W życiu zdarzają się momenty tak niezwykłe i niespodziewane, wpadają nagle, jakby przelotem, a przynoszą obrazy sprzed lat, niemal dotykalne, niemal namacalne, czułe i pachnące tamtym dniem. Być może niewielu się to zdarza, a może każdemu. Mnie zawsze zachwycają, i choćby nawet wspomnienia z nimi związane nie miały być tymi najlepszymi, są to przecież moje wspomnienia, czyli część mnie. Z wiekiem człowiek uczy się nie wyrzekać się ich, a dzięki wielu może więcej zrozumieć z tego, jak się we własnym życiu odnalazł.
Ostatnio miałam okazję rozmawiać o sobie z obcym mi człowiekiem. Szybko nawiązana niezobowiązująca nić porozumienia, sympatia i nienazwane zaufanie. Być może wynikały z różnicy wieku, być może ze świadomości, że wymienione słowa pozostaną w nas bez ciągu dalszego. Pozostaną lekkie i nie wrócą obciążone oceną. Po prostu nie spotkamy się więcej. W ciągu godziny opowiedziałam mu o najważniejszych momentach mojego życia, wybierając dość spontanicznie i w ogóle nie chronologicznie obrazy z młodości, dzieciństwa i z minionego tygodnia. Starałam się być sprawiedliwa w opisie tego, co mnie spotkało, jak i tego, jak potrafię wspominać to dzisiaj. Oczywiście nie jest to do końca możliwe, ale starania przynoszą sporo frajdy, choć i niemało trudności. Gdy skończyłam, odetchnęłam, odkrywając w sobie i ulgę, i niedowierzanie, poczułam się jak autor, jak malarz, jak pisarz przypatrujący się temu, co sam stworzył. Usłyszałam swoją własną historię, wypowiedziałam ją na głos i przyznam, że wydała mi się niezwykła! - bardzo bogata, emocjonalna. Zdałam sobie sprawę, jak wiele już za mną, jak wiele już przeżyłam, nazwałam to, kim jestem. Na głos właśnie. To więcej, niż noszona w sobie świadomość. To budujące ćwiczenie, zwłaszcza dla tych, którzy zawsze mieli problem ze zdrowym chwaleniem się, mówieniem o sobie, dla tych, którym wydaje się, że nic takiego szczególnego w sobie nie mają. A mają. I to naprawdę niesamowicie szczególnego, jedynego w swoim rodzaju...
Od dziecka byłam chwalona. Za oceny, za grę na fortepianie, za cichą dziecięcą rozważność. Wstydziłam się tego chwalenia, policzki mnie piekły, nie przepadałam za tym, że ktoś zbyt długo zwraca na mnie uwagę. Później wstydziłam się chwalić tym, co udało mi się osiągnąć - uporem, pracą, wyrzeczeniem, zwłaszcza tą Ameryką nie potrafiłam się dzielić tak, jak na to zasługiwała. Na szczęście wraca do mnie w różnych momentach mojego życia, przytłumiona, zmieniona, niemal już zapomniana. Ale wystarczy świeca o zapachu czarnej róży i paczuli ustawiona w kuchni rodzinnej gdzieś między świątecznymi daniami i smak gorącego apple cider z dużą ilością goździków i cynamonu, bym mogła znów przenieść się do drewnianego wnętrza Willow Boutique w Montanie, gdzie pracowałam i o którym mogłabym opowiadać godzinami. Namacalne i niezwykłe. Moje momenty i miejsca. Moje zapachy i smaki. Moje emocje i życie. Cała ja. Ze wszystkim dobrym i tym mniej dobrym, ale dzięki któremu dotarłam do dziś z Ukochanymi mi Bliskimi Osobami. Przeczytałam gdzieś, że czasami nie cel jest najważniejszy, ale sama droga i to, co po drodze robisz, kogo spotykasz, czego się o sobie dowiadujesz. Ja swojej nie kończę, dalej nią podążam, ciesząc się na to, co może przynieść i pielęgnując to, gdzie już byłam.
Ja poczekam jak będą jakieś komentarze pod tym artykułem. Wtedy będzie jakaś dyskusja.
OdpowiedzUsuń