piątek, 16 maja 2025

między podróżAni

 Niedziela, 11 sierpnia. Piękny, ciepły dzień. Wklepuję po kolei nasze dane, miejsca pracy, osoby kontaktowe IN AND OUT USA, adres pierwszego noclegu. Sprawdzam numery paszportów, daty urodzin, nieskazitelność odpowiedzi na najbardziej drażliwe pytania. Jeszcze kilka wątpliwości, bo nazwisko panieńskie, bo nadmiar linii adresowych i czy karta debetowa wystarczy, by skutecznie opłacić nasze wnioski ESTA. 

ESTA. Opatrzona wizerunkiem ogromnej miedzianej "twarzy" Statuy Wolności, oficjalna strona Electronic System of Travel Authorization. Być może to tylko formalność. Mi towarzyszy uczucie z trudem powściąganej ekscytacji. Jeszcze nie skakać na tym krześle, pilnować literówek, taniec szczęścia odłożyć na później. Ale to takie trudne! Mimo wszystko się udaje. W międzyczasie rozmawiam na audio czacie z szeroko uśmiechniętą Nazhą. Zgadza się, żebyśmy podali ją jako nasz kontakt w US. I też nie wierzy, że to wszystko dzieje się naprawdę! 


Legenda, czyli dwadzieścia trzy lata wcześniej...

lato 2001 - 3,5 miesiąca w Montanie, Work & Travel USA

2002-2004 Internship USA, również w Montanie

ESTA - elektroniczny system autoryzacji podróży do USA, niezbędny do wjazdu na teren Stanów Zjednoczonych

Nazha - moja przyjaciółka, mieszka w Montanie, znamy się ponad dwadzieścia lat i przez cały ten czas wiem, że kiedyś znów się uściskamy


Gdy wpisuję w kalendarz swoje marzenie, jego datę, miejsce i pierwszą z miliona list, które stworzę z myślą o nim... mam ciarki. I chyba zdarza mi się lekko odrywać od ziemi. Chwilami. Idąc korytarzem pomiędzy zadaniami w pracy, w myślach podskakuję i tańczę, podnoszę ręce do góry. Z radości. A potem znowu gęsia skórka. Życie to naprawdę rollercoaster...

W sumie trudno mi stwierdzić, czy te dwadzieścia lat, to długo, czy krótko? Jeśli policzyć lub wymienić wszystko to, co przez ten czas wydarzyło się w moim życiu... minione lata nabierają ogromnej mocy. Burze i huragany. Wschody i zachody słońca. Aż w końcu ciepło i przyjemny szum upływającego czasu. Miłość. Dzieci. Praca. Podróże i tęsknoty pomiędzy nimi. Marzenia i rozpacze. I przede wszystkim ja. Trochę się zmieniam i trochę próbuję zachować jak najwięcej z siebie, tej z kiedyś. I tutaj dwadzieścia lat widzę najwyraźniej. Widzę je jako odległość od siebie samej, odległość pomiędzy Anią dwudziestoparoletnią, z wyobrażeniami, nieśmiałymi planami, stojącą na początku dorosłej drogi, samą wtedy a mną dzisiaj. Nadal Anią. Co we mnie zmieniło się przez ten czas najbardziej? A co wcale? A co jest we mnie nadal, ale zawinięte w obłok tajemnicy, najczulszej nietykalności? Czy chcę się dowiedzieć?

Życie to naprawdę rollercoaster. Pędzi i goni. Potrafi jednak co parę lat (i na parę lat) zwolnić na tyle, że nie czuć wiatru we włosach, nie czuć też zbliżającego się... najniższego z punktów trasy, czasem nie dowiesz się tego po drodze, aż nie zjedziesz na sam dół. Ale potem, choćby nadal było pod górkę, z trudem, ciężko i bez wyczekiwanej perspektywy i widoku, wdrapujesz się. I z każdą kolejną chwilą czujesz, że zbliżasz się do czegoś pięknego, choć nie potrafisz sobie nawet tego jeszcze wyobrazić. 

Trudno mi też uchwycić moment, w którym zapadła decyzja, że lecimy do USA na road trip po zachodnich stanach. Gdzieś te maleńkie marzenia krążyły między nami, między wierszami, obejrzanymi filmami, a przede wszystkim wyłaniały się z moich wspomnień i opowieści. Ja już tam byłam. I z pewnych miejsc nie do końca wróciłam:) I odkąd pamiętam, pragnęłam podzielić te miejsca z moimi Najbliższymi. Arizona, Utah, Colorado, Kalifornia, Nevada i oczywiście Montana. Takie decyzje są w nas chyba na tyle długo, że w końcu myśli o nich zaczynają towarzyszyć nam każdego niemal dnia, krążą i pojawiają się, jak znaki, sugerując, że to już czas. Że zbliżamy się do tu i teraz, odpowiedniej chwili i właściwego momentu. Że jesteśmy gotowi.

W międzyczasie trafiłam na świeże relacje z podróży po USA Ilony Wrońskiej (i Leszka Lichoty). Obejrzałam kanał na youtube. Być może to spokój w jej głosie, być może to, że dojechali również do Yellowstone i Montany, a być może fakt, że obie kończymy w tym roku 47 lat (szczęśliwe cyfry:) ) - uwierzyłam, że można. Ale najwspanialej upewnia mnie w tym każdego dnia mój Mąż. Gdy tylko chwyta mnie za rękę, moja niepewność znika. Planowanie powrotu do moich ukochanych miejsc z młodości staje się naturalnie oczywistością. 


Gdy piszę te słowa, wiem już, że niektórzy wpadają na pomysł lotu do Stanów i potrafią zorganizować całość w ciągu dwóch tygodni. Tak robią młodzi. Przez ostatnie miesiące przeczytałam sporo wątków na facebookowych grupach, prześledziłam opinie, historie, blogi i relacje. Ja, my, zaczęliśmy, tak na serio, dużo, dużo wcześniej, niż "młodzi". Zupełnie świadomie, mając na uwadze to, że lecimy za ocean z Dwójką Wspaniałych Nastolatków, że musimy poprosić o zgodę naszych pracodawców, bo od razu uznaliśmy, że chcemy lecieć na trzy tygodnie, czyli o tydzień dłużej, niż trwa standardowy polski urlop człowieka na etacie. Musiałam "uśmiechnąć się" do kolegów z pracy i zapytać o ich wyrozumiałość podczas mojej nieobecności, ustalić termin z szefem, Mąż z szefową. Udało się. Najłatwiej byłoby polecieć po prostu w lipcu, ale bałam się wysokich temperatur w Nevadzie, Arizonie i Utah. Ze względu na szkołę wybraliśmy najmniej - według nas - kolidujące 23 dni. Kolejnego roku:) Dla mnie oznaczało to jedno - długie i piękne miesiące planowania, śledzenia tryliarda opcji trasy nad mapami, rozmyślania, rezerwowania i czekania na amerykański road trip. Uwielbiam to. Mając za sobą zbliżone doświadczenia, dwie wyprawy po zachodnich stanach dwadzieścia lat temu, podczas praktyk studenckich, w wersji young & beautiful & single (not rich at all, haha), a dzisiaj mając u boku Jego, faceta, który tak samo kocha jechać inną drogą, niż każą, nie mogłam doczekać się każdej pojedynczej chwili tego planowania, jak i samej podróży. Dwadzieścia lat temu nie miałam telefonu komórkowego, aplikacji, nawigacji, ani chata gpt. Wystarczyła papierowa mapa, drukowany atlas samochodowy (mam go do dziś), Ford Explorer i ogromny głód wrażeń i widoków. Czy dzisiaj jest łatwiej? Czas się przekonać:)




to be continued...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz