Mapa marzeń... Podobno staje się bardziej prawdziwa z każdym kolejnym razem, gdy się na nią spojrzy. Pod warunkiem, że spojrzy się na nią życzliwie. Sporządzana intuicyjnie, koniecznie ze szczyptą niemalże dziecięcej nadziei i naiwności.
Powinna wisieć w widocznym miejscu w domu, żeby móc przystanąć i dać jej szansę stania się bardziej czytelną i oczywistą. Dać szansę sobie...
Mapa marzeń, planów i wyobrażeń. Tych z wielkiego świata i tych dotyczących nowej pary skórzanych kowbojek..
Mapa spraw osiągalnych i osiągalnych nieco później.
Mapa marzeń. Moja, teraz, zawęża się do najbliższych mi Osób. Niekoniecznie miejsc, ale właśnie do ludzi.
Dziś.
Szczerze mówiąc, tę moją wydobyłam spod sterty czekających do posegregowania papierów i książek. Nie leżała na wierzchu, nie patrzyłam na nią często... Była jak... wyklejanka... w chwilach słabości, rezygnacji i gniewu. Zła byłam na nią, a właściwie przecież na siebie, że nie wierzę w to wszystko tego lub tamtego dnia. Bo mapa przypomina o tym, żeby chcieć, nie poddawać się, żeby się starać. Kiedyś tak pięknie sama pisałam, myślałam i tak żyłam: wszystko jest możliwe! A ja wcale nie chcę, ani przypomnieć, ani możliwe!
Tak łatwo jest się poddać.
Na szczęście coś jednak męczy w środku. Nie pozwala do końca być głuchym.
Na szczęście są Ci bliscy, którzy podszepną, spojrzą, pomartwią się. Są.
Pewnego dnia, pewnie tak... znów wyruszę dalej, spojrzę na mapę i na siebie bardziej życzliwie, poprawię o parę szczegółów, coś dołożę, uaktualnię...
Powinnam spędzić ze sobą trochę czasu, pozadawać ważne pytania, żeby nie zapomnieć, dlaczego tak pragnęłam zmiany.
Przyzwyczajenie stoi zaraz obok wygody, a ta już blisko lenistwa...
Ale dam radę.
Dam radę.
Asiu - dziękuję :)