Gdy dzieci są w szkole po milion razy sprawdzam ich dzienniki elektroniczne. Jakbym miała być przez to bliżej nich. Jakbym pod tą szkołą stała. Wiem, kiedy dostają plusy i minusy, kiedy piątki, a kiedy uwagi. Za bardzo to wszystko poszło do przodu, za bardzo jestem mamą, za rzadko stricte sobą. A może wcale nie?
Może głębiej musiałabym oddychać, bo gdy głębiej, to i wolniej? I pełniej i chwile się wtedy wydłużają i bardziej je czuć. Zamknąć na chwilę oczy, żeby oczy nie napędzały tak szybko kolejnych myśli? Ach i znaleźć w ciągu dnia kawałek miejsca w grafiku i we własnym domu na... nic. Bo czuję, że z mojego nic powstałoby coś niezwykłego. Dwadzieścia minut nic, a z nich nowy post, muzyka, sernik bazyliowy lub umiejętne dostrzeżenie danej mi chwili, dosłyszenie świergotki ptaków, drugi rozdział książki.
Z trudem byłoby mi wypowiedzieć wszystkie troski komuś drugiemu. Nie wiem, z czego wynika moja nieustępliwa potrzeba rozwiązywania własnych problemów z samą sobą, bez pomocy psychologów, tabletek, weekendów w spa i godzin na telefonie z psiapsiółką. Od zawsze wolałam sama. W oparciu o siebie i w poczuciu bezpieczeństwa, że podejmowane przeze mnie decyzje są moje i to ja za nie wezmę całą odpowiedzialność. Że są dobre, nawet, jeśli potem bolą, ale są moje. Być może ciężko mi się je czasem niesie, ale lżej się robi, gdy mogę je na ziemi postawić, jako załatwione i zaraz potem w ramiona chwycić kolejne i kolejnych się podjąć.
Każdy dzień jest trochę, jak podróż. Czasem wyglada, jak podróż autobusem między tymi samymi przystankami. Uparcie. Ale wystarczy ustąpić miejsca Cierpliwości, zagadnąć Tych, którzy tą samą trasą, tym samym autobusem od lat, z pozoru nieznajomi. Lub wysiąść wcześniej i pieszo przejść ostatni kawałek, wystawiając twarz do słońca albo moknąc w deszczu, zaciągać się świeżym powietrzem, zwolnić kroku albo dostać zadyszki ze szczęścia, bo dom przecież już blisko.
Stukały mi dziś niskie obcasy na kamiennej posadzce długiego szpitalnego korytarza, zanim zaczęły stukać na chodniku ciągnącym się nieskończenie długo w dół aż do wydeptanej cichej ścieżki prowadzącej na parking pod lasem. Zaniepokojenie lekarza i jego grymas przy wpisywaniu wstępnej diagnozy zdziwiły mnie najpierw. Potem przyszedł strach, ale już na tej podleśnej ścieżce miałam pewność, mimo miękkich kolan, że dam radę. Nawet jeśli ta podróż okaże się trudniejsza, już jest moja. Żeby tylko wysiąść z niej na tym samym przystanku, co zawsze, pod domem❤️
Trzymam kciuki, powodzenia, zaglądającą wierna czytelniczka od lat, Ela, ostatni akapit:(
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie Elu:) Nawet nie wiesz, jak miło to słyszeć:)
UsuńDziś dzień dobrych wiadomości - świętuję wyniki w normie, już po strachu! To chyba najlepszy prezent urodzinowy dla mojego męża:) uściski i - badajcie się często!
Z pozdrowieniami,
Ania
Och jaka wspaniała wiadomość, chwilo trwaj, dużo radości i uśmiechu życzę, pozdrawiam Ela
OdpowiedzUsuń