Odpoczywam. Kilka dni temu sama sobie, redaktor naczelnej "o sobie dla mnie" (co Niektórzy odczytują, że i dla Nich, prawda? - pozdrowienia przesyłam:) ) - dałam dłuższe wolne.
Więc teraz piszę trochę w ukryciu. Nie publikując, chowając do blogowej szuflady.
I od tych kilku dni jest mi jakby lżej. Uśmiecham się do swoich myśli, które wcześniej od razu biegłam zapisać. Nawet, jeśli były chaotyczne, takie tylko moje, ich niepoukładaność rozumiałam tylko ja. Takie miałam wrażenie, sądząc po braku komentarzy pod niektórymi postami. Ten brak czasem mnie trochę smucił, potem zastanawiał, dziwił, denerwował. A na końcu zaakceptowałam to milczenie, bo przecież sama nie raz nie zostawiałam komentarzy pod tekstami znajomych Blogerek, mimo, że mnie zachwyciły, skłoniły do refleksji, rozbawiły lub zniechęciły.
I przypominam sobie wtedy, po co ja sama piszę, po co mój blog i co daje on mi. Od samego początku miał być pamiętnikiem, zapisem naszej codzienności, które niezwykłość chciałam zapamiętać. Długo się nie ujawniałam, ale pragnienie podzielenia się i - nie ukrywam - pochwalenia pisaniem, wygrało.
Pisanie sprawia mi frajdę. Pamiętam najbardziej niespodziewane i romantyczne miejsce, które - właśnie to miejsce, chwila i ja w to wszystko wpasowana - kazało mi znaleźć kawałek papieru i długopis, żeby pisać. Pisać. Zapisać to, co akurat przepływało przez moją głowę i serce. Romantyczne nie dlatego, że byłam z kimś, czy zakochana. Okazuje się, że pewne emocje, mieszanka podekscytowania, odrobiny euforii, olśnienia, uświadomienia nie muszą wcale wiązać się zawsze z drugą osobą.
Kolonia, Niemcy, służbowy wyjazd na targi meblowe. Pierwszy zagraniczny po powrocie ze Stanów. Czyli w pewnym sensie udało się! Znalazłam pracę, która wiąże się z podróżami, językami, czyli nieznanym. Kafejka na rogu Am Hof z widokiem na Katedrę. Eiscafe Rafaello. Latte w obowiązkowej wysokiej szklance. Zapach kawy i podniecające uczucie tej pozytywnie rozumianej samotności. Za oknem przechodzący ludzie, każdy w swoim kierunku z własną historią. A ja zatrzymana, niezakochana, sama, drewniane krzesło, mały okrągły stolik. I ten mój prawie uśmiech, ten, co podnosi lekko tylko jeden kącik ust. Zadowolenie z chwili. Jedna z tych, które pamięta się....no właśnie:) nawet po dziewięciu? latach. Ja, sama, gdzieś tam w innym kraju, z dala od tego, co znajome, bliskie i bezpieczne. A mimo to, nie czułam się ani trochę niepewnie.
Siedziałam i pisałam. Gdzie są te moje zapiski? Nigdy takich świadomie nie wyrzucam... Poszukam. Bo tam o Tobie Przyszłym Obecnym było. Że już gdzieś wtedy byłeś, że w końcu nasze drogi miały się połączyć...
Dzień któryś kolejny...
Wylogowana. Jak cudownie tak odpocząć od internetu, nerwowego zaglądania to tu, to tam, poszukiwania przepisów, porad, wymyślania na poczekaniu pretekstu do przeglądania stron, witryn, blogów... Szukam czegoś... inspiracji, odpowiedzi, wskazówki. A tymczasem ucieka minuta za minutą, przepuszczam je przez palce, tracę...ech tam. Denerwuję się potem, że nie mam kiedy nawet zastanowić się nad wykorzystaniem tych inspiracji, a co dopiero wdrożyć je w życie, realne, namacalne? Tyle spraw czeka na uporządkowanie. Samo podpatrywanie jak je okiełznać lub jak to robią inni, niestety wystarcza. Nie zastąpi moich rąk, drabiny, worka na śmieci. Szafa, zakamarki i tajemnicze schowki nie chcą same się oczyścić i przewietrzyć. To ja muszę zadbać o te wnętrza, to ja muszę okiełznać naszą przestrzeń...
Unplugged, logged out.
Oczywiście wyłamuję się, żeby sprawdzić w sieci to, co pilne, przesyłka, rezerwacja wakacji, no i face, choć chętnie urwałabym się i z niego.
A tak ukradkiem, pokątnie spisuję. A co tam. Poza tym to spisywanie tradycyjne, na kartce, albo w wordzie!
Sprzed dnia. Lub dwóch...
****************************************************
Dzień któryś kolejny...
Wylogowana. Jak cudownie tak odpocząć od internetu, nerwowego zaglądania to tu, to tam, poszukiwania przepisów, porad, wymyślania na poczekaniu pretekstu do przeglądania stron, witryn, blogów... Szukam czegoś... inspiracji, odpowiedzi, wskazówki. A tymczasem ucieka minuta za minutą, przepuszczam je przez palce, tracę...ech tam. Denerwuję się potem, że nie mam kiedy nawet zastanowić się nad wykorzystaniem tych inspiracji, a co dopiero wdrożyć je w życie, realne, namacalne? Tyle spraw czeka na uporządkowanie. Samo podpatrywanie jak je okiełznać lub jak to robią inni, niestety wystarcza. Nie zastąpi moich rąk, drabiny, worka na śmieci. Szafa, zakamarki i tajemnicze schowki nie chcą same się oczyścić i przewietrzyć. To ja muszę zadbać o te wnętrza, to ja muszę okiełznać naszą przestrzeń...
***********************************************************
Unplugged, logged out.
Oczywiście wyłamuję się, żeby sprawdzić w sieci to, co pilne, przesyłka, rezerwacja wakacji, no i face, choć chętnie urwałabym się i z niego.
A tak ukradkiem, pokątnie spisuję. A co tam. Poza tym to spisywanie tradycyjne, na kartce, albo w wordzie!
Sprzed dnia. Lub dwóch...
"Niedawno ułożyłam to sobie, tak po prostu, logicznie, choć
nie bez szczypty olśnienia:
Mam marzenie!
W końcu wielkie. Każde jest wielkie,
wiem, i codziennie się spełnia. Po trochu i od nowa. On i Ona i On. Moje
Wielkie wyśnione życiowe Marzenie. Rodzina, zasypianie z przytulaniem, dzieci,
zdrowe, radosne, wyczerpujące. No, to wyczerpujące nie do końca zawiera się w
obrazie sprzed lat, ale przyjmuję spełnianie się z dobrodziejstwem inwentarza.
Ups, zabrzmiało dość dosłownie?
Nowe. Nowe mam i trzymam. Chwyciłam za rękę. Dość jest
niedorzeczne. Ale do tej pory spełniały się i takie. Musiałam odczekać,
popróbować, przebrnąć przez okres „wydaje mi się, że to już”, ale dzięki temu
poznałam smak spełnienia się prawdziwego marzenia. Jakże różny od mrzonek i oszukiwania samej siebie.
A te prawdziwe - Cudo. Oprócz małych chwil
szczęścia, które spotykają mnie niemal każdego dnia, a które składają się na
odczucie zadowolenia z życia, zdarzały mi się momenty eureki, szczypnięcia przychylności losu, świadomości uporania się z samą sobą, przezwyciężenia lęku, słabości. Albo dotarcia do celu, po pokonaniu bardzo długiej drogi, ale bez niej nie byłoby tego spełnienia, szczęścia z powodu zrealizowania niedoścignionego.
Lot samolotem. Tak, kiedyś, dwadzieścia lat temu, było to moim marzeniem. Wtedy, będąc uczennicą, sama myśl o tym, że kiedyś, że może...brzmiała jak bajka.
Nowy Jork? Jeszcze bardziej niemożliwe. Nieosiągalne. A jednak. Po paru latach, w swoim czasie, sięgnęłam po nie, po marzenia zbyt moje, by się o nie NIE starać.
A teraz to moje Nowe. haha. Oj, długa droga przede mną. Ale napiszę. Chcę napisać książkę! Czemu nie? Już chwyciłam się tej myśli i nie puszczę. Nie wiem, ile lat będzie musiało minąć. Dziesięć, może piętnaście? Zdążę? Tego nie da się ani przeliczyć, ani zaplanować. Będzie, co ma być. Ważne, że za tą rękę marzenie moje chwyciłam, schowałam do kieszeni. Jak by to było, bez marzeń? ..."
Gradki :), a pomysł na książkę ...czemu nie! Zawsze powinniśmy dożyć do samorealizacji :)
OdpowiedzUsuńMiłego dnia :)
Dziękuję i wzajemnie:)
UsuńAniu pierwszego czytelnika masz kuz na 100% Marzenia trzeba realziować
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki
Dziękuję:) No pewnie, że trzeba! Nawet takie zupełnie nierealne (do czasu....) :)
Usuń