środa, 16 czerwca 2021

nie wi(e)dzieć

    

Kolorowe, dzikie kwiaty na okładce grubej książki w twardej oprawie. Aksamitny cytrynowy bratek, kilka nieznanych mi włochatych, choć cudnie barwnych główek, wyraźnie zapisane nazwisko autorki. Zazdroszczę coraz intensywniej, chłonę słowa, które kroją moją wyobraźnię od pierwszej strony dokładnie tak, jak lubię...

...nieznośne zmysły kobiety multitasking wyczuwają jednak zapach zbyt mocno przysmażającej się cebuli i wracam jednym ruchem do własnej kuchni. Zupa jarzynowa z cudowną przewagą kalafiora i koperku. Świadomie, choć ze wstydem, dopuszczam się zbrodni, po raz pierwszy od wielu już lat, sześciu, może siedmiu? Rozpuszczam we wrzątku kostkę rosołową drobiową...!!! Mieszam z wywarem z warzyw, żeby zagłuszyć obecność glutaminianu. Nie ciepię go. Ale po latach nie kupowania dzieciom drożdżówek, słodkich bułek, podejrzanych napojów i nie dawania drobnych na śniadanie z automatu na końcu szkolnego korytarza, wzruszam ramionami i grzeszę pod tytułem "raz - nie zawsze" i "nikt nie musi wiedzieć". Dziś cel uśmierca środki, czyli jutro mamy wychodne. Nie mam czasu na codzienność...

Przyznam, że portugalskie białe wytrawne wino uwalnia zduszaną we mnie od dawna potrzebę pisania i nazywania spraw mnie otaczających nader żywo i "tu i teraz". Z niemałym zniecierpliwieniem kroję do końca marchewkę, ziemniaki i kalafior i szukam wolnego laptopa. Wiem bardzo dobrze, że raz niezapisane myśli nigdy nie wracają z tym samym powabem i ekscytacją. Nie da się ich tak samo zgrabnie ułożyć i być z nich zadowolonym. Muszę więc od razu, przed koperkiem, bo wystygną na zawsze. 

Koperek wrzucony, suszarka melodyjnie zaznacza koniec pracy, a ja dumna jestem z czasu, który udało się zaoszczędzić i ze słów, które pięknie mi się dziś nasunęły spontanicznie zaraz po tym, jak po raz któryś zawiesiłam konto na instagramie! O tak! I - jakkolwiek obrzydliwie by nie zabrzmiały niektóre określenia, których zaraz użyję, to muszę je tu zapisać, bo to przez nie ten post, choć jeszcze nie wiem, dokąd mnie zaprowadzi i czy powinnam go publikować, po tym winie portugalskim białym wytrawnym. Schłodzonym...  

Jak eureka, odkrycie zaskakujące swoją oczywistością na głos niemal wypowiedziałam: nie chcę być followersem! Nie chcę podpatrywać, porównywać, zazdrościć bez podstaw i sensu. Nie chcę być obserwatorem, naśladowcą, frustratem. Tym bardziej infuencerem być nie chcę, choć to mi raczej nie grozi. Nie chcę się gapić, zastanawiać lub zastanowić nie zdążyć nad tym, co inni lub czemu nie. Nie chcę i nie muszę! Skąd to wszystko w ogóle się wzięło, te puste, coraz bardziej podobne do siebie style i mody, pozy i hasztagi? Skąd ten pęd za innymi, za czymkolwiek, byle by siebie samego nie usłyszeć? Co mi da wzdychanie z zazdrością i poczuciem wszelkiej niesprawiedliwości na widok osób nie pracujących na etacie, noszącym rozmiar 36... lub mieszkających przy Palos Verdes Drive? To nie ich wina, ani moja. To ich sprawa, a nie moja. Po co zajmować się tym, czego się nie ma, zamiast zachwycić się wszystkim tym, co przy i obok? Wystarczy wyłączyć i odłożyć. I zapomnieć, gdzie się położyło. Wyciszyć i odinstalować. Nie trzeba wszystkiego widzieć, ani wszystkiego wiedzieć. Można pozwolić światu krążyć wokół słońca, bez żalu, bez bycia na dwóch jego końcach naraz. Bez potrzeby bycia podobnym lub przeciwnym. Bez ciągłego zadawania sobie pytań, bez wątpliwości i analiz. Bez. 


Zupa idealna, lekko ją jutro podgrzeją, pojadą do babci, a my na koncert. Pomarzę. Zapiszę. Pobędę. Za rękę. W zasięgu. Dokładnie tak, jak lubię...

Dobranoc.