...a otwieram drzwi do innego świata.
Zmywam makijaż z brody i policzków. Siadam na brązowym fotelu na naszym ganku. Stary ten fotel, jeszcze z mieszkania cioci Lusi i Krysi. Obity skórą w kolorze light brown, z drewnianymi podłokietnikami. Mamy takie dwa, muszą mieć ze czterdzieści lat, choć identyczne widziałam ostatnio na instagramie, z oznaczeniem Crate and Barrel...Ptaki świergoczą nieprzerwanie, pospiesznie, wręcz niecierpliwie, takie radosne! A ja mam wrażenie, że ta chwila, ten rodzaj spokojnego popołudnia jest ze mną od dawna i że od dzisiejszego i wczorajszego, i przedwczorajszego ranka minęły lata.
Gdy porzucam media, żółte i czerwone nagłówki, znowu potrafię głośno się zaśmiać. Kot bawi się na ganku, trącając łapką suchy patyk. Dzieci biegają po ogrodzie, podśpiewując pod nosem... cokolwiek teraz mają na topie. Przykrywam nogi kocem, kładę na kolanach ulubiony zeszyt i ołówek. Tak normalnie. Jest normalnie.
Zeszłej wiosny nie miałam ani kota, ani czasu, ani wszechowładniającego koronawirusa.
Wiele się zmieniło, bardzo wiele. Najtrudniejsze są poranki, po wyjściu z domu. Wstaję wcześniej, niż zwykle, przechodzę na palcach po śpiącym domu, całując czółka dzieci i usta męża. Oni zostają tu, bezpieczni. Mąż jest nauczycielem, pracuje zdalnie, jest w stałym, całodniowym kontakcie z rodzicami, zwłaszcza z tymi, którzy nie mają w domu drukarki lub zwyczajnie nie są biegli w obsłudze komputera, czy aplikacji. W międzyczasie przerabia zadany materiał z naszymi dziećmi, mamy więc jakby luksusowo, tym bardziej, że nie trzeba ich specjalnie namawiać do czytania (Jan czyta wszędzie i ciągle, nadal mu to nie mija), zadań z matematyki (Marysia uwielbia, po mnie:)), a przede wszystkim do zaglądania na strony internetowe polecane przez nauczycieli.
A ja? Wymykam się, niechętnie, w kolejny dzień, we wschodzące słońce, w nie wiadomo co. Ze strachem, przeplatanym coraz bardziej wyblakłą myślą, że to absurd przecież, że niemożliwe...
Rezygnuję z obwodnicy i wjeżdżam do miasta. Ulice są ciche, jakby wstrzymały oddech, promienie słońca sennie przenikają przez gołe gałęzie drzew, zatrzymując się na elewacjach. Nie jestem pewna, czy ten cichy oddech wstrzymuje miasto, czy bardziej ja. Parkuję przed budynkiem mojej podstawówki. Tak rzadko tu bywam. Właściwie nie byłam w tym miejscu od lat! Tym dziwniejsze uczucie... jakbym się w czasie cofnęła, niechcący. Przed małą piekarnią stoi chłopak. W pierwszej chwili rozglądam się i odruchowa pierwsza myśl, na kogo może czekać w tym miejscu o tej porze? Niewielka kartka na szybie i już wiem. Drzwi piekarni otwierają się. Znów jest dzisiaj. W środku dwie osoby, przezornie oddalone od siebie na dobry metr. Moja kolej. Zachwycam się rumianymi bułkami, mnóstwem chleba w kilkunastu odsłonach, przecudnie ułożonych w wiklinowych koszach. Dokładnie tak, jak lubię. Przypominam sobie włoskie boulangerie, bez których nie wyobrażam sobie wakacji... i właśnie dlatego każde słowo wymawiam niemal szeptem, oszczędnie...Ach, jak im żal tych naszych włoskich miejsc, Włochów, jakkolwiek by nie oceniano ich pobłażliwości i braku rozsądku. Naszych miejsc mi żal, mam przed oczami Cannobio, Tisens, Passo Stelvio, Lago Maggiore, czyli północ, okolice i Mediolanu i Wenecji i Bergamo... Z północną częścią Włoch wiąże się wiele naszych wspomnień z podróży z ostatnich paru lat. I planów na najbliższe wakacje, które pozostaną w kategorii niespełnione...
Staram się nie wpadać w wielki smutek, a raczej docenić to, co mamy. Pięknie brzmiące słowa o życiu tu i teraz, o uważności i wdzięczności mają szansę zawalczyć o namacalność i dosłowne odkrywanie ich sensu. Dostaliśmy czas na zatrzymanie się i gruntowne przeanalizowanie samych siebie. Niektórym się to uda, niektórym nadal nie. Musimy myśleć, że to szansa, możliwość wyciągnięcia z obecnej sytuacji tego, co dla nas najcenniejsze. Musimy, bo inaczej zwariujemy.
Musimy mieć nadzieję, nadzieję na to, że podołamy temu, co przyjdzie, co wpełza w nasze życie i tak bardzo nam je zmienia.
Trudno jest zrobić sobie rachunek sumienia z życia, które do tej pory nauczyło nas brać i chcieć więcej i więcej. Z drugiej strony wydaje się to bardzo proste, wspólny mianownik pozostaje ten sam, rodzina, zdrowie, bliscy. I Bóg. Reszta?
...
Twój jest ten kawałek podłogi :D
OdpowiedzUsuńCałkiem mój.
UsuńPozdrawiam:)
W przyszłym roku sobie odbijecie włochy ;)) trzeba być dobrej myśli, że wszystko szybko wróci do normalności
OdpowiedzUsuńJuż sama nie wiem, czego pragnęłabym bardziej: szybko, czy normalności...:)
Usuńpozdrawiam ciepło.
dziwny ten czas...
OdpowiedzUsuńObyśmy wyszli z tego silniejsi i madrzejsi
Jeszcze będzie pięknie. Musimy w to wierzyć.
Usuńuściski:)
Świetnie jest ten artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.
OdpowiedzUsuń