czwartek, 10 lutego 2022

w zasadzie



Zanika w nas radość życia. Zanika radość z podróży i spotkań. Boimy się rozmowy z dawno nie widzianą osobą w obawie przed ciężarem jej historii. Przeczuwamy gorzki smak opowieści o przebytej chorobie, o braku perspektyw, o braku zgody na obostrzenia lub o strachu, bo jest ich za mało. Unikamy kontaktu, tego bezpośredniego, ale i zwyczajnych rozmów przez telefon. Nie zwiedzamy nowych miejsc, dzieci nie występują na scenach i boiskach, bo większość imprez jest odwoływana, nie mamy o czym opowiadać, ani czym się chwalić. Nie chcemy się zarazić albo sami nie chcemy zarażać. Siedzimy w domu. 

Świat kazał nam zwolnić, zatrzymać się i rozejrzeć. Jeszcze dwa, trzy lata temu było to trend, zalecenie, dobry, nowy pomysł na zmianę w tym zagonionym życiu. Wtedy mogliśmy to jednak zrobić na własnych warunkach, wybierając dogodny dla siebie moment i dogodny dla siebie sposób na codzienność bez nadmiernego pośpiechu, w zgodzie z własnym rytmem, opuszczając ustaloną z samym sobą strefę komfortu dopiero wtedy, gdy byliśmy na to gotowi. Teraz... na nic się nie czeka. Teraz się stoi, ale wszelki widok zasłania mgła, szarość, nicość i niepewność. Niespieszność zastąpiło niemal uwięzienie. Wszędzie ograniczenia, zakazy, nakazy, słuszne i konieczne, ale w naszej głowie - choćby najbardziej racjonalnej i rozumnej - zagościł niepokój. 
Nie widzimy siebie nawzajem, bo twarze zasłaniają maski. Z ulic zniknęły uśmiechy i śmiech. Przemykamy na bezdechu, czując ulgę dopiero we własnym domu. Zamykamy się przed światem i szukamy sposobu na spokój. 

Ale...

Szukamy sposobu na spokój błądząc po internetowych stronach. A one oferują wszystko. Wszystko - oprócz spokoju. Oferują teorie, komentarze, grupy wsparcia, przewodników duchowych, nawet światło i nie-światłość (?!). Nie neguję, nie obrażam i nie krytykuję. Ja po prostu martwię się o to, co stało się i dzieje się ze światem. Co dzieje się z ludźmi? Tak bardzo pragnącymi wolności. Część wzbrania się przed jakąkolwiek formą zasad i reguł, ale mam wrażenie, że bez nich człowiek miota się i błądzi, jak ślepiec. I choćby miał emanować zewsząd nakazywaną akceptacją, musi jednak zgodzić się na akceptację pewnych zasad i reguł. To one mogą być i tak naprawdę są punktem zaczepienia, celem i środkiem. Mogą być wybawieniem od tej nicości i zarazem od wszystkości. A my tak strasznie bronimy się przed dekalogiem, konwenansami, tradycją i tym, co już ktoś wymyślił i co sprawdzało się zawsze lub choćby odkąd to wynaleziono. Mam na myśli umiarkowanie, nie skrajności, nie patologię. Komu przeszkadza Święty Mikołaj? Czy trzeba go unowocześniać i kazać mu całować się z dorosłym facetem? Albo ta "Ania z Zielonych Szczytów"... Lubię, gdy w domu mężem jest mąż, a ja jestem żoną. A teraz musi być po naszemu, choćby okazywało się absurdem. Trzeba lub wypada być trochę na przekór, trochę pod prąd. Inaczej, niż kiedyś. I to pod tytułem bądź sobą, możesz wszystko, walcz o siebie, znajdź swoje prawdziwe ja. Czyli kim byłeś wcześniej?

Być może jestem starej daty, może jestem trochę stara i wypadłam dawno z grupy docelowej aktualnych trendów, nie należę do grupy masowych odbiorców, jestem gdzieś w niszy. I całe szczęście! Niezmiernie mnie to cieszy, ale nadal martwi, że tak wielu masowo i hurtem wpada do tego worka nowych stereotypów.

Nie da się żyć w spokoju bez żadnych zasad, bez wyrzeczeń, w pogoni za wolnością i prawem do wyboru w każdym z elementów własnego życia. Ja nie dałabym rady bez Boga, bez zważania na własne sumienie, które ukształtowało się już w moim dzieciństwie. To wsłuchiwanie się w nie jest najlepszym drogowskazem i tego się trzymam, nie internetowych trendów i hitów. Nikt lepiej ode mnie nie wie, gdzie znajdę mój własny spokój, nikt go za mnie nie znajdzie. A najłatwiej słucha się w ciszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz