Marzec 2022 roku
Czy to są chwile, czy całe popołudnia... od dwunastu dni z trudem je rozróżniam. Niepokój i łzy, które nieraz nie zdążą wypłynąć na policzki, ale pod powiekami zbierają się cały czas. Układam sobie w głowie i sercu zasłyszane dobre rady, żeby teraz dobrze żyć, żeby zwracać na siebie nawzajem uwagę, doceniać każdy dzień i każdy okruszek na wspólnym kuchennym blacie. Nie uronić ani jednego. Za każdy dziękować. I o każdy kolejny się pomodlić.
Niedowierzam. Po trochu próbuję sobie wyobrazić, przez co przechodzą matki i dzieci, synowie, ojcowie i bracia. Ale po trochu nie jestem nawet w stanie. Pomagam i wzruszam się, gdy czytam i widzę, jak pomagają inni. Serce napusza się z radości, wypełnia przełyk i gardło. Nie potrzeba teraz wielu słów. I całe szczęście, bo niektóre tak trudno wypowiedzieć. Nawet w myślach pozostają zbyt delikatne. Lub zbyt niechciane...
Nie można zatrzymać świata, ale można się swoim podzielić. Trzeba wręcz i ta chęć każe wstać z krzesła, wyjść z domu, zawieźć, uchylić, wesprzeć tym, co człowiek najzwyklejszego ma. Ludzkim odruchem, emocją, empatią, współodczuciem i współczuciem. Najbardziej boli niemoc, paraliżuje świadomość. Ale i ulgę przynosi, gdy uda się zamknąć lub odsunąć od siebie błędne koło spraw bzdurnych i bzdurnych zmartwień.
Człowiek pada na kolana i zaczyna lepiej widzieć. I ten obraz miejscami mnie przeraża. Co zrobiły z nami media, telefony, internety, jak nieumiejętnie z tego świata korzystamy, jacy jesteśmy zachłanni na łatwiej i szybciej, choć tak naprawdę ogromne kłody rzucamy sobie nawzajem pod nogi i palimy mosty kontaktu, rozmowy i bliskości. Odbieramy sobie prawdziwe życie, a karmimy wizerunkami i kreacjami. A tak niewiele wystarczy, żeby to życie poczuć na skórze, w zagłębieniach zmarszczek mimicznych od uśmiechu i po koniuszki palców u nóg.
- Mamo, dziś, gdy byłem w szkole, to świeciło słońce. I jak ono tak świeciło, to moje buty bardzo ładnie wyglądały, wiesz, te nowe, zielone.
- Mamo, moje zeszyty się pomoczyły. Bo w piątek dostałem 3 gruszki, jedną zjadłem, jedną dałem takiemu chłopakowi z ósmej klasy a ta trzecia pękła i wszystko jest mokre w moim plecaku.
Wysuszymy. Owiniemy na nowo. Plecak wypierzemy.
I cieszę się i wzruszam nad tym plecakiem mokrym od rozgniecionej gruszki. Bo mamy plecak i pralkę. I suszarkę i słońce. I dom mamy ze ścianami i dachem. I wodę w kranie. I spokojny sen. I spokojny poranek. I chleb i kawę i plaster. Szczęście mamy. Jakie my mamy szczęście! I nie prędko pomyślę, że mi źle.