środa, 10 sierpnia 2016

cudze chwalimy, swoje też czas zacząć...






Lubię jeździć za granicę. Być tam. Podoba mi się tam bardziej.
Wszystko wydaje się jakby nakrapiane dreszczykiem emocji. Moje ciche podróżnicze marzenia i wyobrażenia są tam namacalne, mogę je dotknąć, to ja jestem główną bohaterką każdego dnia zagranicznej podróży.
To trochę tak, jakbym wcześniej o tym czytała, z detalami wyobrażała sobie siebie, nowe miejsca, zapachy, uliczki, kolory, smaki, żeby móc w to wymarzone miejsce potem pojechać, oderwać się od ziemi, zakupów w lidlu, polskich kierowców i od chowania własnych skrzydeł pod biurową bluzką.
Sama nie wiem, co to jest, skąd to poczucie, że TAM jest lepiej. Bo jest mi lepiej. Inny język, architektura, klimat? Te rozpostarte skrzydła? Kiedyś już pisałam, że za granicą zaciągam się powietrzem, jakby miało całkiem inny zapach, i czuję, jak mnie wypełnia, jak we mnie zostaje, jak podnosi kąciki moich ust do góry.


Za granicą jestem bardziej odważna. W czym? Nie boję się, że moja spontaniczność zostanie odebrana ze zdziwieniem i podejrzliwością. Ta spontaniczność wraca do mnie z uśmiechem, pomocą, zaciekawieniem. Bo tam jestem atrakcją, tak, jak atrakcją bywa w Polsce cudzoziemiec.




Po Montanie i Górach Skalistych, góry to dla mnie spełniające się ciągle marzenie. Wspomnienia wracają co zimę i mimo, że starzeją się ze mną, nie tracą aż tak wiele na swoim uroku. Nieco bledną,  tracą na intensywności, ale - mam wrażenie, że gdy tylko moja noga ponownie stanie w montanie, poryczę się ze szczęścia i niedowierzania.
Szczęśliwie jednak, spotkałam na swojej życiowej drodze mojego kochanego B., który zagranicę i góry właśnie kocha nie mniej. Kocha tak samo. Dlatego na nasze wakacje, podróże we dwoje, we czworo, czy dziewięcioro:) wybieramy nie plaże, ale góry, najlepiej w połączeniu z jeziorem. Szwajcaria trafiła się podczas podróży poślubnej. Wracaliśmy do niej nieraz.
Wokół Jeziora Bodeńskiego również udało się wyczarować wycieczkę z widokiem w dół.




A w tym roku, przekonaliśmy się, że nasze rodzime Tatry potrafią zachwycić nie mniej. Dreszczyk i mój ulubiony stan rozmarzenia trafił się w okolicach Zakopanego. Bo to o taki stan właśnie chodzi, o te skrzydła, które moszczą się gdzieś z tyłu i czekają na rozłożenie. Uczucie euforii, bo widoki cudowne, bo mam wolne, bo nic nie muszę, bo wyobraźnia działa. Nowe pragnienia i tęsknoty odzywają się bardziej, z radości aż piszczą po cichu, a ja z nimi. Czuję, że oddycham. Ładuję przysłowiowe baterie. Zachwycam się, wzruszam, obserwuję i podglądam.
Planuję to, co przede mną. Choć coraz częściej udaje mi się tak naprawdę całą sobą zatrzymać. I delektować. Tym, co nasze, co wokół, co blisko.
W tym roku nie musiałam jechać aż do Szwajcarii, Austrii, żeby nawdychać się jedynych w swoim rodzaju detali i widoków. Dotknęłam naszych gór. W Polsce jest pięknie! Zadbane domy, kwiaty, zieleń. Kamienie we wszystkich barwach natury, drewniane płoty i furtki.
I niebo.
Otrzepałam skrzydła, na półkach pamięci i wspomnień ułożyłam mnóstwo radosnych chwil. Pogapiłam się na nic.
Jak to na nic?? Jakie nic??
O, na to wszystko się pogapiłam...































4 komentarze:

  1. Fajnie tak sie pogapić :-)ja już oczy szykuję na moje gapienie 3 dni pracy tylko i tydzień i fruuuuuuu:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To baw się dobrze i gap z całych sił:) Udanego fruwania:)

      Usuń
  2. Patrze na te Twoje zdjęcia i aż się uśmiecham. Ja z racji dość bliskiej odległości Żywca od Zakopanego takie widoki mam dość często, a i tak się nimi nacieszyć nie mogę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcale się nie dziwię:) Do takich widoków trudno się po prostu przyzwyczaić. Zazdroszczę!:)

      Usuń