W jednej z nich znajduję nie odkładane na później wspomnienia. Dzieje się tak za każdym razem, gdy, niby niechcący, ją otwieram. Nie odkładane, bo nie miałam o nich zapomnieć. Gdy były całkiem świeże, wystarczały mi do oddychania. Tak naprawdę wspomnieniami nie miały nigdy się stać. Ziszczone do połowy marzenia o życiu w Ameryce, pośród koni, kowbojów i Gór Skalistych. I stare uczucie, które miałam nazywać miłością. Z biegiem lat nabrało jednak konturów niespełnionego, młodzieńczego zauroczenia, a wspomnienia wyblakły i ucichły. Ale szuflada pełna jest starych listów, które słałam do domu, map, biletów i zapachu orzechowej kawy. Otwieram to stare, puste już opakowanie, zaciągam się resztą aromatu i widzę siebie tam. Tak dawno. Zamykam jednak tą szufladę, jakbym miała nie unieść ogromu tych nie zapisanych wspomnień, jakby nie dość jeszcze czekały lub miały na zawsze pozostać tymi, z poprzedniego, niepowracalnego życia.
Jest też szuflada z odręcznie wykaligrafowanym napisem tata. Miał takie piękne pismo, jedno z bardzo niewielu moich z nim skojarzeń. Pisał listy. Tylko z czasem było u niego gorzej.
I ta szuflada, która potencjalnie miała szansę pozostać pusta, po czym wypełnić się traumą, uprzedzeniami, oziębłością, pełna jest matczynej miłości, która zajęła się nami tak mocno, że aż trudno tu mówić o "zastąpieniu". Życie z odrobiną taty płynnie przeszło w życie bez niego. Brak odczuliśmy kilka dobrych lat później, gdy, jako młodzi już ludzie uświadomiliśmy sobie potęgę decyzji, którą niegdyś podjął nasz ojciec. Trudno mi powiedzieć, czy i jaki faktycznie miało to na mnie wpływ. Nie zauważyłam traumy, jednoznacznych zachowań, typu odrzucam facetów, przyciągam tych złych. Nigdy tego nie analizowałam, ani nie próbowałam wpasować się w którąś ze standardowych ramek, serwowanych w internecie. Uznaję, że jestem sobą, indywidualnym przypadkiem, albo i nie przypadkiem, lecz jedną z milionów osób, które nie czepiają się swojego wychowania bez ojca, jako wymówki, usprawiedliwienia, czy powodu do czegokolwiek.
Choć... jest jedno małe coś - wzruszenie moje, gdy widzę, jak oczywista jest obecność taty w życiu naszych dzieci, jak wielkie mają szczęście. Wzruszenie, gdy odkrywam, z czym zwraca się do swojego taty kilkuletni chłopiec i wchodząca w nastoletniość dziewczynka. Ciekawa jestem i tych przyszłych odkryć, zachowań i relacji między nimi, bo my nie mieliśmy szansy ich poznać.
Jest jeszcze i ta jedna szuflada, pusta, bo jej zawartość noszę pod pachą przez cały dzień:)
Moje myśli i historie, które potrafią zaplątać się wokół najzwyklejszych sytuacji lub momentów. W sumie, ciężko się otwiera, więc nigdy nie domykam jej z powrotem. Dziwne to, bo jest pusta, bo nie zapełniam jej zapisanymi historiami, one ciągle ze mną chodzą, takie fruwające, choć nie mniej piękne... choćby to życie przy naszej ulicy, pełnej niezwykłych ludzi, tworzących fascynujący organizm, dzieci i ich przygody, których nazbierałoby się nie mniej, niż w Bullerbyn. Mały, biały domek, tajemniczy ogród, parę konfliktów, wspólni wrogowie, a na końcu nienazwane, ciche przyjaźnie, relacje splecione ze sobą przez lata, życie, pełniejsze, niż można by sobie wymarzyć.
Lawendowy kram, spanie pod namiotem we własnym ogrodzie, spotkania przy płotach, szczekanie psów i szum przejeżdżających przez naszą wieś pociągów. Szeleszczące na drodze kamienie, ciepły wiatr w koronach coraz to wyższych drzew,
Wieczorami wkładam te historie do niedomkniętej do końca szuflady, siadam na schodkach na ganku, żeby za chwilę zabrać się za przycinanie lawendy, przed kolejnym deszczem. Usiedzieć nie mogę, nie potrafię. Obiecuję sobie zająć się i wspomnieniami i historiami, zapisywać choć skrawki, choć parę okruchów każdego dnia zapisać, bo pod tą pachą w końcu się nie zmieszczą. Tym bardziej, że jutro nowa myśl się pojawi, nowy widok lub rozmowa. Jutro! O tak, to plan na jutro. Szuflady uporządkować, wspomnień nie odkładać na później. Historie zapisać. Jutro. Jak tylko się z tą lawendą uporam...
Lawendowy kram, spanie pod namiotem we własnym ogrodzie, spotkania przy płotach, szczekanie psów i szum przejeżdżających przez naszą wieś pociągów. Szeleszczące na drodze kamienie, ciepły wiatr w koronach coraz to wyższych drzew,
Wieczorami wkładam te historie do niedomkniętej do końca szuflady, siadam na schodkach na ganku, żeby za chwilę zabrać się za przycinanie lawendy, przed kolejnym deszczem. Usiedzieć nie mogę, nie potrafię. Obiecuję sobie zająć się i wspomnieniami i historiami, zapisywać choć skrawki, choć parę okruchów każdego dnia zapisać, bo pod tą pachą w końcu się nie zmieszczą. Tym bardziej, że jutro nowa myśl się pojawi, nowy widok lub rozmowa. Jutro! O tak, to plan na jutro. Szuflady uporządkować, wspomnień nie odkładać na później. Historie zapisać. Jutro. Jak tylko się z tą lawendą uporam...
Pieknie Aniu piszesz!...I ta twoja lawenda... Cudowna 🙂 Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie i zapraszam jeszcze kiedyś na kawę:)
OdpowiedzUsuń