wtorek, 11 września 2018

wtorek. jedenastego



wtorek. to ten dzień, kiedy mogłam wstać ostatnia
za oknem było jeszcze całkiem ciepło
choć wiedziałam już, że tutaj pogoda potrafiła zmienić się diametralnie w ciągu pięciu minut
no... może pół godziny
choć tak naprawdę przez cało lato ułożyła się w pewien schemat
z krótką ulewą po szesnastej i malowniczym zachodem słońca parę godzin później

siódma dziesięć
cisza w całym domu, oprócz desek, które skrzypiały charakterystycznie w przejściowym pokoju
włączyłam ekspres do kawy i telewizor
na śniadanie tost z Philadephią, uwielbiam Philadephię
dziś czwarty dzień tej grupy Marlboro Ranch, ostatni w ich cyklu
a moich zostało jeszcze... raz, dwa... pięć
czwarty dzień, czyli na lunch będzie chili con carne
ale najważniejsze, że jutro wolne
mam już plan zakupów, najpierw Walmart, Target i Costco, na końcu Town and Country
no i mongolska knajpka, choć znając życie przeciągnie nam się to wszystko do wieczora więc zajrzymy jeszcze do Bennigan's przy 7th Avenue

póki co kawa pachnie cynamonem
rzucam okiem na ekran telewizora
odruchowo przełączam na drugi kanał, bo na pierwszym jakiś film o katastrofie lotniczej
aż mnie ciarki przeszły, choć nigdy nie bałam się latać
krótka myśl, że siódma rano... a tu film?
na drugim kanale ten sam... ten sam fragment...
nie, zaraz... to przecież nie film
ten czerwony pasek na dole...

zrobiło mi się zimno
usiadłam na brzegu zniszczonej sofy
patrzyłam i pomału, choć niechętnie, zaczynałam zdawać sobie sprawę z tego, co widzę
z tego, co się działo, naprawdę
straszne, pomyślałam, straszne i dziwne
tylu ludzi!
wyszłam z domu i zanim doszłam do restauracji wiedziałam, że inni też już o tym słyszeli
i że rozbiły się aż dwa samoloty
i że nie rozbiły się przypadkiem
że będzie wojna
że zamknęli już lotniska w Nowym Jorku
a ja tutaj
a mama tam
przecież muszę do niej zadzwonić, u niej już po siedemnastej, pewnie wie
denerwuje się
szaleje ze strachu!
ale mówią, że linie telefoniczne są zablokowane
nie ma szans, żeby gdziekolwiek się dodzwonić
tym bardziej na drugi koniec oceanu
może wyślę sms przez internet?
a przecież za miesiąc miałam lecieć do NYC! moje największe marzenie!
bilet wykupiony, mapy, plany, takie dokładne, co do minuty
a tu lotniska zamknięte?
czy to w ogóle koniec?
dlaczego?
tak blisko...
no jak??

ale może... może tutaj jestem bezpieczna
przecież w Montanie jest więcej krów i koni, niż ludzi
więc nie opłacałoby się...

popołudniu padało
a po deszczu słońce tak pięknie zachodziło
napisałam do mamy, że nic mi nie jest, że spróbuję zadzwonić jutro
zawiadomiłam kogo się dało
pracowałam do późna, a na drugi dzień nie pojechałam do Bozeman
nie zrobiłam zakupów ani nie śmiałam się ze znajomymi
docierające do nas przez media informacje wywoływały ogromny strach

czułam, że jestem daleko od Nowego Jorku
ale jeszcze dalej od domu i rodziny

miesiąc później spacerowałam po Manhattanie
nie próbując nawet strzepywać z siebie niewidzialnego już pyłu
spełniałam przecież swoje największe wówczas marzenie
tak inaczej jednak, niż planowałam
przed
ulice żyły, ale świadomość paraliżowała

co roku we wrześniu
przypominam sobie, bardzo dokładnie
smak porannej kawy
popołudniowy deszcz
i dreszcz i ciarki
niedowierzanie
wtorek
jedenastego







poniedziałek, 10 września 2018

rozmaryn i róże


Uwielbiam to nasze życie wokół.
Tak wiele mam, że aż nie nadążam zdawać sobie z tego sprawy.
Lato, słońce, wakacje, dobre książki, spotkania, rozmowy z Przyjaciółmi, śmiech, trochę snu i trochę niewyspania.
Wino, rozmaryn, lawenda...


Czego więcej...?



Rozmaryn i róże...


Rozmaryn i róże... to tytuł, który mi pachnie, to przedłużenie mojego lata, tego ciepłego, dobrego czasu i - przede wszystkim - poczucia, że wszystko może poczekać... aż ja wymarzę sobie ze spokojem własne marzenia. Chłonęłam tę książkę od pierwszej strony, od okładki wręcz, aż zaprowadziła mnie do mojej własnej mapy marzeń. Przejechałam z Agnieszką całą niemal podróż, zatrzymując się na dłużej w miejscach, w których byliśmy z Bartkiem dosłownie. A w innych, bo od dawna ich szukałam...
" I wtedy dotarło do mnie, że za bardzo się starałam, a moją rolą nie jest dźwiganie ciężarów całego świata, za co płacę obniżeniem własnej energii. To, co robiłam do tej pory, mam robić inaczej - l e k k o  i  z  r a d o ś c i ą. Bez poczucia przytłaczającej powinności. (...)*



I mimo, że wiem, że nie wszystko jednak czeka na mnie, na te moje wymarzenia, i że tak słoneczne słowa i książki chłonie się łatwiej w ciepłe i jasne dni, a gorzej w te zwyczajnie trudne, cholernie trudne... to oddycham dalej. Bo te gorsze dni wpadają zazwyczaj bez zapowiedzi, bez pytania. Tym większy żal ma się do niewiadomokogo o to, że nie zapukały nawet... Ale przychodzą i będą zdarzały się nadal, przeplecione ogromną siłą mojej woli w ubranie kolejnych w znowu jasne barwy...
"Szczęście jest wyborem. (...) zaczyna się od ciebie. Nie od twojego związku, pracy, pieniędzy czy sukcesów. Zaczyna się zawsze od ciebie. Wybieraj rozważnie myśli i uczucia, bo tworzą twoje życie."*

Szłam dziś wczesnym wieczorem naszą drogą, niosąc w rękach podarunek od Przyjaznej mi Duszy. Ciężki był dość, ale mi tak lekko się szło. Z półuśmiechem i z myśli tysiącem. O tym, jak ja to życie nasze jednak uwielbiam, to nasze życie wokół. I tych Przyjaciół, którzy są, choćby nie wiem co. Bo to nie był zwyczajny podarunek, choć wyglądał zupełnie, jak wyciskarka do soków. Niosłam w tych moich ramionach niesamowite ciepło, zaangażowanie, troskę, całe serce niosłam, Przyjaźń, bliskość i wrażliwość ogromną. I jak tu się szczęściarą nie czuć? Od tej samej Przyjaznej Duszy dostałam też, w zwykły dzień, niezwykłą niespodziankę - zestaw na dobry początek. Specjalnie dla mnie uzbierany. Zeszyt do notowania, serwetki z motywem rozmarynu, świeże białe kwiaty i kilka kobiecych czasopism, które miały pomóc w stworzeniu mojej pierwszej mapy marzeń :)


 
O samej mapie napiszę jeszcze...

Zerkałam na boki, idąc tą naszą drogą, za ogrodzenia sąsiadów i pomyślałam, że w każdym z tych domów ktoś o czymś marzy, komuś zazdrości, za kimś tęskni. Że to nie tylko ja tak mam przecież. Zazdroszczę innym ciszy i spokojnych rozmów przy stole, czasu na pasje, czasu w ogóle. A oni może chętnie zamieniliby tą ciszę swoją na dni wypełnione po brzegi... obowiązkami rodziców - zdrowych, cudownych dzieci? Każdy z nas ma swoją porcję dni lepszych i gorszych. i jeszcze tych, których nie da się już dalej w pojedynkę udźwignąć, więc dobrze jest mieć blisko dobrych ludzi, takich, co to w dym, bez oceniania, bez pytania, wiedzą...
I dobrze samemu się rozejrzeć, bo może ten, któremu czegoś zazdrościmy, potrzebuje nas bardziej...?





* fragmenty książki Agnieszki Maciąg "Rozmaryn i róże"





niedziela, 2 września 2018

na progu

widok za oknem na wieczór mi się szykuje
lubię ten widok, siedzę przy naszym największym stole
podnoszę wzrok raz po raz tylko
więc nie uchwyciłam momentu, w którym niebo, drzewa, dom obok zabarwiły się na złoto
podkręcając wszystkie kolory na ciepły
wchodzę w jesień
otulona cienkim szalem wspomnień z dzieciństwa
a może ja dopiero lato żegnam
jeszcze się to lato nie odwraca się do mnie tyłem
ale najoczywiściej czekam już na jesień
ta jesień bardziej jest we mnie
niż za drzwiami

te parę dni
dotykam ścian w domu dziadków
dotykam zdjęć, wchodzę po schodach, do pustych pokoi na piętrze
tak bardzo pustych już
zegar tyka ze mną, na szczęście nie jakoś przykro
nie natarczywie, nie beznamiętnie
jakby też tęsknił
ciche obecności

to nie jest stary dom
to raczej dom z czasów... rodziny, szczęścia, pokolenia
z moich czasów, z urodzin, imienin, świąt
dziadków z Gronowa
patrzenia na świat nie z góry, co najwyżej z wysokości parapetu i środkowej półki w lodówce
i dni zwyczajnych
koniec

trochę mi dziwnie, że za mało płaczę
że dalej gotuję obiad, wieszam pranie
że to słońce krąży wokół mnie a ja śmieję się ze śmiesznych rzeczy
a gdy łzy już lecą, to nie wiem, czy ja za Nim, za Nimi tak płaczę
czy bardziej nad sobą

i wiem już, skąd ta jesień we mnie
że nawet gdy stoję w kuchni, widzę zachód słońca
bo ciało dalej dni otwiera, jutro tornister i śniadaniówki
przez dni przechodzi i noce
ale ja przecież na progu, na schodach siedzę
z ramion mi się szal zsuwa
tych wspomnień z dzieciństwa, z tego domu z czasów wszystkich
siedzę i nie ogarniam
wcale nie chcę ogarnąć
wcale nie chcę...