codzienny kontakt z bogatymi i wymagającymi Amerykanami, z lokalnymi mieszkańcami, ale i z turystami z różnych części Stanów był ogromnym wyzwaniem i lekcją. Niesamowite, jak krótkie rozmowy (gdy opanowałam jednoczesną obsługę klienta, kasy fiskalnej, eleganckie pakowanie prezentów i kurtuazyjny small talk) potrafiły podbudować moje własne poczucie pewności siebie oraz dumy z tego, co osiągnęłam i gdzie jestem. Miałam dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć lat i mimo, że to ja stałam po tej drugiej stronie kasy, a klienci zostawiali u nas ogromne pieniądze za swetry, buty kowbojki, biżuterię, personalizowane souvenirs, czy sztućce lub miseczki z wizerunkiem grizzly, uśmiechałam się z niedowierzaniem, gdy pytali mnie, w którym stanie leży Poland... Wbrew pozorom, wielu Amerykanów, których spotkałam, nie opuszczało swojego stanu, nie czuło nawet takiej potrzeby. Wystarczyło im to, z czym się urodzili i język, w którym się urodzili. Język angielski, o którym marzy wielu z nas, jest dla nich jedynym językiem, jaki znają. Podróżują ci bogatsi i lepiej wykształceni. I to jedna z takich osób, Szpakowaty Starszy Pan, na dźwięk mojego nieamerykańskiego akcentu, zapytał skąd jestem, a potem z dumą wymienił</span><span style="text-align: left;"> </span><i style="text-align: left;"> Walesa</i><span style="text-align: left;"> i</span><span style="text-align: left;"> </span><i style="text-align: left;">John Paul II, </i><span style="text-align: left;">co mnie zachwyciło! To on chwalił się przede mną! Z</span><span style="text-align: left;"> </span><span style="text-align: left;">podziwem wysłuchał mojej krótkiej opowieści o tym, że skończyłam studia, ale ciekawość świata i pragnienie podróży przygnały mnie za ocean. Z podziwem stwierdził fakt oczywisty, ale jakże niedoceniany: masz przewagę, bo mówisz w języku swoim i moim, ja znam tylko swój. </span></p><p style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;">Tak, Willow Boutique. </span>Miejsce magiczne, bo z pewnością nie pasowało do niego określenie <i>sklep. </i>Wnętrze wypełnione wyjątkową atmosferą wyrafinowanej i ekskluzywnej wersji dzikiego zachodu. Ciężkie drewniane stoły i regały z bali. Z bali zbudowane było niemal wszystko, łącznie ze ścianami, framugami i przebieralnią. Kolorowe wełniane spódnice i skórzane kurtki z ćwiekami i frędzlami. Ozdobne poduchy ze skóry i zamszu. Koszule z wyszywanymi ręcznie wzorami, przyozdobione broszką lub naszyjnikiem z ciężkich turkusów i innych wielkich kamieni. Paski we wszystkich odcieniach brązu, z ciężkimi klamrami. Prawdziwe kowbojskie kapelusze i niesamowite buty, wyprawiane ręcznie, każda para w inny wzór. Do tego zastawa stołowa z motywami typowymi dla Gór Skalistych: seria z blackbear lub grizlly, z łosiem, koniem, z rybami. Sztućce, talerze i półmiski. I moja wielka słabość: table linens, czyli placemats, napkins (koniecznie z napkin rings), table runners. Z motywem Montany, gór, zwierząt. Ciężkie i grube. A przy tym miękkie, otulające zimą, która trwała pół roku, i idealne latem, na drewniane stoły, do treściwych kowbojskich dań z fasolą i burgerami. Wszystko w Montanie było duże i ciężkie, pojemne, nigdy drobne. Przyczyna była romantyczna, choć szorstka, czyli dokładanie taka, jak panujący tam klimat i pogoda. Góry, powietrze, odległości i cała ta przestrzeń wymagały wytrwałości i odporności, hartu ciała, ale i miłości i ukochania... gór, odległości i zimy trwającej pół roku, minusowych temperatur, śniegu po pas. Przeżyłam tydzień przy minus 40 stopniach, faktycznie było wtedy zimno, ale to zimno nie było aż tak przejmujące, jak w Polsce, ponieważ klimat w tej części Stanów jest bardziej suchy. Włoski w nosie mi zamarzały, skrzypiał nie tylko śnieg, ale i powietrze, które niemal kroić się dało. Bywały tygodnie, gdy spadało tyle śniegu, że wszystko było białe, ziemia i niebo, i linia horyzontu, nie było mowy o posypywaniu dróg solą, jeździło się po śniegu, z łańcuchami na kołach, ratrakami i saniami, każdy woził w aucie koc i łopatę. Nikt nie narzekał. Każdy tam zimę kochał. Pokochałam i ja. Na całe życie już. Latem słońce grzało mocno, przynosząc lekki deszcze tuż przed zachodem. Część mieszkańców grała w golfa, ja często jeździłam do Yellowstone, do Bozeman, no i dalej, przez Wyoming do Utah, Arizony, Colorado, Nevady i Kaliforni. Do Vegas i nad Wielki Kanion, do niesamowitych parków narodowych Bryce, Arches, Yosemite, Canyonlands, nad zaporę Hoovera, gdzie wjeżdżało się w sąsiednią strefę czasową, do Los Angeles, San Diego i San Francisco, na Tahoe i przez winnice Sonomy...</p><p style="text-align: left;">...i mogłabym tak długo o tej Ameryce mojej pisać i opowiadać. Od zawsze wstydziłam się nią chwalić, wolałam się nie wyróżniać, nie zadzierać nosa, bo <i>coś tam</i> więcej widziałam i doświadczyłam. Czas spisać ten mróz, ludzi, miejsca i masę uczuć, których tam doświadczyłam. Za oceanem. Za górami. W poprzednim życiu...?:) Każdej zimy to sobie obiecuję. Zacznę od podróży Greyhoundem. Trzy i pół tysiąca kilometrów. Przez dziewięć stanów. Ze wschodu na zachód. Jak to się skończy...?</p><p style="text-align: left;"><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-INwyDEpchjk/YArCbxPtBvI/AAAAAAAAkFQ/0JsxilkBPCEY-egij09Dm31w95LmcW0uwCLcBGAsYHQ/s1361/bs2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="897" data-original-width="1361" height="422" src="https://1.bp.blogspot.com/-INwyDEpchjk/YArCbxPtBvI/AAAAAAAAkFQ/0JsxilkBPCEY-egij09Dm31w95LmcW0uwCLcBGAsYHQ/w640-h422/bs2.jpg" width="640" /></a></div><br /><p style="text-align: left;"><br /></p>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-36993475183532227912020-12-06T22:36:00.168+01:002021-07-09T21:13:08.730+02:00prostsze<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-YEBPdRHOp8c/X8_hQNo6HuI/AAAAAAAAkA4/AuJULN7S_0A6Kt3lyWpiWAcJxGH8T3RkwCLcBGAsYHQ/s2048/3960FAF7-D1BC-4E36-B777-100A89443FF1.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" src="https://1.bp.blogspot.com/-YEBPdRHOp8c/X8_hQNo6HuI/AAAAAAAAkA4/AuJULN7S_0A6Kt3lyWpiWAcJxGH8T3RkwCLcBGAsYHQ/s320/3960FAF7-D1BC-4E36-B777-100A89443FF1.jpeg" width="320" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><p>Człowiek tak ma, że chciałby po sobie coś zostawić. Ślad, dowód, powód do wspomnienia. W różnych momentach życia to za nim chodzi, a z pewnością przy jego końcu. U jednego to będzie wybudowany dom, u drugiego przepis na najlepsze na świecie pierogi, u jeszcze innego napisana książka. Coś, namacalnego, takiego do przekazania, do nazwania słowem, które można znaleźć w słowniku. Coś ważnego, dzięki czemu i on czuje się ważny.</p><p>Może być jednak i tak, że przez życie, które liczy się na dni i lata, człowiek nie znajdzie dla siebie tego słowa ze słownika opisującego powód i dowód na to, że warto było trud życia w ogóle sobie zadawać. Nie poczuje, że zostanie po nim ślad, który pozwoliłby mu ze spokojem mniejszym lub większym oddać się starości. Próbuje więc i szuka, stara się i staje czasem na głowie, by w końcu zabłysnąć lub w oczach drugiego człowieka błysk na swój widok uzyskać. Ze sobą walczy, a potem znów poddaje. Próbuje raz i drugi. Albo zaczyna od nowa milion razy i jeszcze pięć. I znów się poddaje. Bo innym przecież łatwo poszło. O innych mówią. Wprost i między wierszami. </p><p>Z trudem przychodzi układanie sobie w głowie, że to nie jest ważne, że nie warto porównywać się, a jeśli już, to z tymi co wyżej, ale i z tymi co niżej siedzą trzeba by się porównać. Człowiek tak jednak ma, że chciałby po sobie coś zostawić. Trochę to tak, jakby miał przez to stać się mniej śmiertelny.</p><p>Pozostaje więc westchnąć, wzruszyć z ciężka ramionami i strzepnąć z siebie to, co zaprząta niepotrzebnie głowę. I wtedy właśnie może się to udać, może uda się wtedy - gdzieś między wierszami starań - przeczytać i zrozumieć, że są tylko dwa sposoby na życie. Pierwszy: uznać, że nic nie było i nie jest cudem. I drugi: myśleć, że jest nim wszystko.* </p><p>Więc po co zamartwiać się zbytnio tym, co po nas? Lepiej komuś drzwi przytrzymać i z podporządkowanej przepuścić, może gdzieś tam się nie spóźni, tym bardziej uśmiechnie i poda dalej szczyptę życzliwości. Albo przytulić się do męża odruchowo, w przeciągu spraw, dzieci i psa? Może to powód wystarczający się okaże. Do zapamiętania na długo, a czasem i na zawsze. Garście pełne magii i małych cudów tu i teraz, zanim te z wielkich planów spać spokojniej pozwolą...</p><p>Człowiek tak ma, że chciałby po sobie coś zostawić. A przecież już to, że w ogóle jest, drugiemu za wszystko wystarczy.</p><p><br /></p><p>*Albert Einstein</p>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-67352150755154004822020-10-29T23:55:00.002+01:002021-07-09T21:13:09.385+02:00dobrze<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-UAF7zUnCBms/X5s_vjsN29I/AAAAAAAAj60/htX9ZKb-YyMcShP9U5DXXaJ5UuCZDD4RQCLcBGAsYHQ/s433/kjh.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="433" data-original-width="366" height="400" src="https://1.bp.blogspot.com/-UAF7zUnCBms/X5s_vjsN29I/AAAAAAAAj60/htX9ZKb-YyMcShP9U5DXXaJ5UuCZDD4RQCLcBGAsYHQ/w338-h400/kjh.jpg" width="338" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><span style="font-size: medium;">Dobrze, że mamy w domu pianino, stare co prawda, ze starymi dźwiękami, które czasem w wątpliwość wpadają co do swojej czystości. Ale klawisze od tej starości wcale
nie uschły, z wierzchu aksamitne, miękkie niemal, zwłaszcza, gdy je tak całą sobą czuć, a przez palce i siedzące we mnie emocje. Utwory grane na pianinie lub fortepianie słyszę zawsze, wychwycę je wśród hałasu życia i dnia, z drugiego końca domu, w markecie, w filmie, w tle tego, co wokół. Potrafię wyciągnąć je na pierwszy plan, a wyciszyć całą resztę. Uwielbiam. Kocham.</span><div><span style="font-size: medium;"><br /></span><div><span style="font-size: medium;">Dobrze, że jest <u>mu</u>zyka, która pozwala wzruszyć się, tak po prostu, która przygarnia wspomnienia dobrego czasu, gdy było się dzieckiem, a słońcu łatwiej wstawało się co rano. </span></div><div><span style="font-size: medium;">Wystarczy kilka pierwszych taktów, czy to Debussy'ego, Bacha czy melodii z filmu z zeszłego roku, żeby dzieci nuciły ze mną lub wołały ze swojego pokoju <i>jakie to ładne! </i></span></div><div><span style="font-size: medium;">A gdy słyszę ukochane paluszki Córki, płynnie i dumnie grające gamę na dwie ręce albo ochotę Synka, żeby kiedyś samodzielnie i samego Chopina zagrać - wtedy wszystko wraca na swoje miejsce. A gdy wszystko wraca na swoje miejsce, za ciasno się robi na najmniejszy choćby strach...</span></div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-j5XkM2R5cgg/X5tAisuTg6I/AAAAAAAAj68/X7tzCE0LZJgcog9KMM2T-e4BNJuP4jEtgCLcBGAsYHQ/s320/piano2.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="320" src="https://1.bp.blogspot.com/-j5XkM2R5cgg/X5tAisuTg6I/AAAAAAAAj68/X7tzCE0LZJgcog9KMM2T-e4BNJuP4jEtgCLcBGAsYHQ/s0/piano2.jpg" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><div><span style="font-size: medium;">Dobrze, że są wspomnienia dobrych czasów, zwłaszcza tych z dzieciństwa. Wracam - choć nie bez żalu, który ściska gdzieś w środku, z tęsknoty za nimi - do dni, które stworzono mi jako bezpieczne. Do domu z Mamą i Bratem, do domu Babci Marysi i Dziadka Leona. Do spacerów i wizyt u Grześków. Do wyjazdów do cioci Uli. Do spotkań z najbliższymi, do wspólnego rozrabiania, do pytań i odpowiedzi, do rozmów i długich opowiadań. Przypomina mi się, jak nasze życie krążyło wokół posiłków, a zadbanie o nasze smaki i apetyty było głównym celem Babci. Jeszcze przed pytaniem o zdrowie, padało najszczersze zainteresowanie tym, na co aktualnie mamy ochotę. Babcia nie czekała nazbyt długo na odpowiedź, z góry zakładała, że jedliśmy dość dawno, żeby nie pokusić się na budyń waniliowy z malinami lub świeżo usmażonego kotleta z kurczaka. Wiedziała lepiej od nas, że czas na posiłek. Wyczuwała swoim ósmym zmysłem, kiedy pojawimy się w progu jej domu, żeby w pięć minut po zdjęciu przez nas butów móc przed nami na stole parujący talerz. Jako nastolatka broniłam się przed ta parą rękami i nogami. Po cichu, rzecz jasna, nie wyobrażam sobie, że mogłabym zdecydowanie odmówić Babci, nie wypadało. Rozkładaliśmy jednak porcje na miarę własnych całorodzinnych możliwości, dzieląc między siebie to, co przygotowała Babcia. Swoim cichym uporem zapełniała nasze brzuszki i policzki miłością. Zwyczajnie.</span></div></div><div><span style="font-size: medium;">Dobrze, że mam takie wspomnienia, dzięki nim nie chce mi się błądzić, zgubić, przygarniam do siebie ciepło i siłę. Teraz moja w tym rola, żeby tym ciepłem ogrzewać nasze dzieci i ich przyszłe wspomnienia... Dać im siłę i spokój. Dom w sercu, gdziekolwiek by nie byli.</span></div><div><br /></div><div><span style="font-size: medium;">Dobrze, że są dzieci! Tak. Dzieci wprowadzają ten rodzaj beztroski, która jest niezbędna, żeby przeżyć, gdy jest się... mną. Ich troski o nowy piórnik, o rozmowę z TĄ dziewczynką, która trwała zaledwie jedno zdanie, ale była najszczerszym wyznaniem. Kłótnia o to, kto zdjął więcej par skarpetek z suszarki z praniem, bo wyszło ich nieparzyście. Wspólne rozwiązywanie zadań z geometrii i pisanie listu o ulubionej książce. Zbieranie liści na plastykę. Tabliczka dzielenia, bo mnożenia to łatwizna. </span></div><div><span style="font-size: medium;">Uwielbiam momenty, w których zadają nam trudne pytania, gdzieś między milionem tych łatwiejszych. Szukam wtedy w sobie prawdziwych i prostych odpowiedzi, staram się tłumaczyć świat tak, jakbym za wszelką cenę chciała znaleźć jego lepszą stronę. Nie koloruję na różowo, ale pomagam zrozumieć intencje. Przygotowuję na fakt, ale i wyjaśniam, jak można próbować sobie z nim poradzić. Przysiadam przy tych pytaniach, zatrzymuję się i właściwie po trochu samej sobie odpowiadam, uważnie dobierając słowa, proste, akuratne, uczciwe. Można. Trzeba. Chce się. Zwyczajnie.</span></div><div><span style="font-size: medium;"><br /></span></div><div><span style="font-size: medium;"><br /></span></div><div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-Fky5ojvbn5A/X5r8FksBuRI/AAAAAAAAj6Y/vucfx-_83PggJp5cj1AYFNa3sBo0YdyFgCLcBGAsYHQ/s640/IMG_1975.JPG" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="640" height="400" src="https://1.bp.blogspot.com/-Fky5ojvbn5A/X5r8FksBuRI/AAAAAAAAj6Y/vucfx-_83PggJp5cj1AYFNa3sBo0YdyFgCLcBGAsYHQ/w400-h400/IMG_1975.JPG" width="400" /></a></div><br /><span style="font-size: medium;"><br /></span></div><div><span style="font-size: medium;">Dobrze, że jest słońce. I że mamy taras od wschodu. Słońce wkradać się nie musi, bo zawsze jest mile widziane. Przychodzi z nowym dniem, gasząc troski poprzedniego. </span></div><div><span style="font-size: medium;">I ganek dobrze mieć od zachodu. Można się na ten zachód pogapić wrzucając plaster pomarańczy do ulubionej herbaty. Albo zamyślić nas wszystkim tym, co zbyt trudne, bo i tak zaraz lżejsze się wyda w tych barwach przytulnych widzianych z kuchennego okna.</span></div><div><span style="font-size: medium;"><br /></span></div><div><span style="font-size: medium;">Dobrze jest mieć wszystko to pomiędzy, od wschodu do zachodu, od tarasu po kuchnię, monotonnie z pozoru, a bez czego nie wyobrażam sobie nic. Niczego więcej, ani inaczej nie pragnę. Nie potrzeba mi. Zwyczajnie.</span></div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-U78YyV7dl9E/X5tPrLKhnxI/AAAAAAAAj7I/ZhFT1sADbbQxir6wPC8QzDYtQ5AC0uihACLcBGAsYHQ/s2048/EDF6E653-FEE1-4311-A6B7-18C7AD93054C.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1717" data-original-width="2048" src="https://1.bp.blogspot.com/-U78YyV7dl9E/X5tPrLKhnxI/AAAAAAAAj7I/ZhFT1sADbbQxir6wPC8QzDYtQ5AC0uihACLcBGAsYHQ/s320/EDF6E653-FEE1-4311-A6B7-18C7AD93054C.jpeg" width="320" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div>PS. Ach, jeszcze Tom Hanks! Dobrze, że jest Tom Hanks. I jego filmy z Meg Ryan. I <i>Last Christmas.</i></div><div><i><br /></i></div><div>I jeszcze będzie... normalnie...</div>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2122010657453477109.post-64569208391982889602020-10-14T23:11:00.007+02:002021-07-09T21:13:09.145+02:00sentimental<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-ouYiAYo3rNo/X4dXyoTbOjI/AAAAAAAAj3A/KARNQ0sUzOQ5l4xT_QS20X6FI1-tfieQgCLcBGAsYHQ/s1871/01805C28-5BAE-4B8A-B5BB-E4F8A1622AE4.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: Work Sans;"><img border="0" data-original-height="1871" data-original-width="1347" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-ouYiAYo3rNo/X4dXyoTbOjI/AAAAAAAAj3A/KARNQ0sUzOQ5l4xT_QS20X6FI1-tfieQgCLcBGAsYHQ/w460-h640/01805C28-5BAE-4B8A-B5BB-E4F8A1622AE4.jpeg" width="460" /></span></a></div><span style="font-family: Work Sans;"><br /></span><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: Work Sans;"><br /></span></div><p class="MsoNormal" style="line-height: 115%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: Work Sans; line-height: 115%;">Zamykam śniadaniówki, przegarniam okruszki
z kuchennego blatu i psa z Waszych łóżek. </span><span style="font-family: "Work Sans";">Zanim wyjadę do pracy po siódmej rano,
zdążymy się uściskać, bo właśnie wstaliście lub siadacie do śniadania, myjecie
zęby lub szukacie drugiej skarpetki. Przypominam o kurtce i worku na wf, o
legitymacji, którą trzeba zanieść do podbicia i o trzymaniu się chodnika w
drodze do szkoły. Trochę z konieczności - bo remontują przejazd kolejowy - ale
i z wielką radością i podekscytowaniem codziennie maszerujecie do szkoły
pieszo. Samodzielni, ale nie samotni - razem z czaderską bandą pierwszo-,
trzecio-, czwarto - i szóstoklasistów. jakie to szczęście, że macie wokół siebie tylu kolegów i tyle koleżanek, w zbliżonym wieku. Żałuję, że tego nie widzę, nie widzę
Was, gdy z plecakami i tornistrami ruszacie z co drugiego domu, witacie się na
swój własny umówiony sposób (</span><i style="font-family: "Work Sans";">piona, żółwik, samolot, obrót...</i><span style="font-family: "Work Sans";">),
rozmawiacie, śmiejecie się lub spieracie o własne racje. Pomachałabym Wam.
Puściłabym całusa.</span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 115%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: Work Sans; line-height: 115%;">Rozmawiałam ostatnio z Sąsiadami z domu,
który mijacie codziennie w drodze do szkoły i tej z powrotem. Przyznali, że serce im się raduje, gdy słyszą Wasze
głosy i rozmowy. Słyszą je każdego dnia z rana i wczesnym popołudniem.
Nadajecie rytm Ich dniom. Czują młodość i beztroskę, bo ich własna lekko już
przyprószona jest siwizną. Jak mnie te Ich słowa ucieszyły! </span><span style="font-family: "Work Sans";"> </span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 115%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: Work Sans; line-height: 115%;">Dzieci. Radość. Otwartość. Szczerość. Jak
ją w Was pielęgnować i podkreślać?<o:p></o:p></span></p>
<div style="text-align: justify;"><span><span style="font-family: Work Sans;">Jak jej Wam nie zabierać? Nie tłamsić, nie
utrudniać? Jak pomóc Wam, niezauważalnie, przejść ze szkoły do kolejnej szkoły
i ze spokojem na sercu i duszy wejść w nastoletniość i dorosłość?</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: Work Sans;"><br /></span></div><div><span style="font-family: Work Sans;"><br /></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-TqupE6omi4k/X3YK-Vuef7I/AAAAAAAAjyc/fNH2kpTZu5IVspAbT1gTKHwIyywURNiSwCLcBGAsYHQ/s2048/IMG_0177.JPG" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: Work Sans;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="400" src="https://1.bp.blogspot.com/-TqupE6omi4k/X3YK-Vuef7I/AAAAAAAAjyc/fNH2kpTZu5IVspAbT1gTKHwIyywURNiSwCLcBGAsYHQ/w300-h400/IMG_0177.JPG" width="300" /></span></a></div><span style="font-family: Work Sans;"><br /></span><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-eDo-dN8IBwo/X3YLLc7rTlI/AAAAAAAAjyg/ZM1aPU-mcvA9AFhcz8wBOE-w0n5lpryTwCLcBGAsYHQ/s2048/IMG_0223%2B%25281%2529.JPG" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: Work Sans;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="400" src="https://1.bp.blogspot.com/-eDo-dN8IBwo/X3YLLc7rTlI/AAAAAAAAjyg/ZM1aPU-mcvA9AFhcz8wBOE-w0n5lpryTwCLcBGAsYHQ/w300-h400/IMG_0223%2B%25281%2529.JPG" width="300" /></span></a></div><div><span style="font-family: Work Sans;"><br /></span></div><div style="text-align: center;"><span style="font-family: Work Sans;"><br /></span></div><div><p class="MsoNormal" style="line-height: 115%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: Work Sans; line-height: 115%;">Dobrze, że każda część życia ma swoje
przywileje, każda różni się marzeniami, potrzebami, oczekiwaniami. I
trudnościami. Gdy kilka tych części ma się już za sobą, pięknie się na nie
patrzy, podsumowuje, łączy ze sobą puzzle, które przez lata błąkały się
pozornie bez pary. </span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 115%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: Work Sans; line-height: 115%;">Od zawsze chciałam mieć rodzinę. Tradycyjnie, choć po
mojemu. Mąż, partner, dzieci. Dom, nieważne ile miałby ścian. Ciepło i
normalność, nad którą nikt z mojego pokolenia się nie zastanawiał. Owszem,
wielu się burzyło, buntowało, ale był to ich wypracowany bunt, nie fala, czy
moda. Indywidualności. Wyraźności. Inności. Drugi człowiek. Oburzało chamstwo i
nieuczciwość. Owszem, obgadywało się i koleżanki i kolegów, szeptem, podśmiechiwaniem, i zawstydzeniem, gdy ktoś to odkrył. Nie pamiętam jednak nienawiści i akceptacji
dla okrucieństwa. Bo kiedyś trzeba było spojrzeć na siebie, nawet, gdy
niekoniecznie w oczy. Trzeba było mieć odwagę odezwać się w obecności drugiego
człowieka, <i>na żywo. </i>Nie tak wiele było smsów, aplikacji, komunikatorów, zamkniętych w komórkach grup. Anonimowe były zaledwie napisy na murach:) Krytyka nie przychodziła tak łatwo i bezkarnie, jak teraz, musiała być podparta prawdą, wymuszała dyskusję z żywą osobą, z zainteresowanym, z rzetelnym, a nie, jak teraz, z niewidzialnym gronem <i>specjalistów, </i>którzy jednak bardzo dotkliwie potrafią zranić i zniszczyć. Szkoda, że dziś tak wielu ludzi się nudzi, a z tych nudów wynikają straszne
słowa i zachowania...<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 115%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: Work Sans; line-height: 115%;"> <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 115%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: Work Sans; line-height: 115%;"><span>Martwi mnie ten świat teraz. Ale potem
zaglądam do naszego salonu i znajduję dzieci moszczące się na sofie z nosami w
książkach. Janek czyta wszędzie. Pisze dziennik (po lekturze wszystkich możliwych części <i>Cwaniaczka...).</i> Uwielbiamy nasz rytuał zakupowy (jeszcze
sprzed wirusa): najpierw Empik, czyli książka dla niego, a dalej spokojne
dziewczyńskie zakupy z Marysią. Wszyscy szczęśliwi! </span><span><o:p></o:p></span></span></p>
<div style="text-align: left;"><span style="font-family: Work Sans;"><br /></span></div><div><span style="font-family: Work Sans;"><br /></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-oXLJ9OAnNZo/X4dnhPjnd-I/AAAAAAAAj3U/GBg8hG0JU5g4LIfsBg7ZotWmXfqWHnSIgCLcBGAsYHQ/s2048/0FB503EA-B32F-4C5A-A5EA-04AA475F1875.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: Work Sans;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="400" src="https://1.bp.blogspot.com/-oXLJ9OAnNZo/X4dnhPjnd-I/AAAAAAAAj3U/GBg8hG0JU5g4LIfsBg7ZotWmXfqWHnSIgCLcBGAsYHQ/w300-h400/0FB503EA-B32F-4C5A-A5EA-04AA475F1875.jpeg" width="300" /></span></a></div><span style="font-family: Work Sans;"><br /></span><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-CnSQ3J4q5TM/X4dniHG_9bI/AAAAAAAAj3Y/VCHUZZLhOYg9yxQ_5hYKDjxctd9iff4FACLcBGAsYHQ/s2048/C602C780-DDE7-4CCF-901A-0600D65F7872.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: Work Sans;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="400" src="https://1.bp.blogspot.com/-CnSQ3J4q5TM/X4dniHG_9bI/AAAAAAAAj3Y/VCHUZZLhOYg9yxQ_5hYKDjxctd9iff4FACLcBGAsYHQ/w300-h400/C602C780-DDE7-4CCF-901A-0600D65F7872.jpeg" width="300" /></span></a></div><span style="font-family: Work Sans;"><br /></span><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-LnwcJLN8UDA/X4dngfusaKI/AAAAAAAAj3M/lmPa5nfT3iUQq9SHPxYfXprf5kF3gCoogCLcBGAsYHQ/s412/C1010A68-00A7-4036-8976-7B3B4F114061.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: Work Sans;"><img border="0" data-original-height="412" data-original-width="304" height="400" src="https://1.bp.blogspot.com/-LnwcJLN8UDA/X4dngfusaKI/AAAAAAAAj3M/lmPa5nfT3iUQq9SHPxYfXprf5kF3gCoogCLcBGAsYHQ/w295-h400/C1010A68-00A7-4036-8976-7B3B4F114061.jpeg" width="295" /></span></a></div><span style="font-family: Work Sans;"><br /></span><p class="MsoNormal" style="line-height: 115%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: Work Sans; line-height: 115%;">Może więc nie trzeba martwić się aż tak bardzo?<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 115%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: Work Sans; line-height: 115%;">Może zaufać lepiej i uwierzyć, że sił
wystarczy? I że uda się wychować dobrze i ustrzec na czas... <o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 115%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: Work Sans; line-height: 115%;"><br /></span></p>
<div><span><span style="font-family: Work Sans; text-align: justify;">Tak. Zaufać. Wierzyć. Kochać. Akceptować. That's all.</span></span></div><div><span style="font-family: Work Sans;"><br /></span></div><div><span style="font-family: Work Sans;"><br /></span></div><div><span style="font-family: Work Sans;"><br /></span></div><div><span style="font-family: Work Sans;"><br /></span></div></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-GqzOBZbbHTo/X4dpJ8Y5ipI/AAAAAAAAj3w/kyCNKfUkGpsO5swDYGfHt2dHigofqg-ywCLcBGAsYHQ/s2048/B606106B-3A70-4339-9611-368939AA243D.jpeg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-family: Work Sans;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1536" height="400" src="https://1.bp.blogspot.com/-GqzOBZbbHTo/X4dpJ8Y5ipI/AAAAAAAAj3w/kyCNKfUkGpsO5swDYGfHt2dHigofqg-ywCLcBGAsYHQ/w300-h400/B606106B-3A70-4339-9611-368939AA243D.jpeg" width="300" /></span></a></div><span style="font-family: Work Sans;"><br /></span><div><span style="font-family: Work Sans;"><span><br /></span></span></div><div><span style="font-family: Work Sans;"><span>Z pozdrowieniami dla Eweliny - n</span><span>ie jestem konsekwentna...:)</span></span></div>Ania z Osobiedlamniehttp://www.blogger.com/profile/16754363763667724622noreply@blogger.com2