Dzień dobry :)
Zimno tu, to znaczy pusto i cicho, niemal głucho. Jak w opuszczonym budynku. Zaglądam i przejeżdżam obok niemal codziennie. Z sentymentem wspominam. Z żalem gładzę strony i słowa, które moje są, ze mnie wypłynęły. Dobrze, że mam to miejsce, że mogę czasem tu zajrzeć. I dobrze się poczuć. I uwierzyć znów.
Tyle historii minęłam po drodze. Pragnęłam zapisać je, odbić po nich ślad dla siebie choćby.
Tak, dla siebie samej. Ale wiatr za mocno wiał, a ja, bardziej zamyślona, niż rozpędzona, nieuważnie pozwalałam im mijać, odlatywać z mojej głowy, jak ptaki, spłoszone niechcący niezwykłością zwyczajnego dnia.
Życie składa się ze skrawków, mgnień, ulotności. Maleńkich, zauważalnych bardziej lub mniej. Tworzą one nas, choć dla mnie coraz mniej są zrozumiałe. Za to lepiej teraz rozumiem, co czują, czuli, mama i dziadkowie. Cieszę się, że za ich czasów świat wariował nieco wolniej, poczciwiej. My nie mamy tego szczęścia. A nasze dzieci - na szczęście lub nie - być może nawet nie dostrzegą tempa, różnicy, przepaści. Oby.
Martwi mnie ten świat, na który nie mam wpływu, chwilami nawet przeraża. Ludzie nienawidzą się nawzajem i skutecznie tę nienawiść rozsiewają publicznie. I mogłabym tu dalej rozpisywać się, że nie chcę codziennie widywać na facebooku kobiet w majtkach, co ma udowodnić ich otwartość, chudość, przemianę, podnieść sprzedaż lub, że mogą. Nie chcę przypadkowo czytać opisów makabrycznych historii, bo nagłówek zachęca, a treść okazuje się parszywa. Nie lubię tych podpowiadanych przez media społecznościowe treści, które sztuczna inteligencja wybiera dla mnie na podstawie przypadkowych kliknięć. Bo według niej mi się spodobają. Lubię mieć wybór, jeśli to ja się na niego w ogóle decyduję. A możliwość decydowania, pomimo tak szerokiego wyboru czegokolwiek, jest nam zabierana na każdym kroku. Owszem, mogę z mediów serdecznie zrezygnować, może dojrzewam do tego za długo...
Szkoda, że blogi okazały się zbyt czasochłonne. Ich czytanie, ale i pisanie. Ci, co piszą, piszą nadal, nie pisanie boli. Ale przy natłoku tekstów, vlogów, coachów, fitów, porad na temat wszelki, a nawet pozycji książkowych, zaczęłam czuć bezsens publikowania. Nie ma we mnie też potrzeby bycia popularną, tym bardziej krytykowaną odruchowo. A to niestety dziś przy najmniejszej choć popularności w sieci nieuniknione. Dlaczego nie odbierze się nam narzędzia komentowania wszystkiego?
Szukam jednak miejsca dla siebie, a może i dla Tych, którzy za momentem czytania nowego postu (wolę jednak wersję "posta") na ulubionym blogu po prostu tęsknią. Zapisanych historii mam mnóstwo, niedokończonych, urwanych, z nadzieją na ciąg dalszy. Mam chwile, gdy niemal wszystko, na co spojrzę, zdaje się być pewną historią. Wystarczy chwycić ją, jak za sznurek, który jednocześnie i pociągnie i rozwinie. Się. Mnie. Dlatego popróbuję wrócić. Pisać tutaj. Nie na nowym, kolejnym blogu, pt. podróże, choć taki nawet stworzyłam. Między podróżAni. Ale zostanę u siebie. I podzielę się pisemnie i dużą ilością znaków. Tym co u mnie. O sobie i dla mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz