Uważam, że już w szkole podstawowej powinien być wprowadzony przedmiot pt. komunikacja.
Nie tylko internetowa, nie tylko marketingowa, ale tak zwyczajna, ludzka, międzyludzka. Na co dzień obserwuję wokół siebie ogromy deficyt skutecznego porozumiewania się, kompletny czasem brak świadomości, jak wielką moc ma słowo, wiadomość, informacja. I jak niewiele potrzeba, żeby ułatwić, a co najmniej nie utrudniać życia bardzo wielu osobom, pracownikom, mieszkańcom. Po prostu drugiemu człowiekowi.
Generalnie jestem osobą, która - co na myśli ma, to musi zaraz przekazać, podzielić się, opowiedzieć.
Nie potrafię trzymać w sobie pretensji, emocji, nie lubię niedomówień. Nigdy nie byłam dobra jeśli chodzi o tzw. "ciche dni". Ja nawet cichego popołudnia nie daję rady po cichu. Przed zaśnięciem lubię wszystko wyjaśnione, uściślone, przytulone. O ile łatwiej byłoby żyć, gdyby każdy potrafił na czas i umiejętnie nazwać swoje emocje, a potem przekazać je odpowiedniej osobie zupełnie wprost.
Mam na myśli te najbliższe, najkochańsze, sąsiedzkie.
W pracy podobnie. Otrzymuję kilkadziesiąt maili dziennie, tyle samo wysyłam. Przekazywanie informacji uważam za podstawę dobrego funkcjonowania każdej firmy, organizacji, działu. Obieg informacji musi być płynny. Reakcja na niektóre maile, zmiany, niespodzianki, natychmiastowa. Czytelna ścieżka kto, co, komu przekazuje, o czym informuje, komu zdaje raport.
Rozumiem, że są osoby, które z komunikowaniem się mogą mieć problem. Są nieśmiałe, nie znają narzędzi, nie wiedzą, że można jedną informację przekazać na wiele sposób, a tym samym wybrać dla siebie i swojego odbiorcy formę najwygodniejszą. Czytelną. Dotyczy to zarówno informacji o potrzebie zmiany kolory włosów, jak i o zmianie serwera firmowej poczty.
Pamiętam, że uwielbiałam zajęcia z marketingu i komunikacji już podczas studiów. Szanowany prof. dr hab. Henryk Mruk zachwycił mnie swoją pasją i wiedzą, chłonęłam jego wykłady z wypiekami na twarzy, słuchałam o prostych i oczywistych w sumie sposobach na to, jak skutecznie dotrzeć zarówno do klienta, jak i pracownika. Poznałam triki i myki, które miały ułatwić mi rozmowę w sprawie podwyżki, nowego pomysłu czy męczącego mnie problemu. Profesor podawał mnóstwo przykładów ze zwykłego życia, opowiadał o mowie ciała, o tym, jak sprytnie zadać niby to samo pytanie w sposób, który narzuca oczekiwaną odpowiedź. Oprócz wiedzy specjalistycznej, typowo ekonomicznej, wyniosłam ze studiów właśnie tą istotną świadomość, że informacja i komunikacja jest podstawą udanych relacji, w każdej dziedzinie życia.
hmmm... czuję się teraz trochę tak, jakby ponownie pisała swoją pracę na podyplomówce:) Ale trudno mi po prostu zrozumieć, dlaczego wiele osób, która wiedzę o wartości komunikacji posiada, w ogóle z niej nie korzysta. Nie dba o to, czy jest dobrze rozumiany, czy nie. Nie dba o to, że nie mówienie, nie uprzedzanie, zaniedbanie, często staje się źródłem dodatkowej pracy, kłopotów, konfliktów i kosztów. Boi się konfrontacji? Ok, rozumiem, ale zdarzają się sytuacje, kiedy rozmowa jest konieczna, można się do niej przygotować, można skorzystać z wielu technik, nauk, sposobów na opanowanie stresu, zażenowania. W ostateczności są też przecież maile. Informacja przekazana na czas, lub przed czasem, pozwala przygotować się na zmianę, lub zapobiec części przykrych jej skutków.
Niestety sporo osób nawet nie zdaje sobie sprawy, że informacja i sprawna komunikacja ma tak ogromny wpływ na innych, że dotyczy ich czasu, życia, planów. Że przekazana na czas informacja może spodziewanej trudności nadać całkiem pozytywny oddźwięk.
Dla mnie dopowiedzenie, informacja, rozmowa, choćby na najbardziej trudny temat, jest oznaką szacunku dla drugiego człowieka.
Jej brak - no cóż, nie mi czasem oceniać jej przyczyny, ale skoro żyjemy obok siebie, dobrze jest najzwyczajniej na świecie ze sobą rozmawiać.
No, to się wygadałam.
Napiszcie, czy wokół Was podobnie? Czy tylko ja mam takie szczęście?