Zamykam śniadaniówki, przegarniam okruszki z kuchennego blatu i psa z Waszych łóżek. Zanim wyjadę do pracy po siódmej rano, zdążymy się uściskać, bo właśnie wstaliście lub siadacie do śniadania, myjecie zęby lub szukacie drugiej skarpetki. Przypominam o kurtce i worku na wf, o legitymacji, którą trzeba zanieść do podbicia i o trzymaniu się chodnika w drodze do szkoły. Trochę z konieczności - bo remontują przejazd kolejowy - ale i z wielką radością i podekscytowaniem codziennie maszerujecie do szkoły pieszo. Samodzielni, ale nie samotni - razem z czaderską bandą pierwszo-, trzecio-, czwarto - i szóstoklasistów. jakie to szczęście, że macie wokół siebie tylu kolegów i tyle koleżanek, w zbliżonym wieku. Żałuję, że tego nie widzę, nie widzę Was, gdy z plecakami i tornistrami ruszacie z co drugiego domu, witacie się na swój własny umówiony sposób (piona, żółwik, samolot, obrót...), rozmawiacie, śmiejecie się lub spieracie o własne racje. Pomachałabym Wam. Puściłabym całusa.
Rozmawiałam ostatnio z Sąsiadami z domu, który mijacie codziennie w drodze do szkoły i tej z powrotem. Przyznali, że serce im się raduje, gdy słyszą Wasze głosy i rozmowy. Słyszą je każdego dnia z rana i wczesnym popołudniem. Nadajecie rytm Ich dniom. Czują młodość i beztroskę, bo ich własna lekko już przyprószona jest siwizną. Jak mnie te Ich słowa ucieszyły!
Dzieci. Radość. Otwartość. Szczerość. Jak
ją w Was pielęgnować i podkreślać?
Dobrze, że każda część życia ma swoje przywileje, każda różni się marzeniami, potrzebami, oczekiwaniami. I trudnościami. Gdy kilka tych części ma się już za sobą, pięknie się na nie patrzy, podsumowuje, łączy ze sobą puzzle, które przez lata błąkały się pozornie bez pary.
Od zawsze chciałam mieć rodzinę. Tradycyjnie, choć po
mojemu. Mąż, partner, dzieci. Dom, nieważne ile miałby ścian. Ciepło i
normalność, nad którą nikt z mojego pokolenia się nie zastanawiał. Owszem,
wielu się burzyło, buntowało, ale był to ich wypracowany bunt, nie fala, czy
moda. Indywidualności. Wyraźności. Inności. Drugi człowiek. Oburzało chamstwo i
nieuczciwość. Owszem, obgadywało się i koleżanki i kolegów, szeptem, podśmiechiwaniem, i zawstydzeniem, gdy ktoś to odkrył. Nie pamiętam jednak nienawiści i akceptacji
dla okrucieństwa. Bo kiedyś trzeba było spojrzeć na siebie, nawet, gdy
niekoniecznie w oczy. Trzeba było mieć odwagę odezwać się w obecności drugiego
człowieka, na żywo. Nie tak wiele było smsów, aplikacji, komunikatorów, zamkniętych w komórkach grup. Anonimowe były zaledwie napisy na murach:) Krytyka nie przychodziła tak łatwo i bezkarnie, jak teraz, musiała być podparta prawdą, wymuszała dyskusję z żywą osobą, z zainteresowanym, z rzetelnym, a nie, jak teraz, z niewidzialnym gronem specjalistów, którzy jednak bardzo dotkliwie potrafią zranić i zniszczyć. Szkoda, że dziś tak wielu ludzi się nudzi, a z tych nudów wynikają straszne
słowa i zachowania...
Martwi mnie ten świat teraz. Ale potem
zaglądam do naszego salonu i znajduję dzieci moszczące się na sofie z nosami w
książkach. Janek czyta wszędzie. Pisze dziennik (po lekturze wszystkich możliwych części Cwaniaczka...). Uwielbiamy nasz rytuał zakupowy (jeszcze
sprzed wirusa): najpierw Empik, czyli książka dla niego, a dalej spokojne
dziewczyńskie zakupy z Marysią. Wszyscy szczęśliwi!
Może więc nie trzeba martwić się aż tak bardzo?
Może zaufać lepiej i uwierzyć, że sił
wystarczy? I że uda się wychować dobrze i ustrzec na czas...
Jak się cieszę yupi.. Pięknie piszesz, aż chce się czytać. Nie myslałaś żeby wydać swoje zapiski? Pozdrawiam Ewelina. Ps ja mam 2 córki 9 i 13lat i podobne problemy.
OdpowiedzUsuńMyślę o tym każdego dnia:) W końcu się uda.
UsuńAch, to mnie rozumiesz:) Podobno najciekawsze ciągle przed nami...
uściski:)