To nie tak, że nie lubię. Już nieraz pisałam i podkreślałam, jak bardzo i dlaczego uwielbiam grudzień i będę ten czas celebrować. Wyjątkowo. Jak co roku. Z urodzinami na dzień dobry, Mikołajem, wypatrywaniem śniegu, kupowaniem choinki i nuceniem amerykańskich Christmas carols.
Nieco jednak nieśmiało i po cichu. Zwłaszcza przy mojej Mamie. To ona powtarzała i powtarza do dziś: najpierw wysiłek i przygotowanie, potem świętowanie. Ubieranie choinki najwcześniej w przeddzień Wigilii. Posyłała nas na roraty na szóstą trzydzieści rano do Świętego Jana. Bez papierowych lampionów. Za to z kanapką i wpojonym entuzjazmem. Radość porannych spotkań, wspomnienie budzącego się miasta mam przed oczami do dziś. Przedświąteczne pastowanie podłogi z mozaiki parkietowej, sprzątanie wszystkich szaf, szafek, półeczek i skrupulatne czyszczenie ich zawartości, podział obowiązków, bo oczywistym było, że mieszkanie musi na Święta błyszczeć. Każde z nas miało dwie ręce i dwie nogi i niewiele uwag, a już pretensji ani trochę. Małe marudzenie pod nosem, kiedy to nastoletnie pragnienia mogły się przecież ziszczać w chwili, gdy wycierałam wilgotną szmatką każdy z miliona dzwoneczków, które Mama od lat kolekcjonuje. Telefon nie kusił, bo stacjonarny trochę kosztował, a o komórkach jeszcze nawet w telewizji nie mówili. Koledzy i koleżanki robili to samo. Z tym samym marudzeniem. I z tą samą pokorą.
A gdy Czas miał nadejść, uroczyście przynosiliśmy z piwnicy sztuczną z lekka wychudzoną choinkę. Bombki i "czubek", srebrzysty łańcuch i lampki. Lądowały na dywanie w dużym pokoju. Z niepokojem sprawdzaliśmy, czy żaróweczki zamigotają. Co roku nas zawodziły. Jakby miały okres żywotności jedenaście i pół miesiąca. Ani dnia dłużej.
Prezenty czekały najpierw w tej szafce w przedpokoju, na najwyższej półce. Między ręcznikami albo pościelą. Zawsze wiedzieliśmy, kiedy tam trafiały, ciekawość była ogromna. Tradycyjnie pozbawialiśmy się możliwości zaskoczenia i niespodzianki. Ale za to pakowanie drobiazgów dla reszty rodziny odbywało się z prawdziwym namaszczeniem i radością. Starannie wybrany papier i wstążka. Kokardy koniecznie z dodatkiem gałązki świerku i bilecikiem na imię. Nożyczki, taśma klejąca, kolędy z telewizora. Film familijny na familijne popołudnie. Tak wyjątkowy czas, którego nie docenia się, gdy ma się dwanaście, czy osiemnaście lat. Docenia się, gdy samemu jest się rodzicem.
Uwielbiałam rozmyślać nad prezentami dla moich najbliższych. Długo zastanawiałam się, co, tak naprawdę, ich zaskoczy, co wywoła autentyczny uśmiech na twarzy, ucieszy, czym się akurat interesują, o czym mówią od dawna, wspominają w codziennej rozmowie. Tak naprawdę pomysły na prezent podrzucają nam sami obdarowywani. Wystarczy dobrze się wsłuchać, podpatrzeć, nieraz zupełnie nieświadomie ukochana osoba zdradzi, na co ma ochotę, o czym marzy, a czego ma dość. Fakt, można się pomylić, jak ja, w 2003:) Już drugie Boże Narodzenie spędzałam w Stanach, więc stamtąd zamówiłam dla Mamy roczną prenumeratę jej ulubionego czasopisma. Tak, żeby co miesiąc mogła wspomnieć sobie gwiazdkowy prezent. Niestety już przy pierwszym numerze, zupełnie zaskoczona, przegoniła listonosza, wyzywając go i krzycząc, że nic nie zamawiała i to skandal, że w ten sposób narzuca się jej zobowiązanie do późniejszych wydatków. Ups. Koziorożec. Przecież mogłam przewidzieć. Ja - Strzelec:)
W naszym domu co roku cierpliwie i z pokorą czekało się na Wigilię i Boże Narodzenie. Bez przyspieszania. Każdy dzień przynosił swoje zadanie, często wyrzeczenie, o którym zupełnie się teraz zapomina. Postanowienie na adwent, że nie będę jeść słodyczy, że wstanę rano na roraty, że zrobię coś dla kogoś, że pomodlę się bardziej. Samo to oczekiwanie było już wyrzeczeniem. Powstrzymanie się od nadmiaru, powściągnięcie emocji i euforii życia. Dlatego czas Świąt był wtedy tak magiczny.
Z trudem przychodzi mi powstrzymać się w moim dorosłym życiu od podekscytowania, gdy tylko w kalendarzu pojawi się grudzień. Z biegiem lat rozciągałam coraz bardziej i bardziej magię oczekiwania na poprzedzające Święta dni, a nawet tygodnie. Kanał radiowy Święta pozwalamy sobie włączać od szóstego. Choinkę żywą kupujemy dziesiątego, wtedy wybór duży, stoi sobie ona potem na tarasie i puka w szybę prosząc się o gościnę. W zeszłym roku postarałam się o prawdziwy kalendarz adwentowy z zadaniami na każdy dzień oraz wydrukowane, wycinane z papieru puzzle, które przez dwadzieścia cztery dni tworzyły obrazek stajenki. Obserwowałam ogromną radość i podniecenie naszych dzieci, podczas zaglądania do małych kartoników i torebek, odczytywania przeze mnie kolejnych poleceń, których wykonanie miało być nagrodzone mini słodyczą, orzechem i kolejnym puzzlem. Czar oczekiwania wypełniał nasz domek, dzień po dniu. Dzieci, jeszcze ciut za małe, żeby wyręczyć nas z tego dosłownego pucowania (co zamierzam jednak gruntownie przemyśleć ponownie w tym roku, przecież u kilkulatków liczy się sam fakt, efekt można poprawić wieczorem, gdy zasną...) - starały się. Zadania miały przybliżyć porządek w ich pokojach do stanu zadowalającego lub pokazać, że małym wysiłkiem i małymi rączkami można zrobić coś dla innych. Ja byłam co najmniej tak samo zaangażowana, jak one:) A ile radości przy tym....:)
Tak więc cieszę się, że udaje nam się, pomimo całej tej machiny i świątecznego marketingu wokół, powstrzymać od świętowania w listopadzie. Udaje się zachować umiar od początku grudnia, choć nie bez ekscytacji i rozkręcającego się radowania. Zastanawiam się i rozmyślam nad zbliżającym się grudniem i myślę sobie, jak pięknie proste życie wymyślił nam Bóg, a jak my sobie samy je komplikujemy i "dekorujemy". Jak dobrze jest, choć te dwa razy w roku, tak szczerze zatrzymać się i zadumać. Odłożyć na bok spełnianie własnych zachcianek i pragnień, i spojrzeć na innych, bliższych i dalszych, na to, czego im potrzeba, co im sprawi radość. Co ja postanowię w tym roku? Jakie wyznaczę zadania dla siebie, na każdy z tych dni przed. Może zamiast nowych świątecznych ozdób, pomyślę o mamach i ich dzieciach z Domu przy Lipowej? Może przygotuję dla brata mini przewodnik po Skandynawii, bo marzy po podróży na Nordkapp? Częściej zamilknę, zamknę laptopa, poczytam dzieciom, porozmawiam z B.
Świąteczne reklamy, inspiracje wyskakujące z każdej strony w sieci, pomysły na prezenty dla niego, dla niej, przedsmak Świąt idealnych jakoś męczą mnie w tym roku bardzo. Może za dwa, trzy tygodnie ogarnie mnie szaleństwo związane ze zbliżającym się Bożym Narodzeniem i przesiąknę klimatem pierników i ozdób na parapetach. Dziś jestem zmęczona nadmiarem.
Dziś, tak po prostu, usiądę na krześle pod ścianą i poczekam, bacznie jednak obserwując, co mogę ja, lepiej i bardziej od siebie dać. Wzorem wyniesionym z mojego rodzinnego domu, zostawić świętowanie na czas świętowania, a oczekiwanie i przygotowanie na...już. Od teraz.
Jak ładnie napisane. Przypomniałaś mi i moje dzieciństwo- aż mi się serducho ścisnęło, że to już nie wróci. A mimo to takie żywe i świeże te wspomnienia. Ech...
OdpowiedzUsuńWłaśnie, kiedy wspominam to nasze dzieciństwo, wydaje mi się, że to było tak dawno...tyle lat minęło...teraz tworzymy wspomnienia naszych dzieci:)
Usuńw domu miałam podobnie ;) - pięknie to opisałaś, obecnie... u mnie w rodzinie też bez szału,w wszystko w swoim czasie, czyli adwent, plany i przygotowania, choinkę to nawet kupujemy 24-go rano, mamy szkółkę pod nosem więc sami wybieramy i ścinamy świeżą, stoi potem do 1-go lutego niemalże ;)
OdpowiedzUsuńuściski!
Macie szkółkę pod domem? Ja codziennie obok dwóch przejeżdżam. Drzewka już są pozaznaczane do ścinki - rezerwacje chyba:)
Usuńja też w świetach najbardziej lubie oczekiwanie i przygotowanie Bo potem to buch i po świętach
OdpowiedzUsuńKombinuję Aniu z taką gałązką w oknie Zawsze mi sie podobały Twoje aranżacje Trwają ngocjacje czy mogę wbić gwoździa ;-)
Pozdrawiam
Udało się z tym gwoździem?:) Gwóźdź się przyda, bo gałązki mimo wszystko często są potrącane. Czekam na Twoje dekoracje:) Ja już pomału planuję adwentową wersję...
UsuńKobieto, siedzisz w mej głowie! Czytasz mi w myślach i wypowiadasz je na głos, kiedy ja nie mam siły/czasu/odwagi/chęci ich ujawnić. Czarownica!!! ;)
OdpowiedzUsuńA tak na poważnie - czy my będziemy miały w końcu możliwość spotkać się i pogadać? Tak pomału? Bez dzieci? Bez pośpiechu? Skręcisz w końcu spontanicznie w lewo/prawo czy to ja mam zrobić nalot?
Ściskam, Aniu!
PS. Mogłybyśmy robić wspólne przygotowania do świąt - byłybyśmy całkiem zgodne :)
Twój nalot zawsze mile widziany:) Musimy się spotkać, zapraszamy do nas:)
UsuńMówisz, że czarownica? Oj, czasem przydałoby się trochę poczarować....albo nauczyć zaklinać czas:)
buziaki!
Śliczna ta gałązka z kulkami :):):)
OdpowiedzUsuńJa jeszcze ciągle w jesieni, za mało mi jej było....za szybko minęła....:(