Och.
Dlaczego nie piszę? Dlaczego, na przykład, nie piszę pamiętnika, skoro otwieram bloga osiem razy dziennie, nie wklikując w niego ani jednej litery? Dlaczego uparłam się na publiczny blog, skoro słowa nie układają mi się... odpowiednio? Czyli... jak właściwie miałyby się układać...? Jak mogłyby się odpowiednio i poprawnie (choćby stylistycznie) układać, jeśli moje myśli nie są ani poprawnie ani dopasowanie...
Mam już za sobą całkiem sporo dni. Wyliczyłam niedawno, że w tym roku w grudniu skończę równo 44 lata. Upewniam się jeszcze raz po raz, czy się nie mylę, ale nie, nie mylę. Wszystkie te dni i lata nie przygotowują jednak wystarczająco na świat, który zmienia się szybciej, niż jesteśmy w stanie to objąć. Nie jest ten świat coraz przyjemniejszy. Nie jest spokojniejszy. Barw nie ma radosnych, za pewnymi Wyjątkami, których mam szczęście być mamą i żoną. Głosy i odgłosy dzieci, ich śmiech, głupawka, beztroska są i wkurzające przy nadmiarze, ale i szczelnie odcinają od szarej rzeczywistości. Tak, z trudem i wielką niechęcią sama przed sobą przyznaję się, że rzeczywistość wydaje mi się szara. Moje nastoletnie i dwudziestoletnie ja w życiu by tak nie uznało, każdą szarość ubierałam po swojemu w odcienie zgodne z nastrojem, jakieś, określone, różne od tych wczoraj, piękne. Odważne i bardzo moje. Dziś odczuwam niepokój. Z niechęcią wybiegam planami poza najbliższy miesiąc, a czasem i tydzień, co daje objawy niedoboru najważniejszej z witamin - niemożliwości niedoczekiwania się na kolejny wyjazd, na wirtualny spacer uliczkami włoskiej miejscowości, w której mielibyśmy spędzić kolejne wakacje... Na weekend w górach... Trudno planować, mieć nadzieję. Ale całkiem niedawno uzmysłowiłam sobie (bardzo lubię sobie uzmysławiać, bez pomocy poradników, mind coachów (przed chwilą napisałam "couchów"...), w ogóle jakich mind coachów??? instytucja, jak dla mnie, przerażająca...))... no więc uzmysłowiłam sobie swoje własne marzenie z późnego dziewczęcego dzieciństwa: bardzo chciałam mieć rodzinę, tak zwyczajnie z mężem i dziećmi. Nie przypominam sobie, żebym marzyła o jakimś konkretnym zawodzie, czy ścieżce kariery. Owszem, wymyśliłam sobie Nowy Jork i lot samolotem, w czasach, gdy były to prawdziwie odjechane pragnienia, poza zasięgiem możliwości finansowych i okolicznościowych. I to się nawet szczęśliwie i zaskakująco spełniło. Zaskakująco, choć i naturalnie, jakby zapisane mi było mimo wszystko już wcześniej. Do rzeczy. O karierze nie myślałam. O domu - owszem, zawsze. Więc, gdy stoję nieraz nad zadaniem domowym z biologii lub nad pomysłem na zdrową zawartość śniadaniówek, nad dzieci pytaniami o covid, o ludzkie zachowania lub sprawy, z którymi, mam problem, ale i obowiązek opowiedzenia o nich spokojnie... zdaję sobie sprawę, że i to moje marzenie o byciu mamą spełnia mi się każdego dnia. Nie mam i nigdy nie miałam pretensji do losu o brak fascynujących i zagranicznych podróży służbowych, dobrze mi bez awansów, sukcesów, zawodowych. Podziwiam Inne i Innych za ich przebojowość i charyzmę, dar zjednywania sobie ludzi i radość z brylowania w wyznaczonej przez siebie strefie komfortu i ekscytacji. Moja jest w naszym domu i szczęśliwa jestem, że mogę się po niej przechadzać po każdych ośmiu godzinach pracy na etacie.
Brak mi tylko słów:) Stąd ten słowotok. Pracuję jednak nad tym, nad czasem na własną pasję, na myśli, na - modne to teraz - przestrzeń w znaczeniu możliwości skupienia się na jednej i tej samej czynności przez z góry określony i nieprzerywany niczym i nikim czas. Ciągle znajduję jednak inne pilne sprawy, którym nie potrafię odpuścić, cóż, tak już mam! Nie zmieni się to, dopóki tego nie zmienię.
Nie zmieni się to, dopóki tego nie zmienię.
Z pozdrowieniami dla Tych, co zawsze💓