piątek, 25 listopada 2016

trochę życia - dla mam





Kiedyś już pisałam mój własny, sponsorowany post.
Pierwszy sponsorowany był radością - o tutaj.
Dzisiejszy jest sponsorowany własnym doświadczeniem i... instynktem macierzyńskim.
Może komuś się przyda kilka słów, podpowiedź. Sama wertowałam internet wzdłuż i wszerz, gdy nasz Janek kaszlał ciągle w zeszłym sezonie jesienno-zimowym. Temperatura w normie. Aktywność ponad. A kaszel męczył i męczył.
No właśnie. Kaszel. Gluty gdzieś między nosem a gardłem. Odruch wymiotny, ale nieskuteczny. Nie nasz , oczywiście, "tylko" Janka. Pobudka po trzy razy w ciągu nocy, po trzy noce z rzędu. Niby kataru za dnia nie było. Kaszlu za dnia też nie. Więc o co chodzi? Późnym wieczorem, w nocy i nad ranem. Ja nieprzytomna, Bartek po pleckach oklepuje, Jasiu niewyspany...
I tak co drugi tydzień.
Infekcja...
Wie pani... taki sezon...
To przedszkolak...? no tak...
Fosidal + wapno + wit. C...
Wolne pani dać?

Wolne od czego? Co drugi tydzień na tydzień?

aha... czyli chce pani skierowanie do alergologa, tak?

Kiedy urodziła się nasza Córcia, Marysia, pierwsze dziecko, wychuchane, wyczekane, czytałam, słuchałam, wkurzałam się też, bo instynkt macierzyński był oczywiście, ale strach chyba większy. I doświadczenia brak. Więc rady miksowałam z jednej strony i drugiej, babcie, koleżanki, mamy i nie-jeszcze mamy. Metody prób i błędów. Z przewagą tych drugich. Kosmos.
Kiedy urodził się nasz Synek, drugie dziecko, wychuchane, oczekiwane, braciszek. Czasu nie miałam tyle na czytanie i słuchanie. Wkurzałam się, bo instynkt macierzyński wygrywał. Strach był, ale i doświadczenie było. Instynkt macierzyński.

Zima za zimą. Sezon za sezonem. Nocka za nocką. Co dziś przyniesie? Wyśpię się, czy nie? Moje dziecko. Instynkt macierzyński.

Bo żeby wygrać, trzeba grać.

Nigdy nie byłam fanką lekarzy alergologów, biegania po specjalistach i dopasowywania objawów do werdyktu. Nie pamiętam nazw leków. Nie przyzwyczajam się do nich.
Ale sen, a raczej jego notoryczny niedosyt, okazał się dobrym doradcą. I pytania rodziny, rodziców w przedszkolu.
tfu... Jasiu się męczył. Kaszlał a my nie potrafiliśmy doraźnie mu pomóc. TO jest koszmar.
Udało się. Trafiliśmy do doktor Góźdź.
Alergolog, pulmonolog. Tysiąc myśli na minutę, dwa spojrzenia, trzy, wywiad, próbujemy.
Za mało centyli, słaba praca jelit, może robaki, trzeba sprawdzić migdałki, cynk, żelazo, homeopatia, inhalacje.
Do doktor Góźdź trafiliśmy dzięki jednej porządnej opinii innej Mamy, równie wcześniej zdesperowanej i poszukującej. Pani doktor patrzyła na Jasia i szukała. Musimy go wspomóc z każdej strony. Nie wystarczy syrop na kaszel.
Druga wizyta, pilna i nagła, duszność, panika. Granulki co 15 minut, inhalacje pulmicortem, singulair i hitaxa naprzemiennie. Wietrzenie pokoju, nawilżanie powietrza, odpowiedni dieta. Rozpoczynamy batalię. Mamy rozpisany program działania. Nie wystarczy syrop na kaszel.
Laryngolog potwierdził, że migdałki są czyste. Pozostało nam podejść do tematu powracającego kaszlu z różnych stron. Dieta - zdrowe, proste jedzenie, ograniczenie cukru, słodyczy sklepowych, białego pieczywa. Być może organizm Janka produkuje zbyt dużo śluzu.
Sprawdziłam możliwości pobliskich piekarni, chleb na zakwasie, nie drożdżach, temat trudny, więc poprzestałam na ciemnym, sprawdzonym pieczywie. Warzywa i owoce. Czyli oczywista oczywistość. Niekonieczna rewolucja. Nie chciałam popaść w skrajność, szczęśliwie nie było to konieczne. Reszta rodziny nie odcinała się, a wręcz zyskała na zdrowej, prostej diecie.
Leki typowo alergiczne podawaliśmy Jankowi przez miesiąc. Odstawiliśmy kolorowe jogurty i soki. Piekłam ciasta, obierałam marchewkę, gotowałam kompoty, miksowałam koktajle owocowe.
Janek dostawał na czczo tabletkę na wzmocnienie - siebie i apetytu. Żelazo, cynk, witamina D3, wapno. Dodatkowo owsianka i debridat na pracę jelit, bo od kilku lat borykamy się z jeszcze jednym życiowym psikusem, o którym mogłabym napisać doktorat. Z Jankiem mam bowiem dylemat. Z jednej strony dbam o to, żeby przytył (wzrost i waga wahała się między 3 a 10 centylem), a z drugiej muszę starać się o wzmożoną pracę jelit, bo Janek od dłuższego czasu wstrzymuje wypróżnianie. Mówię Wam doktorat. Kto to przeżywa, ten wie. Teoretycznie jedno drugiemu przeczy, ale jak się jest mamą, 24/7, walczy się po prostu i próbuje.
Przez całe lato, Janek nie zakaszlał ani razu. Nasze rodzinne życie nabrało spokoju w tej materii. Przespane noce. Bieganie do utraty tchu. Skakanie na trampolinie. Dieta prowadzona rozsądnie. Ogromna współpraca samego Synka, który rozumiał i nauczył się uwielbiać suszoną żurawinę i ogórki kiszone, pić wodę w ilościach każdych, wytrwać z inhalatorem - choć początki były naprawdę dramatyczne:)
Kaszel pojawił się drugiego dnia ogrzewania tej jesieni. Byliśmy przygotowani. Testy z krwi nie wskazały typowej alergii, ale dzięki wskazówkom i magicznej liście zabezpieczeń, którą dostałam od pani doktor Góźdź, wiemy, co robić w razie kataru, ale i suchego noska, w razie infekcji i pierwszego kaszlu. Wiemy, co robić, żeby uniknąć sterydów i antybiotyków. I syropu na kaszel z reklamy w telewizji. Doskonale zastępuje go - a właściwie uprzedza - mix soku  wielu cytryn, miodu, oleju lnianego i ogromnej ilości czosnku. Sama nie wierzyłam, że można to pić. Ale jeśli nawet nasza Córcia potrafi przyjąć dwie łyżeczki naraz, bez zatykania nosa, oczu i uszu w razie czego... to KAŻDY da radę:)
Podsumowując, bo piszę ten post głównie dla mam, które wyczerpane są i wyczerpały też wszelkie opcje i nadzieję zdają się tracić:
- próbujcie, pytajcie, bądźcie upierdliwe - zdrowie i spokojny sen dziecka.... same wiecie przecież, argument - bo sezon, bo przedszkolak, bo skoro nie umie wydmuchać nosa...no tak ma... no wybaczcie!
- świeże powietrze (w miarę możliwości o tej porze roku, bo świeże na wsi nawet, jest pełne dymu z kominów...a co ludzie w piecykach palą można rozpoznać niemal...grrrr...), spacery, podwórko, a w domu otwarte okno, krótko, ale intensywnie
- eliminacja kurzu i suchości - łatwo nie jest, zwłaszcza, gdy w pokoju wykładzina
- cuprum metallicum 9CH - ja wiem, że może to i sam cukier, ale ja w te groszki wierzę:)
- inhalacje choćby samą solą fizjologiczną, rewelacyjna jest też sól rabczańska i argument, że synek ćwiczy właśnie oddychanie w masce tlenowej na wypadek zostania w przyszłości strażakiem...
- zdrowe jedzenie, owsianka z owocami i orzechami i nawet kawałkami gorzkiej czekolady... szukają i zgadują, co się w buzi zawieruszyło tym razem... euforii nie ma, ale przemycić udaje się coraz więcej:)
- świadoma babcia i... druga babcia:)


Nasz Janek rośnie, w tym sezonie nie padło jeszcze pytanie o zwolnienie lekarskie na opiekę nad dzieckiem. Wierzymy też w moc czosnkowej mikstury i witaminy C lewoskrętnej (lub każdej innej C). Śpimy spokojnie, pod ręką jest zawsze cuprum i woda. Dotleniamy. Cieszymy się. Szczęście ogromne:)
I teraz moje ulubione: można? Można!
:)





4 komentarze:

  1. Myślę, że to taki bardzo ważny wpis. Do udostępnienia na fora dla mamusiek, które btu pewniennie trafią. Ze swoi dzieckiem przechodzilam dość podobne historie zdrowotne i wiem jak ważna jest świadomość, że kiedyś będzie lepiej. Na bloga czasem zagladam i dobrze się tu czuję. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam Ciebie:) Dziękuję, sama do niego wracam, a bardziej do mojej dokładniejszej rozpiski, bo kaszelek się pojawił. Dwie nocki nieprzespane, ale wszystko, co potrzebne pod ręką, bez potrzeby odwiedzania przychodni.
      Kurczę... na wszystkich blogach świątecznie, a u mnie ciągle ten czosnek na pierwszym planie... muszę coś z tym zrobić!:)

      Usuń
    2. Moja młoda cały czas chodzi uśmiechnięta, praktycznie w ogóle nie sprawia problemów :) Kaszelek w końcu i tak zniknie, to kwestia czasu! Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń