środa, 29 czerwca 2022

gdy wiatr muska dla uwagi



Spędziłam dziś całe przedpołudnie w Limone. Słońce grzało, wiatr pozwalał sobie na zaledwie delikatne uwagi, muskając moje policzki niewidzialnym dotykiem znanej mi dobrze błogości. Niebo było absolutnie bezchmurne, miasteczko ciche, świadome faktu, że za chwilę kamienne ścieżki wypełnią hałaśliwi turyści, ale i tego, że zostawią oni nową dawkę zachwytu i sporą część swoich dochodów.

Zwykle wybieramy miasteczka na zachodnim brzegu jeziora, by móc cieszyć się słońcem od jego wschodu do zachodu, nie tracąc przy tym widoku na taflę ciemnogranatowej wody i odbijające się       w niej pasmo gór. Dość wybrednie dobieram puzzle całej letniej włoskiej wyprawy, wydeptuję niemal przyszłe ścieżki, jestem tam, w pachnącej piekarni, wśród wąskich uliczek, zanim faktycznie do nich dotrę. Zapisuję cudnie brzmiące nazwy maleńkich portów, kawiarni i manufaktur. Upewniam się, że zdołam podjechać na rowerze po croissanty  i jogurt cytrynowy na moje słynne włoskie śniadania. Gdzieś tam, w zakątku serca zdarza mi się zadrżeć na myśl, że to wszystko okaże się snem. Ale po chwili rozpisuję kolejną listę pod tytułem spakować, załatwić, przygotować. W tym roku otworzyłam nową kategorię: kupić na miejscu. 

Uspokajam oddech. Korzystam z zalet mojego wieku i doświadczenia paru pięknych lat wspólnego odkrywania własnych, choć tak cudownie wspólnych, ścieżek. Od początku oddychamy tym samym powietrzem. Gdy Bartek skręca w lewo, żeby nie wracać tą samą drogą, ja uśmiecham się zupełnie nie zaskoczona, podziwiając widoki po prawej. Do listy zabrać koniecznie dopisuję świecę o zapachu patchuli i czarnej róży i prawdziwie szklaną lampkę do wina. Z każdym rokiem uczę się campingowego minimalizmu łącząc go jednak z wyrafinowaniem pojedynczych chwil. Muszę ich nazbierać na cały kolejny rok, a może i dłużej. Cannobio trafiło się rok przed pandemią, ale swoją niezwykłą nienachalnością zaczarowało mnie na bardzo długo. Wystarczająco, by przeżyć. Tym razem ponownie Włochy, za chwilę ruszamy w Alpy, a za nimi nad jezioro. Po oddech. Po słońce. Powoli. Przywiozę stamtąd dużo słów, już to wiem, i parmezan i oliwę z oliwek. Przywiozę nadzieję i dobrą energię, spokój, podsumowania i nowe pragnienia. Radość. I trochę włoskiej opalenizny:)