Zanika w nas radość życia. Zanika radość z podróży i spotkań. Boimy się rozmowy z dawno nie widzianą osobą w obawie przed ciężarem jej historii. Przeczuwamy gorzki smak opowieści o przebytej chorobie, o braku perspektyw, o braku zgody na obostrzenia lub o strachu, bo jest ich za mało. Unikamy kontaktu, tego bezpośredniego, ale i zwyczajnych rozmów przez telefon. Nie zwiedzamy nowych miejsc, dzieci nie występują na scenach i boiskach, bo większość imprez jest odwoływana, nie mamy o czym opowiadać, ani czym się chwalić. Nie chcemy się zarazić albo sami nie chcemy zarażać. Siedzimy w domu.
Ale...
Szukamy sposobu na spokój błądząc po internetowych stronach. A one oferują wszystko. Wszystko - oprócz spokoju. Oferują teorie, komentarze, grupy wsparcia, przewodników duchowych, nawet światło i nie-światłość (?!). Nie neguję, nie obrażam i nie krytykuję. Ja po prostu martwię się o to, co stało się i dzieje się ze światem. Co dzieje się z ludźmi? Tak bardzo pragnącymi wolności. Część wzbrania się przed jakąkolwiek formą zasad i reguł, ale mam wrażenie, że bez nich człowiek miota się i błądzi, jak ślepiec. I choćby miał emanować zewsząd nakazywaną akceptacją, musi jednak zgodzić się na akceptację pewnych zasad i reguł. To one mogą być i tak naprawdę są punktem zaczepienia, celem i środkiem. Mogą być wybawieniem od tej nicości i zarazem od wszystkości. A my tak strasznie bronimy się przed dekalogiem, konwenansami, tradycją i tym, co już ktoś wymyślił i co sprawdzało się zawsze lub choćby odkąd to wynaleziono. Mam na myśli umiarkowanie, nie skrajności, nie patologię. Komu przeszkadza Święty Mikołaj? Czy trzeba go unowocześniać i kazać mu całować się z dorosłym facetem? Albo ta "Ania z Zielonych Szczytów"... Lubię, gdy w domu mężem jest mąż, a ja jestem żoną. A teraz musi być po naszemu, choćby okazywało się absurdem. Trzeba lub wypada być trochę na przekór, trochę pod prąd. Inaczej, niż kiedyś. I to pod tytułem bądź sobą, możesz wszystko, walcz o siebie, znajdź swoje prawdziwe ja. Czyli kim byłeś wcześniej?
Być może jestem starej daty, może jestem trochę stara i wypadłam dawno z grupy docelowej aktualnych trendów, nie należę do grupy masowych odbiorców, jestem gdzieś w niszy. I całe szczęście! Niezmiernie mnie to cieszy, ale nadal martwi, że tak wielu masowo i hurtem wpada do tego worka nowych stereotypów.
Nie da się żyć w spokoju bez żadnych zasad, bez wyrzeczeń, w pogoni za wolnością i prawem do wyboru w każdym z elementów własnego życia. Ja nie dałabym rady bez Boga, bez zważania na własne sumienie, które ukształtowało się już w moim dzieciństwie. To wsłuchiwanie się w nie jest najlepszym drogowskazem i tego się trzymam, nie internetowych trendów i hitów. Nikt lepiej ode mnie nie wie, gdzie znajdę mój własny spokój, nikt go za mnie nie znajdzie. A najłatwiej słucha się w ciszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz