wtorek. to ten dzień, kiedy mogłam wstać ostatnia
za oknem było jeszcze całkiem ciepło
choć wiedziałam już, że tutaj pogoda potrafiła zmienić się diametralnie w ciągu pięciu minut
no... może pół godziny
choć tak naprawdę przez cało lato ułożyła się w pewien schemat
z krótką ulewą po szesnastej i malowniczym zachodem słońca parę godzin później
siódma dziesięć
cisza w całym domu, oprócz desek, które skrzypiały charakterystycznie w przejściowym pokoju
włączyłam ekspres do kawy i telewizor
na śniadanie tost z Philadephią, uwielbiam Philadephię
dziś czwarty dzień tej grupy Marlboro Ranch, ostatni w ich cyklu
a moich zostało jeszcze... raz, dwa... pięć
czwarty dzień, czyli na lunch będzie chili con carne
ale najważniejsze, że jutro wolne
mam już plan zakupów, najpierw Walmart, Target i Costco, na końcu Town and Country
no i mongolska knajpka, choć znając życie przeciągnie nam się to wszystko do wieczora więc zajrzymy jeszcze do Bennigan's przy 7th Avenue
póki co kawa pachnie cynamonem
rzucam okiem na ekran telewizora
odruchowo przełączam na drugi kanał, bo na pierwszym jakiś film o katastrofie lotniczej
aż mnie ciarki przeszły, choć nigdy nie bałam się latać
krótka myśl, że siódma rano... a tu film?
na drugim kanale ten sam... ten sam fragment...
nie, zaraz... to przecież nie film
ten czerwony pasek na dole...
zrobiło mi się zimno
usiadłam na brzegu zniszczonej sofy
patrzyłam i pomału, choć niechętnie, zaczynałam zdawać sobie sprawę z tego, co widzę
z tego, co się działo, naprawdę
straszne, pomyślałam, straszne i dziwne
tylu ludzi!
wyszłam z domu i zanim doszłam do restauracji wiedziałam, że inni też już o tym słyszeli
i że rozbiły się aż dwa samoloty
i że nie rozbiły się przypadkiem
że będzie wojna
że zamknęli już lotniska w Nowym Jorku
a ja tutaj
a mama tam
przecież muszę do niej zadzwonić, u niej już po siedemnastej, pewnie wie
denerwuje się
szaleje ze strachu!
ale mówią, że linie telefoniczne są zablokowane
nie ma szans, żeby gdziekolwiek się dodzwonić
tym bardziej na drugi koniec oceanu
może wyślę sms przez internet?
a przecież za miesiąc miałam lecieć do NYC! moje największe marzenie!
bilet wykupiony, mapy, plany, takie dokładne, co do minuty
a tu lotniska zamknięte?
czy to w ogóle koniec?
dlaczego?
tak blisko...
no jak??
ale może... może tutaj jestem bezpieczna
przecież w Montanie jest więcej krów i koni, niż ludzi
więc nie opłacałoby się...
popołudniu padało
a po deszczu słońce tak pięknie zachodziło
napisałam do mamy, że nic mi nie jest, że spróbuję zadzwonić jutro
zawiadomiłam kogo się dało
pracowałam do późna, a na drugi dzień nie pojechałam do Bozeman
nie zrobiłam zakupów ani nie śmiałam się ze znajomymi
docierające do nas przez media informacje wywoływały ogromny strach
czułam, że jestem daleko od Nowego Jorku
ale jeszcze dalej od domu i rodziny
miesiąc później spacerowałam po Manhattanie
nie próbując nawet strzepywać z siebie niewidzialnego już pyłu
spełniałam przecież swoje największe wówczas marzenie
tak inaczej jednak, niż planowałam
przed
ulice żyły, ale świadomość paraliżowała
co roku we wrześniu
przypominam sobie, bardzo dokładnie
smak porannej kawy
popołudniowy deszcz
i dreszcz i ciarki
niedowierzanie
wtorek
jedenastego