środa, 30 kwietnia 2014

ciemne chmury...ale tylko na niebie

Na szczęście kolejne szpitalne doświadczenia już za nami.
Janko i ja spędziliśmy w szpitalu ponad dobę, Synuś miał podłączonego Holtera, był naprawdę dzielny i kochany. Pomimo okoliczności nacieszyłam się tym czasem z Jankiem, napatrzyłam, natuliłam i dałam wycałować. Mamy cudownego Synka:) 
Serduszko wymaga obserwacji, bo raz po raz lubi się zawahać i spóźnić. Jest jednak na tyle maleńkie, że jakiekolwiek leki przyniosłyby więcej szkody, niż pożytku.

Ostatnie wydarzenia i troska o zdrowie naszej Rodzinki wbrew pozorom nie wywołały u mnie paniki, czy nadmiernego lęku. Raczej wzmacniają, nie czuję strachu, bo wiem, że musi być dobrze.
Spełniły się moje najważniejsze marzenia sprzed kilkunastu lat, dotyczące SPOKOJU z Ukochanym i Dziećmi. Chodzi o ten rodzaj spokoju, przy którym mogę się "wyżyć" na pozostałych obszarach życia - pasji, pracy. SPOKÓJ serca.
Wierzę, że uda nam się być razem bardzo długo, zawsze, w chwilach szczęścia, i niepokoju, i nudy:)

A na nudę póki co narzekać nie mamy szans:) Właściwie nuda kojarzy mi się teraz bardziej z luksusem...
Wszelkie ciemne chmury rozganiają dziecięce piski i śmiech:)
Nawet takie burzowe w środku kwietnia...










czwartek, 10 kwietnia 2014

Poznań

Byłam wczoraj w Poznaniu.
Jechałam pociągiem.
Było fantastycznie!:)
Już dawno nie miałam tylu chwil dla siebie, bez koniecznego i możliwego pośpiechu.
Podróż, książka Jedz, módl się i kochaj i ja.

Już stojąc na dworcu, uświadomiłam sobie, że - mam czas, że słyszę swoje myśli, mimo, że jeszcze rozpędzone. I - jak zwykle - zaczęłam robić porządek w torebce!:) No tak, JESZCZE rozpędzona nie "marnowałam" ani chwili.
W pociągu - takim poczciwym przedziale rodzimego osobowego, na szczęście pustki.
Siadam przy oknie i czuję, że czas biegnie ze mną równolegle. Łaknę te minuty dla siebie jak powietrze, napawam się ciszą, a dzięki niej słyszę i widzę więcej.
Ze szczęścia nie mogę skupić się na książce. Jestem rozdarta  między tym, co za oknem, a nią.

Widzę domy, pola, drogi, z każdym wiążąc opinie, osądy i przemyślenia.
Dlaczego niemal za każdym domem, w pasie między nim a nasypem kolejowym, jest taki potworny bałagan?
Z okna pociągu wygląda to strasznie. Czy nikt tego nie widzi? Czy dlatego, że niby nikt tego nie widzi?
I nikomu to nie przeszkadza? Mi bardzo. Nie pasuje do mojej aktualnej potrzeby pięknych widoków.
Na szczęście docieramy do lasów i gęstych parków.
Widzę dom ukryty w drzewach, kilka iglastych (niestety nie potrafię określić gatunku, nigdy nie zwracałam na to uwagi, choć teraz żałuję niewiedzy i obecnego nieczasu na jej przyswojenie).
I nagle..olśnienie! Już wiem, gdzie chcę mieć przesadzony świerk z donicy w ogrodzie! Ma rosnąć przy oknie z salonu, osłaniając nas przed przyszłymi sąsiadami, którzy wybudowali się tak nachalnie blisko, że sami nie będą musieli kupować telewizora. Chcę, żeby to iglak do nas zaglądał, zamiast sąsiadów:)
Zawsze marzyłam o bliskości iglastych drzew, a zwłaszcza o ich widoku z kuchennego okna.
Kojarzą mi się z...Dźwirzynem:) Z morzem i tym pasmem drzew - właśnie iglastych oddzielających miasto i domki wczasowe od jedności wydm, plaży i morza.
Nawet teraz, jadąc pociągiem, mijając las, patrzę na jednostajność brązowych pni, co mnie uspokaja, ale wystarczy, że spojrzę w górę, na ciemną zieleń wierzchołków i...niemal słyszę szum fal, a  na twarzy powiew słonego morskiego powietrza. I jest mi dobrze.
 I tak się zastanawiam, czując, że od ponad godziny moje myśli niewymówione rozgadały się na dobre, skąd u mnie taka niesamowita potrzeba nazywania? Skąd bierze się potrzeba pisania, ubierania w słowa, zostawiania śladu? Moja ostatnia frustracja (w sumie...nie lubiłam tego słowa, ale przyczepiłam się do niego, bo pasuje teraz do mnie:( ) wynika również z tego, że znajduję czasu na słuchanie swoich myśli i emocji.
O tak, emocji sporo we mnie i ze mnie eksploduje, ale dotyczą bałaganu, rozsypanych puzli, piasku w..we wszystkim...moich dzieci, niewyspania i niedogonienia. Ale to wszystko podszyte jest brakiem czasu na i dla siebie. Dla tego, co we mnie. Nie przeszkadza mi, że nie mam pomalowanych paznokci, że nie chodzę regularnie do fryzjera, nie jeżdżę na zumbę, nie spotykam się z koleżankami, nie chodzimy do kina.
Przeszkadza mi, że nie widzę perspektyw na to, żeby mieć czas na pisanie, czytanie, oddychanie.
Ciągle tylko zadyszka.

A wracając do pociągu...zaglądam do książki, a tam kolejne wyzwanie dla mnie - jeden z bohaterów pyta Liz o to, jakie słowo pasuje do danego  miasta. Na przykład słowem dla Rzymu jest - według niego - SEKS. Słowem dla Nowego Jorku, jest - według niej - OSIĄGAĆ. Zwraca uwagę na to, że to czasownik.
Zastanawiam się nad słowem dla Poznania - było to kiedyś, przez jakiś czas, moje miasto, studiowałam tam dziennie w sumie przez 6 lat! (rok próby na Politechnice, a potem udane powtórne przyjęcie na Akademię Ekonomiczną). Słowo dla Poznania znajduję bez trudu: MOGĘ.
Mogę - bo potrafię, bo jestem odważna, bo nie boję się wyzwań.
I mogę - bo chcę, bo nie boję się spróbować własnych możliwości, bo się uda, po prostu musi się udać.

I taką mam również nadzieję kilkanaście minut po wizycie u chirurga onkologa, celu mojej podróży. Nie uspokajał, ani nie straszył, tylko zaprosił do szpitala na usg szyi w najbliższy piątek.
(piszę ten post już trzeci dzień, więc piątek już jutro...)
Będzie albo dobrze, czyli po wyniku operacja, albo trochę mniej dobrze i biopsja.

Opcji nie mam, muszę być zdrowa. Nawet nie dla siebie.
Dla Nich.

 

wtorek, 1 kwietnia 2014

The First and Last House

Znalazłam ostatnio to nasze zdjęcie...sprzed 7 lat!
Sprzed ślubu, sprzed dzieci...ale już z wielką i spokojną Miłością...odkrywczym zakochaniem i...
wspólną PASJĄ podróżowania