czwartek, 29 października 2020

dobrze



Dobrze, że mamy w domu pianino, stare co prawda, ze starymi dźwiękami, które czasem w wątpliwość wpadają co do swojej czystości. Ale klawisze od tej starości wcale nie uschły, z wierzchu aksamitne, miękkie niemal, zwłaszcza, gdy je tak całą sobą czuć, a przez palce i siedzące we mnie emocje. Utwory grane na pianinie lub fortepianie słyszę zawsze, wychwycę je wśród hałasu życia i dnia, z drugiego końca domu, w markecie, w filmie, w tle tego, co wokół. Potrafię wyciągnąć je na pierwszy plan, a wyciszyć całą resztę. Uwielbiam. Kocham.

Dobrze, że jest muzyka, która pozwala wzruszyć się, tak po prostu, która przygarnia wspomnienia dobrego czasu, gdy było się dzieckiem, a słońcu łatwiej wstawało się co rano. 
Wystarczy kilka pierwszych taktów, czy to Debussy'ego, Bacha czy melodii z filmu z zeszłego roku, żeby dzieci nuciły ze mną lub wołały ze swojego pokoju jakie to ładne! 
A gdy słyszę ukochane paluszki Córki, płynnie i dumnie grające gamę na dwie ręce albo ochotę Synka, żeby kiedyś samodzielnie i samego Chopina zagrać - wtedy wszystko wraca na swoje miejsce. A gdy wszystko wraca na swoje miejsce, za ciasno się robi na najmniejszy choćby strach...



Dobrze, że są wspomnienia dobrych czasów, zwłaszcza tych z dzieciństwa. Wracam - choć nie bez żalu, który ściska gdzieś w środku, z tęsknoty za nimi - do dni, które stworzono mi jako bezpieczne. Do domu z Mamą i Bratem, do domu Babci Marysi i Dziadka Leona. Do spacerów i wizyt u Grześków. Do wyjazdów do cioci Uli. Do spotkań z najbliższymi, do wspólnego rozrabiania, do pytań i odpowiedzi, do rozmów i długich opowiadań. Przypomina mi się, jak nasze życie krążyło wokół posiłków, a zadbanie o nasze smaki i apetyty było głównym celem Babci. Jeszcze przed pytaniem o zdrowie, padało najszczersze zainteresowanie tym, na co aktualnie mamy ochotę. Babcia nie czekała nazbyt długo na odpowiedź, z góry zakładała, że jedliśmy dość dawno, żeby nie pokusić się na budyń waniliowy z malinami lub świeżo usmażonego kotleta z kurczaka. Wiedziała lepiej od nas, że czas na posiłek. Wyczuwała swoim ósmym zmysłem, kiedy pojawimy się w progu jej domu, żeby w pięć minut po zdjęciu przez nas butów móc przed nami na stole parujący talerz. Jako nastolatka broniłam się przed ta parą rękami i nogami. Po cichu, rzecz jasna, nie wyobrażam sobie, że mogłabym zdecydowanie odmówić Babci, nie wypadało. Rozkładaliśmy jednak porcje na miarę własnych całorodzinnych możliwości, dzieląc między siebie to, co przygotowała Babcia. Swoim cichym uporem zapełniała nasze brzuszki i policzki miłością. Zwyczajnie.
Dobrze, że mam takie wspomnienia, dzięki nim nie chce mi się błądzić, zgubić, przygarniam do siebie ciepło i siłę. Teraz moja w tym rola, żeby tym ciepłem ogrzewać nasze dzieci i ich przyszłe wspomnienia... Dać im siłę i spokój. Dom w sercu, gdziekolwiek by nie byli.

Dobrze, że są dzieci! Tak. Dzieci wprowadzają ten rodzaj beztroski, która jest niezbędna, żeby przeżyć, gdy jest się... mną. Ich troski o nowy piórnik, o rozmowę z TĄ dziewczynką, która trwała zaledwie jedno zdanie, ale była najszczerszym wyznaniem. Kłótnia o to, kto zdjął więcej par skarpetek z suszarki z praniem, bo wyszło ich nieparzyście. Wspólne rozwiązywanie zadań z geometrii i pisanie listu o ulubionej książce. Zbieranie liści na plastykę. Tabliczka dzielenia, bo mnożenia to łatwizna. 
Uwielbiam momenty, w których zadają nam trudne pytania, gdzieś między milionem tych łatwiejszych. Szukam wtedy w sobie prawdziwych i prostych odpowiedzi, staram się tłumaczyć świat tak, jakbym za wszelką cenę chciała znaleźć jego lepszą stronę. Nie koloruję na różowo, ale pomagam zrozumieć intencje. Przygotowuję na fakt, ale i wyjaśniam, jak można próbować sobie z nim poradzić. Przysiadam przy tych pytaniach, zatrzymuję się i właściwie po trochu samej sobie odpowiadam, uważnie dobierając słowa, proste, akuratne, uczciwe. Można. Trzeba. Chce się. Zwyczajnie.




Dobrze, że jest słońce. I że mamy taras od wschodu. Słońce wkradać się nie musi, bo zawsze jest mile widziane. Przychodzi z nowym dniem, gasząc troski poprzedniego. 
I ganek dobrze mieć od zachodu. Można się na ten zachód pogapić wrzucając plaster pomarańczy do ulubionej herbaty. Albo zamyślić nas wszystkim tym, co zbyt trudne, bo i tak zaraz lżejsze się wyda w tych barwach przytulnych widzianych z kuchennego okna.

Dobrze jest mieć wszystko to pomiędzy, od wschodu do zachodu, od tarasu po kuchnię, monotonnie z pozoru, a bez czego nie wyobrażam sobie nic. Niczego więcej, ani inaczej nie pragnę. Nie potrzeba mi. Zwyczajnie.




PS. Ach, jeszcze Tom Hanks! Dobrze, że jest Tom Hanks. I jego filmy z Meg Ryan. I Last Christmas.

I jeszcze będzie... normalnie...

2 komentarze:

  1. Oby było normalnie... Bo ostanie decyzje rządzących nie nastrajają pozytywnie.
    P.s.
    Moja 9 latka też ma problemy z dzieleniem, mnożenie wychodzi jej łatwiej. Pozdrawiam. Ewelina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coraz trudniej mi komentować te decyzje, za dużo tego wszystkiego.
      Ale trzeba poszukać wokół siebie ciepła i dobrego nastroju, radości... bo zwariujemy:)
      ściskam!

      Usuń