Zmęczona jestem, naprawdę jestem zmęczona tym, na co trafiam na ekranach, co wpada mi w oczy, co nas otacza i bezpardonowo wpycha się do domu i myśli, choć wcale tego nie chcę. Napisałabym, że czytam, ale to nie do końca jest czytanie, bo nie wiąże się z wyborem. To, co znajduję na portalach informacyjnych, społecznościowych, a także na niektórych blogach (bardzo popularnych) - męczy i skutecznie zniechęca do lektury, czy zaglądania. Atakuje! Zadziwia i formą i treścią. Zniesmacza. Męczy. Wiem, niby mam wybór, choć uważam, że tylko potencjalnie, bo tak naprawdę szukam faktów - w przypadku wiadomości - lub przyjemności, inspiracji, a napotykam na absurdalne, wyssane z miliona palców teorie, dowody i porady. Koszmar. Nie wspomnę już o podkreślaniu swojego zdania nagością. Brrr... I wcale nie mam na myśli instagrama, bo to osobna bajka, a właściwie wspomniany koszmarek. Być może nie mieszczę się w grupie marketingowej, ale, w takim razie, gdzie znajdę swoją?
A jednak znajduję. Całkiem blisko, choć dzięki temu potrafię odpłynąć zupełnie daleko.
Dom. Muzyka. Książki. Ja.
Cisza.
Podróże, choć brak ich boli od roku bardzo.
Rzadziej dobry film lub krótki serial, a z nich uwielbiam ścieżki dźwiękowe. Instrumentalne. Jest taki fragment z Gambitu królowej, dwie minuty i siedemnaście sekund, czuję je po końcówki nerwów, czuję pod palcami, płyną w moim krwiobiegu. Wstrzymuję niemal oddech, niemal wzruszam się, za każdym razem, zanim, przy końcu, zdołam odetchnąć z ulgą, że to serce nie pękło... Jest w tych minutach tyle emocji, napięcie, wyobrażenie tego, co akurat dzieje się wokół mnie lub co mi się przypomni... skojarzenie... zatęsknienie... kawał serca i duszy... dreszcz... fortepian i smyczki... instrumenty prowadzą do najtkliwszych zakamarków, strun, wiedzą którędy, znają swoją moc, swój udział w całości. W dźwiękach można znaleźć wszystko. I smutek, i szczęście, i zagubienie, i drogę powrotną. Najważniejsze, że ja mogę znaleźć w nich siebie.
Jest też piosenka z akompaniamentem fortepianu, dla której mogłabym zapalić papierosa. Jednego, tego pierwszego w życiu. I byłoby warto. Usiąść przy barze w zadymionym klubie, z kobiecą pewnością siebie, ze sobą, z muzyką, z pogodzeniem... Czerwone wino lub whisky z lodem. I can't remember love... Mogłabym.
A ścieżkę dźwiękową z Anne with an E kocham całą, kawałek po kawałku, niektóre gram sobie na pianinie, na przykład Unrequited Love, Goodnight Anne. Są dla mnie jak wiosna i jesień. I jak lato. Są dobrymi, ciepłymi momentami, uśmiechem, są jak kwiaty, łąka, a przy tym sielskie lekkie zamyślenie. Jeśli kiedyś usiądę do spisywania życia przy naszej drodze, przygód dzieci i pogaduszek z sąsiadkami na ganku lub przy furtce, z kawą lub winem w dłoni - na pewno będzie przy mnie ta ścieżka, kawałek po kawałku.
Melodie z filmu Sully, The Mountain between us, The Changeling, Genius, The Perfect storm, Road to Perdition. Przenoszą mnie w inną przestrzeń, inny wymiar. Nie potrafię skupić się na medytacjach, na mantrach. Wybieram instrumentalne historie, ścieżki, które stają się moje. Kiedyś bałam się zbyt często słuchać ulubionej w danym momencie piosenki, czy utworu w obawie, że w końcu mi się znudzi i będzie mi ogromnie żal się z nią pożegnać. Na szczęście ciągle pojawiają się nowe, z którymi budzę się i pracuję, które otulają swoją esencją, aż nie spotkam kolejnej...
Do książek wróciłam po latach bycia zabieganą mamą. Nadrabiam z nawiązką. Nie zarywam nocek, bo zwyczajnie wygrywa ze mną sen. Ale czytam do śniadania (w weekendy), po obiedzie i wieczorami. Czytam na przykład... że "życie jest po to, żeby żyć" (Małe sekrety, Jennifer Hillier). A potem sięgam po Kristin Hannah i jej Zimowy ogród: "Myślę, że słowa są bardzo ważne. (...) Jak to jest, że tak wiele w życiu zależy od prostej prawdy? Słowa naprawdę są ważne. Życie składa się z rzeczy wypowiedzianych i niewypowiedzianych"... Dokańczam książki niegdyś rozpoczęte, leżące na półkach w różnych częściach domu, i te, których nie wypada nie przeczytać. Niemal w każdej znajduję dawno nie otwierane drzwi lub do takich klucz. I samej chce mi się pisać. Czasem po przeczytanym akapicie lub pół-stronie chwytam za ołówek, a słowa same płyną.
I tak jest dobrze, tak wystarczy. Dobrze, że świat jeszcze do końca nie oszalał. Dobrze, że można sobie stworzyć swój własny, wypełniony ukochaną muzyką i słowami, wypowiedzianymi i tymi jeszcze nie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz