sobota, 28 stycznia 2017

jeden





Jakoś tak ostatnio zimno mi ciągle...
Zimny dreszcz to jest właściwie...
Kilka razy dziennie dowiaduję się o czyimś dramacie. Jednego dziecka, żony Sąsiada, całego autobusu, nieznanej rodziny. Niby bliskie, niby dalekie to dramaty, ale wyobraźnia działa i... strach mnie oblatuje.
Mam wrażenie, że tak niesamowicie dużo dzieje się ostatnio właśnie tych strasznych rzeczy...
Samobójstwa, zabójstwa, nowotwory, odejścia i zdrady.
Może to tylko media pastwią się nad nami? A może nie do końca...?
Znajoma znajomej. Tragedia w mieście niedaleko. Tak naprawdę, na żywo, tu i teraz.
Strach mnie oblatuje. I nic na to nie poradzę.
Nie takiego świata pragnę dla siebie, a tym bardziej dla naszej rodziny.
Nie, nie wpadam w panikę, czarnowidztwo.
Raczej... zdaję sobie sprawę, że wszystko jest możliwe. Nie tylko to dobre, cudowne, wymarzone.
Wszystko.
Jednego dnia jesteś, masz, a następnego... tak bardzo może się to zmienić.
Więc...?


Każdego niemal dnia martwię się, że nie dość dobrze wychowujemy dzieci, za mało konsekwencji, za mało lepszego przykładu... Co z nich wyrośnie? Jak to będzie za parę lat, gdy pójdą do średniej szkoły, na studia lub nie, do pracy? Czy trafią na życzliwych, przyjaznych ludzi? Czy będę z nimi cierpieć, gdy nieszczęśliwie się zakochają?
Martwię się o pracę, o zmarszczki, o plany niezaplanowane, rzeczy niezrobione.
Już dziś martwię się tym, co ma być za kilka, kilkanaście lat, co za rok, za miesiąc...
Po co?
Skąd pewność, po co założenia, po co wizja dalekiej przyszłości, skoro jutro może przynieść zmianę, nowe, odwrót, koniec lub początek?
Jutro. O jeden dzień od dzisiaj. Już zakładam, że w ogóle będzie, że jest mi dany, że już go mam i mogę nim dysponować.
A guzik!
To, co mam, to dzisiejszy dzień. Jeden dzień naraz. Jeden dzień zmartwień (choć, jak mówił ks. Jan Kaczkowski - lepiej wyznaczyć sobie godzinę na troski, a resztę dnia cieszyć się życiem). Jeden dzień pewności. Za ten jeden jestem odpowiedzialna, z nim mogę zrobić wszystko.
Ode mnie zależy, jak ten dzień spędzę, czy minie niepostrzeżenie, w biegu, zamazany...
A może uda się złapać w ciągu tego dnia chwilę dobrą, ważną, ciekawą...
Świadomą...
Tyle myśli przebiega przez moją głowę w ciągu każdej godziny, w ciągu dnia, tyle wypowiadam słów, bardzo różnych, często gorzkich i niepotrzebnych, jakieś gesty, trudności, które wydają się... za trudne, konflikty, które wydają się nie do rozstrzygnięcia. Czarne chmury i wizja, że tak już będzie zawsze, albo że to się nigdy nie skończy!
Co prawda, już paręnaście lat temu nauczyłam się ogarniać własny lęk przed tym, czego się boję. W konkretnej sytuacji. Gdy dopadał mnie stres, gdy myśli krążyły wokół jednego i nie dawały spokoju. Zawsze wtedy... wyobrażałam sobie najgorsze, porażkę, układałam w głowie - co właściwie takiego strasznego może się wydarzyć? Jak nie zdam egzaminu? Jak wyjdzie na jaw mój błąd w pracy? Jeśli nie zdążę z czymś na czas? Na chłodno ustalałam wersję najgorszą i często okazywało się, że strach i stres miały mnie w garści, dzięki swoim wielkim oczom:) A wypowiedziana, czy pomyślana na głos potencjalna katastrofa okazała się zupełnie do przełknięcia. Zapoznawałam się z nią i niemal pogodziłam, a przez to wydawała się mniej przerażająca. Najczęściej oczywiście do tego najgorszego nie dochodziło, a co ważniejsze - stres był dużo mniejszy.


A teraz?
Teraz świat to już nie tylko egzaminy i praca. Trudniej go ogarnąć, trudno przewidzieć, co będzie.
Teraz mój świat to już nie tylko ja. To mąż, dzieci, rodzina, my. Dużo. Tych myśli.
Muszę wierzyć i ufać, że będzie dobrze, bo będzie, co ma być.
Nie na wszystko mam wpływ. Ale nie jest tak, że nie mam wpływu na nic.
To, co mam, to dzisiejszy dzień. Jeden dzień naraz. Za ten jeden jestem odpowiedzialna.
Z nim mogę zrobić wszystko.
Niech będzie piękny. Przez jeden dzień mogę się przecież postarać.
Bardziej doceniać i dziękować.
Ważne, żeby go dobrze skończyć, z ulgą wieczorem wspominać.
Zdążyć przytulić i wyszeptać na dobranoc parę ciepłych słów.


I już mi cieplej...
A jeśli dostanę jutro - to zacznę od nowa...







1 komentarz:

  1. bo chyba właśnie najważniejsze jest to DZIŚ - nie przewidzimy przyszłości, a zamartwiając się o nią tracimy TERAZ :)
    Tylko trudno to realizować, w każdym razie staram się, choć różne efekty ;)

    OdpowiedzUsuń