niedziela, 29 stycznia 2017

mój poranek z George'em


przez cały ranek...
siedziałam znowu na dywanie
po turecku, przed telewizorem
a właściwie przed włączonym magnetofonem marki grundig
i słuchałam careless whisper, jesus to a child, freedom, kissing a fool...
brązowy dywan w beżowe wzory
brązowa meblościanka z połyskiem
mama w wełnianym swetrze, który sama zrobiła na drutach
a na szyi miała zawieszkę z mini perfumikiem w sprayu
z lokami jasnymi bujnymi, które zawsze były żółte na moich przedszkolnych rysunkach
i bladoniebieskim cieniem na powiekach
braciszek bawił się autami, "pierdział" buzią udając dwustukonne silniki swoich dwóch resoraków
tych, które dostał od chrzestnego z jego podróży do Hiszpanii
spodenki z łatkami na kolanach i słodki uśmiech, którego nie sposób było nie kochać
i tata wtedy był
jak George Michael
miał czarne włosy, czarne wąsy, duże dłonie, był wysoki
miałam tatę
włączał telewizor i nagrywał prosto z niego na poczciwego grundiga


taki to był mój świat
mama tata i brat
i George z Whitney


cały ranek dziś słuchałam tych starych pięknych piosenek
może się starzeję, dojrzewam, zaczynam częściej patrzeć wstecz
bardzo wstecz!
urodziłam się w 1977
a ten rocznik obchodzi w tym roku cudowne krągłe urodziny
to nasz rok! to jest i będzie dobry rok
dopiero się rozkręca, nabiera rumieńców, tym bardziej, że 39te urodziny miałam w grudniu
może nie kupię czerwonego porsche
ale buty w szalonych kolorach już mam:)





czad, prawda?:)


będzie dobrze
podobno w tym roku mam "zacząć działać w bardziej przemyślany sposób, choć to może się wydawać nie w moim stylu"... haha:)
póki co słucham George'a
aktualna wtedy i tak bardzo teraz...
"Praying for Time..."






sobota, 28 stycznia 2017

jeden





Jakoś tak ostatnio zimno mi ciągle...
Zimny dreszcz to jest właściwie...
Kilka razy dziennie dowiaduję się o czyimś dramacie. Jednego dziecka, żony Sąsiada, całego autobusu, nieznanej rodziny. Niby bliskie, niby dalekie to dramaty, ale wyobraźnia działa i... strach mnie oblatuje.
Mam wrażenie, że tak niesamowicie dużo dzieje się ostatnio właśnie tych strasznych rzeczy...
Samobójstwa, zabójstwa, nowotwory, odejścia i zdrady.
Może to tylko media pastwią się nad nami? A może nie do końca...?
Znajoma znajomej. Tragedia w mieście niedaleko. Tak naprawdę, na żywo, tu i teraz.
Strach mnie oblatuje. I nic na to nie poradzę.
Nie takiego świata pragnę dla siebie, a tym bardziej dla naszej rodziny.
Nie, nie wpadam w panikę, czarnowidztwo.
Raczej... zdaję sobie sprawę, że wszystko jest możliwe. Nie tylko to dobre, cudowne, wymarzone.
Wszystko.
Jednego dnia jesteś, masz, a następnego... tak bardzo może się to zmienić.
Więc...?


Każdego niemal dnia martwię się, że nie dość dobrze wychowujemy dzieci, za mało konsekwencji, za mało lepszego przykładu... Co z nich wyrośnie? Jak to będzie za parę lat, gdy pójdą do średniej szkoły, na studia lub nie, do pracy? Czy trafią na życzliwych, przyjaznych ludzi? Czy będę z nimi cierpieć, gdy nieszczęśliwie się zakochają?
Martwię się o pracę, o zmarszczki, o plany niezaplanowane, rzeczy niezrobione.
Już dziś martwię się tym, co ma być za kilka, kilkanaście lat, co za rok, za miesiąc...
Po co?
Skąd pewność, po co założenia, po co wizja dalekiej przyszłości, skoro jutro może przynieść zmianę, nowe, odwrót, koniec lub początek?
Jutro. O jeden dzień od dzisiaj. Już zakładam, że w ogóle będzie, że jest mi dany, że już go mam i mogę nim dysponować.
A guzik!
To, co mam, to dzisiejszy dzień. Jeden dzień naraz. Jeden dzień zmartwień (choć, jak mówił ks. Jan Kaczkowski - lepiej wyznaczyć sobie godzinę na troski, a resztę dnia cieszyć się życiem). Jeden dzień pewności. Za ten jeden jestem odpowiedzialna, z nim mogę zrobić wszystko.
Ode mnie zależy, jak ten dzień spędzę, czy minie niepostrzeżenie, w biegu, zamazany...
A może uda się złapać w ciągu tego dnia chwilę dobrą, ważną, ciekawą...
Świadomą...
Tyle myśli przebiega przez moją głowę w ciągu każdej godziny, w ciągu dnia, tyle wypowiadam słów, bardzo różnych, często gorzkich i niepotrzebnych, jakieś gesty, trudności, które wydają się... za trudne, konflikty, które wydają się nie do rozstrzygnięcia. Czarne chmury i wizja, że tak już będzie zawsze, albo że to się nigdy nie skończy!
Co prawda, już paręnaście lat temu nauczyłam się ogarniać własny lęk przed tym, czego się boję. W konkretnej sytuacji. Gdy dopadał mnie stres, gdy myśli krążyły wokół jednego i nie dawały spokoju. Zawsze wtedy... wyobrażałam sobie najgorsze, porażkę, układałam w głowie - co właściwie takiego strasznego może się wydarzyć? Jak nie zdam egzaminu? Jak wyjdzie na jaw mój błąd w pracy? Jeśli nie zdążę z czymś na czas? Na chłodno ustalałam wersję najgorszą i często okazywało się, że strach i stres miały mnie w garści, dzięki swoim wielkim oczom:) A wypowiedziana, czy pomyślana na głos potencjalna katastrofa okazała się zupełnie do przełknięcia. Zapoznawałam się z nią i niemal pogodziłam, a przez to wydawała się mniej przerażająca. Najczęściej oczywiście do tego najgorszego nie dochodziło, a co ważniejsze - stres był dużo mniejszy.


A teraz?
Teraz świat to już nie tylko egzaminy i praca. Trudniej go ogarnąć, trudno przewidzieć, co będzie.
Teraz mój świat to już nie tylko ja. To mąż, dzieci, rodzina, my. Dużo. Tych myśli.
Muszę wierzyć i ufać, że będzie dobrze, bo będzie, co ma być.
Nie na wszystko mam wpływ. Ale nie jest tak, że nie mam wpływu na nic.
To, co mam, to dzisiejszy dzień. Jeden dzień naraz. Za ten jeden jestem odpowiedzialna.
Z nim mogę zrobić wszystko.
Niech będzie piękny. Przez jeden dzień mogę się przecież postarać.
Bardziej doceniać i dziękować.
Ważne, żeby go dobrze skończyć, z ulgą wieczorem wspominać.
Zdążyć przytulić i wyszeptać na dobranoc parę ciepłych słów.


I już mi cieplej...
A jeśli dostanę jutro - to zacznę od nowa...







piątek, 20 stycznia 2017

zimove moje love





zimne, zmarznięte policzki
śnieg wdziera się, gdzie może
powietrze twarde od mrozu, ale słońce ogrzewa mi twarz...
uśmiecham się cała, cała jestem uśmiechem, w rękach trzymam kubek z kawą
pachnie cynamonem
ruchem dłoni pozdrawiam przejeżdżające auto...
kocham to, kocham biel zimy
jej pozorną szorstkość i wmawianą oziębłość
moja jest magiczna, dziecięca, beszelestna






uciekam do niej od natłoku ważności
zostawiam za sobą zmarszczone czoło i kurz na parapecie
uśmiecham się
przytulam do siebie swój czas, ten na teraz mi dany
nie słucham wszystkiego, co do mnie mówią
bo chyba bym oszalała







uczę się nie gonić za swoim za wszelką cenę, nie żądać i nie domagać się wciąż
nie jest to łatwe, ale przynosi spokój
ustaliłam sama ze sobą, że nie muszę spełniać się we wszystkim
być we wszystkim na całego i zadowolić i siebie i innych
czasem warto zrobić mniej, nawet dla siebie
jeśli chciało się być żoną i mamą
czasem warto zadbać o siebie przez wyciszenie własnych zachcianek
żeby nie dostać zadyszki
żeby się nie potknąć






zimo trwaj jeszcze
daj się nacieszyć, pomarznąć i wygrzać potem przy kominku
zasypuj śniegiem
ubieraj na biało

ale wiesz... w marcu chętnie wymienię cię już na rower...:)




środa, 11 stycznia 2017

koniec romansu



białe dachy... oprószone jak cukrem pudrem pola.. zimność w powietrzu
zima
jak ja uwielbiam tą porę i wszystko, co się z nią wiąże!..
cichutko tylko, acz siarczyście, szepnę dwa słowa pod nosem, gdy zapinam, dopinam i szalikuję, zakładam Jasiowi rękawiczki z palcami, a Marysi tłumaczę po raz setny, że buty łatwiej się ubiera używając rąk...


szczęśliwa jestem...
i to szczęście nieco tylko niepokojem jest okraszone
o dzieci, naszą przyszłość, o zdrowie i spokój
powodów wiele, coraz więcej, ale one z zewnątrz przychodzą, więc myślę, że poradzimy sobie z nimi
najważniejsze, że między nami niepokoju nie ma, ani kłótni







to łapię te chwilki i całe popołudnia szczęścia
dużo więcej ich teraz, kiedy zakończyłam mój słodki romans...:)


zaczęło się niewinnie, niemal rok temu
nowy telefon, moc ukrytych możliwości, nieznanych mi wcześniej zupełnie
ciekawość i ekscytacja, przez większą część doby
miałam wrażenie, że widzę więcej, szerzej!
uśmiechałam się do siebie, choć reszta rodzinki czasem nie do końca znała powód
oni uśmiechali się za to szeroko, gdy z robiłam zdjęcia ich talerzy, stópek, siebie samej
szczerzyłam zęby czasem po kilka razy, próbując samej sobie wmówić, że nie utożsamiam się z pokoleniem selfie:)
ale z całą pewnością utożsamiałam się z pokoleniem insta:)
bo rok niemal trwał ten mój słodki instagramowy romans




było cudownie! poznałam mnóstwo bardzo ciekawych Osób, część z nich ukrytych za pięknymi zdjęciami, inspiracjami, tekstami, niektóre z drugiego końca świata, a jednak blisko mnie
spotykaliśmy się codziennie, a czyjaś dwu-trzydniowa nieobecność wzbudzała niepokój i troskę
wiedzieliśmy o sobie całkiem sporo
na zdjęciach znalazło się wszystko -
maleńkie zachwyty wschodami i zachodami słońca
wielkie sukcesy po pokonanych kilometrach
śniadania, podwieczorki i kolacje
zamyślenia i przemyślenia
małe serduszko pod zdjęciem, kilka ciepłych słów komentarza, kciuk w górę...
tyle radości, wrażenie obecności i wielka ochota dzielenia się choć fragmentem własnego świata




właśnie...
bardzo szybko przyzwyczaiłam się do obecności
i do tego, że muszę pokazać to, co sama widzę, gdzie jestem, jaki mam nastrój
podzielić się
pochwalić
czekać na odzew
słodki romans
aż pewnego dnia przygotowałam instadeser
a kolejnego kazałam dzieciom zaczekać z widelcami w dłoniach, bo ich talerze takie instaidealne
i ten widok... zasłaniałam go sobie telefonem, żeby uwiecznić, a sama zobaczyłam go dopiero po
we własnym telefonie
dzieci na bok, bo mama pisze i wysyła
życie z funkcją pause...




hmm...
zerwałam, odinstalowałam, zaglądam tylko czasem w internecie
nie, absolutnie nie będę dramatyzować!
nie będę stawać ani za, ani przeciw
mam teraz więcej czasu, zbieram widoki i chwile dla siebie, nie ma we mnie tej szczypty presji
jestem wolna... a właściwie wolniejsza...:)


ale tęsknię
czasem żałuję, że nie widzicie tego, co ja
że tym razem się nie podzielę emocją, czymś ważnym lub po prostu zabawnym
być może kiedyś do siebie wrócimy, odświeżymy romans?
haha:)




wybierając zdjęcia do tego posta, przejrzałam je wszystkie - moje instachwile z ostatnich dwunastu miesięcy
i tu spotkała mnie ogromna niespodzianka...
zobaczyłam je - moje, nasze życie
bogate, pełne koloru, codziennych sukcesów, radości, szaleństwa, wyzwań i... pysznego jedzenia:)
pełne niespodzianek, przyjaznych Osób i...rowera oczywiście!


i doszłam do wniosku, że mój najpiękniejszy, prawdziwy romans ciągle trwa
- mamy naprawdę wspaniałe życie!