poniedziałek, 30 marca 2015

when I look around...



 when I look around...

Dom. Nasz. Rozglądam się i dostrzegam, że jest dobrze. 
Trochę nieokrzesanie, ale udaje się i z tego wyciągnąć tą naszość.
Nawet w tej chwili pod stołem, przy którym piszę, leżą klocki, drewniane tory z długaśną kolejką, dwie mega ciężarówki, zmieścił się też wózek dla lalek i talerzyk ze skórkami od chleba. Po kolacji.
Na oknie dekoracje, moje, nieśmiało przypominają, że to Wielki Tydzień. Bo pogoda zaprzecza.
W kącie badyle, znad Jeziora Bodeńskiego i pobliskiego brzozowego lasku. 
Słucham przepięknej muzyki, ostatnio niemal wyłącznie "Ostatniego" Andrzeja. Czuję głębię kontrabasów pod skórą, a pod palcami biało czarne klawisze. 
Jest dobrze. W naszym domu.



















...when I look at the mirror...


No nic, wygląda na to, że klamka zapadła. Muszę naprawdę i rzetelnie zacząć się odchudzać.
Ostatnio kupiona prześliczna tunika, w kolorze nieba o zmierzchu (czyt. ciemnoniebieski) pękła przy szwie. W ramionach! Nieodwracalnie. Nie do naprawienia. A piersi nie powiększałam!
Oddałam. Wymieniłam na nową...w tym samym rozmiarze, jako zachęta, mobilizacja, dowód winy. A drugą kupiłam w rozmiarze większym, czyli akurat na teraz pasującym.
Marzę o czekoladzie, która leży wiem gdzie i czeka na moją słabość. Dziś się nie dam.
A jutro? Pozostaje tylko pić. Wodę. W końcu Wielki Post.

zapiski spod katedry

Znalazłam! Program Międzynarodowych Targów Meblowych ze stycznia 2007 roku, a na ich odwrocie moje pismo...

 
"15.01.2007
Kolonia.
Katedra. Przede mną.
Właściwie jestem teraz w przemiłej włoskiej kafejce. Piję cappuccino z irish cream. Kelner, przyjmując zamówienie pyta: "Pronto?". A ja mam jeszcze 45 minut. Umówiłam się pod katedrą o siedemnastej. Choć pociąg i tak mamy dopiero po dwudziestej pierwszej...
Kafejka jest wyjątkowa. Z klimatem. Ale nie wystrój go tworzy, raczej ludzie, kelnerzy mówiący po włosku, widać, że większość klientów, to stali bywalcy, być może nawet znajomi szefa, bo witają się z nim serdecznie. No proszę, kelner właśnie zapytał, skąd jestem. I dorzucił po polsku "cześć"!
I w tamtej chwili myślę, że mogłabym właściwie polubić Niemcy. Obcy kraj wydaje się bardziej przyjazny, jeśli ty zaprzyjaźniasz się z jego językiem. Niemiecki przestaje mnie boleć.
 
Dlaczego w naszym kraju tak mało można? Albo inaczej - dlaczego nie chce się chcieć? Nikt nie zabrania być innym, odróżniać się, ale to nie bawi. Bo ktoś zwraca na to uwagę.
Siedząc w trochę niemieckiej, trochę włoskiej kawiarni, spacerując po uliczkach Kolonii, wśród tych dziwnych i różnych ludzi, nie czujesz się sam. Możesz zostać zaczepiony przez nieznajomego, z innym zamienić kilka słów, just to have fun, zabawić się przez chwilę, spontanicznie, niekoniecznie zahaczając o flirt.
No i starzy ludzie wcale nie są u starzy. Chodzą za ręce w kurtkach z kapturem. Albo jeżdżą na rowerach.
 
I katedra...jest zjawiskowa. Otoczona niby to wysokimi, bo przy niej to pojęcie względne, niepasującymi budynkami. Na ogromnym placu przed nią nie widzę gołębi, tylko mnóstwo młodzieży na deskorolkach.
 
A niemieckiego nie boję się już, i to chyba dzięki angielskiemu i Stanom. Nie boję się odezwać i próbować, zaczynać i pozwalać słuchaczowi mi pomóc, nawiązując przez to pewną bliskość i wywołując oczywiście uśmiech. Zazwyczaj coś przecież pokręcę albo pomylę znaczenie słów.
 
Bolą mnie przeraźliwie stopy, jak to po targach, więc tym bardziej niechętnie rozstaję się z klimatem kafejki. Chowam długopis i kartkę do czerwonej torebki. Czas już iść."
 
Uzmysłowiłam sobie, że od tamtego popołudnia minęło osiem lat! Nie znałam jeszcze wtedy mojego kochanego B. Czy to byłam inna ja? Wolna, poszukująca, choć tym poszukiwaniem dość już zmęczona. Ale z pewnością cieszył mnie każdy wyjazd, każda podróż, zwłaszcza za granicę. Inne mnie fascynuje. Nawet, jeśli w gruncie rzeczy takie samo, jak u nas, wystarczy, że jest we Francji, Niemczech, Szwajcarii, ekscytuje. Będąc tam, zdecydowanie odrywam się od ziemi, od codzienności. Staję się bohaterką własnej historii, ja ją tworzę, łączę nowe, z początku obce miejsce, z moimi emocjami i wybujałą wyobraźnią. Przenoszę w inny wymiar. Kocham podróżować. Kocham.
 
 

środa, 25 marca 2015

realizowanie niedoścignionego

Wylogowana.
Odpoczywam. Kilka dni temu sama sobie, redaktor naczelnej "o sobie dla mnie" (co Niektórzy odczytują, że i dla Nich, prawda? - pozdrowienia przesyłam:) ) - dałam dłuższe wolne.
Więc teraz piszę trochę w ukryciu. Nie publikując, chowając do blogowej szuflady.

I od tych kilku dni jest mi jakby lżej. Uśmiecham się do swoich myśli, które wcześniej od razu biegłam zapisać. Nawet, jeśli były chaotyczne, takie tylko moje, ich niepoukładaność rozumiałam tylko ja. Takie miałam wrażenie, sądząc po braku komentarzy pod niektórymi postami. Ten brak czasem mnie trochę smucił, potem zastanawiał, dziwił, denerwował. A na końcu zaakceptowałam to milczenie, bo przecież sama nie raz nie zostawiałam komentarzy pod tekstami znajomych Blogerek, mimo, że mnie zachwyciły, skłoniły do refleksji, rozbawiły lub zniechęciły.
I przypominam sobie wtedy, po co ja sama piszę, po co mój blog i co daje on mi. Od samego początku miał być pamiętnikiem, zapisem naszej codzienności, które niezwykłość chciałam zapamiętać. Długo się nie ujawniałam, ale pragnienie podzielenia się i - nie ukrywam - pochwalenia pisaniem, wygrało.

Pisanie sprawia mi frajdę. Pamiętam najbardziej niespodziewane i romantyczne miejsce, które - właśnie to miejsce, chwila i ja w to wszystko wpasowana - kazało mi znaleźć kawałek papieru i długopis, żeby pisać. Pisać. Zapisać to, co akurat przepływało przez moją głowę i serce. Romantyczne nie dlatego, że byłam z kimś, czy zakochana. Okazuje się, że pewne emocje, mieszanka podekscytowania, odrobiny euforii, olśnienia, uświadomienia nie muszą wcale wiązać się zawsze z drugą osobą.
Kolonia, Niemcy, służbowy wyjazd na targi meblowe. Pierwszy zagraniczny po powrocie ze Stanów. Czyli w pewnym sensie udało się! Znalazłam pracę, która wiąże się z podróżami, językami, czyli nieznanym. Kafejka na rogu Am Hof z widokiem na Katedrę. Eiscafe Rafaello. Latte w obowiązkowej wysokiej szklance. Zapach kawy i podniecające uczucie tej pozytywnie rozumianej samotności. Za oknem przechodzący ludzie, każdy w swoim kierunku z własną historią. A ja zatrzymana, niezakochana, sama, drewniane krzesło, mały okrągły stolik.  I ten mój prawie uśmiech, ten, co podnosi lekko tylko jeden kącik ust. Zadowolenie z chwili. Jedna z tych, które pamięta się....no właśnie:) nawet po dziewięciu? latach. Ja, sama, gdzieś tam w innym kraju, z dala od tego, co znajome, bliskie i bezpieczne. A mimo to, nie czułam się ani trochę niepewnie.


 

Siedziałam i pisałam. Gdzie są te moje zapiski? Nigdy takich świadomie nie wyrzucam... Poszukam. Bo tam o Tobie Przyszłym Obecnym było. Że już gdzieś wtedy byłeś, że w końcu nasze drogi miały się połączyć...

****************************************************


Dzień któryś kolejny...
Wylogowana. Jak cudownie tak odpocząć od internetu, nerwowego zaglądania to tu, to tam, poszukiwania przepisów, porad, wymyślania na poczekaniu pretekstu do przeglądania stron, witryn, blogów... Szukam czegoś... inspiracji, odpowiedzi, wskazówki. A tymczasem ucieka minuta za minutą, przepuszczam je przez palce, tracę...ech tam. Denerwuję się potem, że nie mam kiedy nawet zastanowić się nad wykorzystaniem tych inspiracji, a co dopiero wdrożyć je w życie, realne, namacalne? Tyle spraw czeka na uporządkowanie. Samo podpatrywanie jak je okiełznać lub jak to robią inni, niestety wystarcza. Nie zastąpi moich rąk, drabiny, worka na śmieci. Szafa, zakamarki i tajemnicze schowki nie chcą same się oczyścić i przewietrzyć. To ja muszę zadbać o te wnętrza, to ja muszę okiełznać naszą przestrzeń...

***********************************************************

Unplugged, logged out.
Oczywiście wyłamuję się, żeby sprawdzić w sieci to, co pilne, przesyłka, rezerwacja wakacji, no i face, choć chętnie urwałabym się i z niego.

A tak ukradkiem, pokątnie spisuję. A co tam. Poza tym to spisywanie tradycyjne, na kartce, albo w wordzie!

Sprzed dnia. Lub dwóch...

"Niedawno ułożyłam to sobie, tak po prostu, logicznie, choć nie bez szczypty olśnienia:
Mam marzenie!
W końcu wielkie. Każde jest wielkie, wiem, i codziennie się spełnia. Po trochu i od nowa. On i Ona i On. Moje Wielkie wyśnione życiowe Marzenie. Rodzina, zasypianie z przytulaniem, dzieci, zdrowe, radosne, wyczerpujące. No, to wyczerpujące nie do końca zawiera się w obrazie sprzed lat, ale przyjmuję spełnianie się z dobrodziejstwem inwentarza. Ups, zabrzmiało dość dosłownie?

Nowe. Nowe mam i trzymam. Chwyciłam za rękę. Dość jest niedorzeczne. Ale do tej pory spełniały się i takie. Musiałam odczekać, popróbować, przebrnąć przez okres „wydaje mi się, że to już”, ale dzięki temu poznałam smak spełnienia się prawdziwego marzenia. Jakże różny od mrzonek i oszukiwania samej siebie.
A te prawdziwe - Cudo. Oprócz małych chwil szczęścia, które spotykają mnie niemal każdego dnia, a które składają się na odczucie zadowolenia z życia, zdarzały mi się momenty eureki, szczypnięcia przychylności losu, świadomości uporania się z samą sobą, przezwyciężenia lęku, słabości. Albo dotarcia do celu, po pokonaniu bardzo długiej drogi, ale bez niej nie byłoby tego spełnienia, szczęścia z powodu zrealizowania niedoścignionego.
Lot samolotem. Tak, kiedyś, dwadzieścia lat temu, było to moim marzeniem. Wtedy, będąc uczennicą, sama myśl o tym, że kiedyś, że może...brzmiała jak bajka.
Nowy Jork? Jeszcze bardziej niemożliwe. Nieosiągalne. A jednak. Po paru latach, w swoim czasie, sięgnęłam po nie, po marzenia zbyt moje, by się o nie NIE starać.
A teraz to moje Nowe. haha. Oj, długa droga przede mną. Ale napiszę. Chcę napisać książkę! Czemu nie? Już chwyciłam się tej myśli i nie puszczę. Nie wiem, ile lat będzie musiało minąć. Dziesięć, może piętnaście? Zdążę? Tego nie da się ani przeliczyć, ani zaplanować. Będzie, co ma być. Ważne, że za tą rękę marzenie moje chwyciłam, schowałam do kieszeni. Jak by to było, bez marzeń?  ..."





wtorek, 17 marca 2015

giving myself a break

poczekam
trochę prześpię
resztę nadgonię
wyloguję się do wiosny
zamiast pisać o frustracji
dam sobie szansę
by się jej pozbyć

no bo jak się jej pozbyć -
i tych pagórków ciuchów, zabawek, dokumentów
- skoro tylko piszę o nich,
a one ani trochę wirtualne nie są?


wiem co myślisz
i że ciągle myślisz
literki myśli same podskakują niecierpliwie pod powiekami, ustami, czekając na palce
tu, zaraz, od razu, choćby na ręce
zapisać, zostawić, zatrzymać


take it easy!
każ im zaczekać, bo rozpędziły się niepotrzebnie, a przecież tuptają wciąż w tym samym miejscu
nie zrobię kroku w żadną stronę, zanim nie wybiorę kierunku
ja stoję
a one tuptają niepotrzebnie


więc przeczekam
pozwolę myślom pisanym dobiec do końca zdania
do kropki.
zapisz i zamknij

albo choćby uśpij

doczekam się ciszy
posłucham jej
niedocenianej
odpocznę
trochę prześpię
życie nadgonię

see you later






haha, ciekawe, ile wytrzymam...

niedziela, 15 marca 2015

zanim...to jeszcze o szóstych urodzinach i jedwabnych pończoszkach

sześć lat temu zostałam mamą
po raz pierwszy
cudowny
wspólny, bo z Jej Tatą
 
czwartek o 7:10
patrzyłam z niedowierzaniem na włoski, rzęsy, nosek
paluszki, usteczka
prawdziwe, kochane, nasze
bo tylko my, a teraz i Ona, taka wymarzona i wytęskniona
trzymałam w ramionach, tuliłam, całowałam
 
maleńki wielki cud
 
a dziś mądra główka
bystre oczka
buźka, która rzadko odpoczywa:)
sześć lat!
 
kocham Cię Maleńka najbardziej na świecie
i Ciebie Synku, najbardziej na świecie
 
pozostawiając kolejne wyznanie bezpośrednio Jemu...
...czego więcej mi trzeba?

 
 
 
 
 
 
 
no cóż... czasem potrzeba...
 "truskawkowych jedwabnych pończoszek" w towarzystwie znajomych babek
wieczór w mieście
drinki z mrożonych malin
po trzech poprosiłam o rachunek "za trzy rajstopy..."
no cóż...:)
 

 
 

a teraz czas na małą przerwę...

środa, 11 marca 2015

dobre:)

Tak tylko chciałam wtrącić, że armagedon jest spoko.
Da się przeżyć. Niejeden raz. Kilka razy.
Taka codzienność.
 
Janek wkłada plastikowy kubek z kakałkiem do pudełka po butach, po czym biega po domu potrząsając nim z wielkim zaangażowaniem. Kakao rzecz jasna rozlewa się po pudełku, zostawiając krągłe ślady w regularnych odstępach na podłodze na całej rozciągłości korytarza.
"Mamusiu, a kto zlobił tak moklo tu?"
 
haha

porysowane pisakiem ściany
degustacja maści pulmex
ścinki klejących karteczek wkomponowane w dywan shaggy
rozlany sok spływający ze stołu po ścianie wprost za listwę podłogową
buzia od nutelli wytarta w moją dobrą jasną bluzkę
 
w łazience ślizgiem od mokrej podłogi (po dzieci kąpieli) sunę od drzwi aż do umywalki, dziwiąc się i podziwiając też się, że równowagę w takiej dziedzinie utrzymać się da!
 
z innymi gorzej
dziedzinami
 
B. usypia Bąbelki
miałam iść dziś na zumbę przesuniętą z jutra
ale wolę herbatę, herbatnika bebe, kostkę czekolady
i film "Mom's night out"
coś czuję, że mi się spodoba
zaczyna się tekstem  "jestem mamą blogerką, dziś mój blog odwiedziły trzy osoby, wczoraj cztery..."
i ma troje dzieci
takich normalnych, żywych, troje
 
co tam nasza dwójka
 
oglądam, siedzę i widzę siebie sprzed paru miesięcy i lat
 
dobre:)


 

 



 
 
 
na koniec filmu cytat, którego wcześniej nie znałam
 
"Ręka, która wprawia w ruch kołyskę, porusza światem"
 (R.M. Rilke)
 
i czuję się super mamą
mamą dobrą, akuratną, zwariowaną, ale szczerą
staram się, nie odpuszczam spraw, na które ręką machnąć nie można
po raz pierwszy jestem mamą dwójki Skarbów
nie skończyłam specjalnej szkoły dla mam, czy kursu bycia doskonałą i nieomylną
mam swoje wątpliwości i słabości
poddaję się przy kolejnej z rzędu domowej katastrofie, ale uczę się przy tym śmiać
dla naszych dzieci nie ma takiej drugiej, jak ja
"mamusiu jesteś najlepsza!" słyszę każdego dnia
minimum raz
dzieci i Mąż wypełniają mnie bez końca
i nawet fajnie, że mam te swoje tęsknoty, braki, potrzeby
to cała ja
dzięki nim czuję się bogatsza, pełniejsza
nim - tym tęsknotom i marzeniom
 
i sobie bloguję
tak o sobie dla mnie
dziękuję Czytelniczkom i Czytelnikom, że wytrzymują, jeśli wytrzymują...
żaden ze mnie lifestyle, ani wnętrzarsko kucharsko przewidywalnie
bo póki sama z nudów (tych, co to mają niby przyjść, kiedy dzieci w świat lub do kolegów wyfruną) rodzaju sobie nie nadam
będę emocjami i o nich będę pisać
 
bo dobrą mamą jestem
i przed byciem nią i poza...w ogóle... jestem wyjątkowa!
i tego się trzymajmy
 
 
 

poniedziałek, 9 marca 2015

zamiary

 
 
Niedziela, Dzień Kobiet
leżę już w łóżku, prawie północ
byli goście
sami bliscy
spacer
 
a we mnie się burzy
warzy
ze wszystkim zdążyłam
ciasto z galaretką
i migdałowiec
nowa sukienka
dom wysprzątał B.
dzieci szczęśliwe
tylko katar i kaszel
 
a we mnie się burzy
niepokój
 
bo
 
podsumowuję
i liczę
i mierzę
czyny:
-                                                  
-                                                  
-                                                  
-                                                  
-                                                  
-                                                  
-                                                  
 
na zamiary
- napisania                                  
- zrobienia                                  
- przeczytania                             
- zobaczenia                               
- kupienia                                   
- zaplanowania                           
- przebiegnięcia                          
- spotkania                                  
- zmiany                                     

i co? i nic!
ciągle niedosyt
za mało czasu
energii
niedziela
a u mnie chyba nadal zeszły wtorek
miałam planowałam
 
kiedy dogonię?
 
już wiem, że następne, co napiszę, będzie kolorowe i szczęśliwe
nowy dzień
nowy post
ale muszę też i o tym
wymieszać barwy
te wkurzające z endorfinowymi
 
życie
 
 


 
 
 

środa, 4 marca 2015

Rubin

Właśnie dostałam sms od  mojego małego Braciszka (dla mnie zawsze będzie małym braciszkiem, mimo, że ma 35 lat)
"Siostrzyczka...dziś odszedł od nas Rubin...nie mogę na razie rozmawiać normalnie bo ryczę jak bóbr...ucałuj dzieciaki"

Jego wieloletni zawodowy partner
najlepszy przyjaciel
nieraz uratował Mu tyłek

wielki, ale łagodny
kochany, posłuszny
pamiętam, jak kleszcz spowodował u psa niemal zapaść, brat rzucił wszystko i wracał do niego ze szkolenia z Warszawy

przykro mi, Braciszku, wiem, że teraz cierpisz



zdjęcia robione w listopadzie 2004...

wtorek, 3 marca 2015

jeszcze na wiosnę nie czekam

Jeszcze jej nie czuję.
Zimno jakoś nadal, pani w telewizji śnieg z deszczem zapowiada.
Dzieci przyodziewam w rękawiczki i dokupuję rozpałki do kominka.
Przebiśnieg nam się pojawił pod oknem kuchennym, i nawet zielone początki tulipanów wychylają się spod ziemi, ziewając, niepewne, czy to już, czy nie.
No więc... jeszcze nie.

Nie chcę przyspieszać, poganiać, nie móc doczekać się.
Myślami być za miesiąc, a przecież dziś dopiero drugi marca.
Może być zimno.
Oj, no wiem, kupiłam już koralowe półbuty, wiosenne mokasyny...
ale to one muszą jeszcze cierpliwie poczekać.

Szczerze mówiąc, dobrze, że mam trochę czasu, wystarczająco dużo na przygotowanie pastelowych dekoracji. Tych wiosennych, przynajmniej z tym zdążę.

A tymczasem... zapisujemy Małą do szkoły (!!!), 
chwilami jej buźka jest tak dziecięca, maleńka, krąglutka, jest moją kochaną Iskiereczką, Córeńką, pierwszym dzieckiem.
A za chwilę bystrym wzrokiem wylicza, pisze, zadaje mądre, dociekliwe pytania. Za dziesięć dni skończy sześć lat...
Za parę miesięcy pożegna się z przedszkolem i rozpocznie się dla nas szkolny czas zadań domowych i świetlicy. Moja mała....

...proszę, można ze wszystkich sił próbować, o upływie czasu nie myśleć, nie pisać, ale on sam przepływa obok nas i w nas, rządzi, prowadzi za rękę. 
Więc może zabawię się z nim, przywiążę do każdej chwili, zamknę w jednym dniu, żeby pooddychać tym dniem do końca...
żeby go przeżyć, tak, w całości...
brać go takim, jaki jest, jaki się trafi, jak mnie poprowadzi
byle z Nimi

niedziela, 1 marca 2015

teraz ja

O tylu sprawach miałam ostatnio napisać.
O tak wielu myślałam.
W ręce wpadały mi artykuły 
o egoizmie
i altruizmie
o matkach
i patriarchacie
o tym, jak znaleźć swój kawałek podłogi
jak zadbać o siebie przez nicnierobienie
 
No tak, bo wszystko to, co powyżej, ostatnio właśnie chodzi mi po głowie.
Chciałam napisać piękny, wymuskany elaborat.
Zebrać materiały, rozłożyć na stole, bo naprawdę, jak znaki, z każdego magazynu, czy gazety, po którą sięgałam, wyskakiwały artykuły, które chciały mi pomóc.
Pomóc zrozumieć lub mnie uspokoić:)
Udało się?
hmm...z elaboratem niekoniecznie, bo wolę pisać to, co myślę, tak od razu, tu i teraz
a co do uspokojenia...:)
 
najpierw trafiłam na:
"Zdrowy egoizm jest altruistyczny" A. Gutek, Zwierciadło, nr 2, luty 2015
i
"Przejmij kontrolę nad swoim życiem" rozmowa z dr Pauliną Sobiczewską, Zwierciadło, nr 2, luty 2015
a propos...to nie temat miesiąca, zaznaczony na okładce magazynu przyciągnął moją uwagę (nota bene:"Zadbaj o siebie")
ale...
wyjątkowo seksowna i elektryzująca twarz
Matthew McConaughey
lubię go, naprawdę
ale to ujęcie... jego oczy...pomimo odbijających się w nich reflektorach...magnes
hmm....:)
 
nie, nie odbiegam aż tak bardzo od tematu
zdjęcie przystojnej męskiej twarzy i moje szczere przyznanie się do zachwytu nim
uznałam za zdrowy przejaw dbania o siebie i otaczania się tym, co lubię
 
a potem przeczytałam
"Nikt przecież nie zna nas lepiej niż my sami.
A gdyby potraktować siebie tak, jak traktujemy dziecko albo ukochaną osobę?
Przytulić, okryć ciepłym kocem, zabrać na spacer, posłuchać, co mamy sobie do powiedzenia?
Wzbraniamy się przed tym, bo można wtedy usłyszeć to, czego słyszeć nie chcemy."
 
i jeszcze...
"Przychodzi jakiś problem?
Nie narzekaj, tylko pozwól żeby przez ciebie spokojnie przepłynął.
Nie oceniaj, wszystko jest, jakie jest"
 
I tyle.
To takie proste.
Przynajmniej "prosto brzmi".
Nic na siłę.
I pomyślałam, że tak rzadko robię coś tak naprawdę dla siebie.
Oj wiem i zdaję sobie sprawę z tego, że wszystko, w co się szczerze angażuję, w domu, z dziećmi, czy w pracy, sprawia mi satysfakcję, czerpię z tego radość, czyli poniekąd robię to dla siebie.
Nie traktuję jako wyrzeczenie.
Ale te artykuły mówią wyraźnie, zadbaj o SIEBIE.
Więc zajrzałam najpierw w głąb mnie samej i trafiłam na cały wachlarz przeróżnych emocji, odczuć, a czasem i refleksji.
Zaczęłam od buntu. Że muszę wszystko ja, że cały dom na mojej głowie, że mam zbyt dużo obowiązków, jestem zmęczona, sfrustrowana, zestresowana.
A w dodatku to tu, to tam mówią, że tak naprawdę to jest "wina" kobiety.
To podobno my nie chcemy pozwolić pozostałym członkom rodziny, a przede wszystkim swoim partnerom, przejąć części naszych zadań. Wolimy same zająć się większością obowiązków, bo oni robią to gorzej, wolniej lub po prostu inaczej.
Zgadzam się z tym nawet, faktycznie wyprzedzam mojego Męża, nie daję mu szansy, jestem jak Zosia-samosia, ale wkurza mnie, że odpowiedzialnością za taki podział obarcza się kobiety. A mężczyźni po prostu tacy są.
Wolniejsi, zapominalscy, luzaccy.
Udają, że nie widzą, lub... po prostu nie widzą.
Ale to my mamy o tym myśleć, i tak wszystko robić, żeby nie za dużo zrobić.
Myśleć za siebie i za nich. Podzielność uwagi nie dość, że swojej, to jeszcze ich.
 
Kochanie, jeśli to czytasz, a zapewne przeczytasz, to...czytaj dalej:)
Nie narzekam na Ciebie, zresztą Ty wiesz...czytaj dalej..
 
Przy felietonie Hanny Samson w "Wysokich obcasach" ze strony czwartej, ulżyło mi, że tym razem nie pasujemy do opisywanego tam modelu. Początkowo myślałam, o! kolejny znak, kolejna podpowiedź, jak sobie poradzić z niesprawiedliwością tego świata wszelką, ale z każdym akapitem coraz bardziej współczułam bohaterkom. Zdałam sobie sprawę, że ja nie do końca się z nimi utożsamiam.
Samson pisze o patriarchacie, o tym, że mężczyźni mają większe szanse na rozwój, że mają nad nami władzę, ponieważ kobiety muszą godzić obowiązki domowe z karierą, podczas gdy mężczyźni mogą skupić się niemal wyłącznie na sferze zawodowej. Twierdzi, że kobiety, które chcą i mogą być matkami, nie mają równych szans w świecie stworzonym przez mężczyzn.
 
Jeszcze kilka tygodni temu zgodziłabym się, ba! może jeszcze kilka dni temu, kiedy we mnie wrzało, kiedy nadmiar pracy powodował, że miałam wrażenie, że z niej nie wychodzę.
Chodziłam niewyspana, przepracowana, a nieudolne próby wygospodarowania dla siebie kilkunastu minut w ciągu dnia wywoływały dodatkowe przygnębienie i złość. Nie cieszył mnie śmiech dzieci, niecierpliwiła każda dodatkowa czynność (a wiadomo, ile takich jest przy dzieciach).
A w takiej sytuacji, wiadomo, trzeba znaleźć winnego.
Ale to nie były normalne warunki, szczęśliwie brak równowagi między pracą a nie-pracą jest tymczasowy, minie, a, nota bene, dzięki paru słowom mojego Męża, łatwiej mi tą równowagę odszukać i złapać.
Mój B. ma niesamowitą umiejętność rozgarniania sprzed moich oczu chmury zawodowych trosk, kilka trafnych, oczywistych słów i robi się jasno. Tak ma od zawsze, czyli odkąd się poznaliśmy.
Zamykam laptopa, chowam do służbowej torby, zasypiam na sofie, przekonana, że to właśnie mi się należy.
Sen.
 Praca może poczekać.
Nie, Samsonowej "..rewolucja..." mi niepotrzebna.
 
 
 
Po kolejnym artykule, rozmowach z innymi Mamami, lekturze ulubionych blogów, pojawiła się refleksja...zrobiłam krok w tył, za jakiś czas znowu.. i jeszcze jeden.
Powiedziałam na głos, o co mi chodzi, czego brakuje, i że nie lubię o tym mówić.
Wystarczyło!
Dzieciom pozwoliłam na odrobinę więcej, niż dotąd.
Nie, nie chodzi o więcej bajek, wariowania, czy ciastek.
Pozwoliłam na więcej...samodzielności.
I co? Nic im się nie stało! Nie zrobiły sobie krzywdy.
Wystarczyło tylko ugryźć się w język i czekać...
Okazało się, że Janek potrafi sam ubrać paputki, a Marysia przyszyć guzik!
Okazało się, że dam radę wytrzymać bez dzieci kilka dni, o czym pisałam w poprzednim poście, i pomimo tęsknienia, ten wolny czas mnie cieszy i umiem go wykorzystać.
 
Staram się cały czas. Przypominam sobie, że ważna jestem ja.
I, o dziwo, to, co wcześniej wydawało mi się frustrujące, okazuje się lżejsze i łatwiejsze do rozwiązania!
 Pozwalam sobie na więcej lenistwa i snu. Wolne piątkowe popołudnie spędziłam na zakupach, dwie pary butów, sukienka i spódnica - całkiem nieźle, prawda?:)
Dzieci z rozbrajającą szczerością wyznają, że jestem najlepszą mamusią na całym świecie.
 
No bo jestem!
I nie tylko mamusią, co zamierzam sobie udowadniać i uświadamiać od... tu i teraz:))