Nie pleść co rano warkocza z presji czasu i innych wkurzonych kierowców, w drodze do pracy.
Chciałabym do woli móc chodzić drogą prowadzącą od naszego domu, zamaszystym ruchem zarzucać wokół siebie szeroki szal, pod którym chowałabym moje całe wszystko, całe dni, nas, radości, troski, dzieci i psa. Wiele by się pod tym szalem mieściło, i każdy, kto akurat przechodziłby z uśmiechem i życzliwością.
Wiatr wieje dziś zachęcająco, rozwiewa włosy i myśli brzuchate od zmartwień. Przez okno widzę piękne drzewo, pełne zieleni, ale miejscami śmiało przebarwiające się na jesień. Liście ozłacają się niemal na moich oczach, na gałęziach pląsają jeszcze bladozielone, po czym, tańcząc, niejednoznacznie opadają coraz to niżej, zachwycając swoją lekkością. Na ziemi leżą już żółte, słoneczne, podskakując nadal, w rytm podmuchów wiatru, bez cienia melancholii, zadziornie raczej.
Znalazłam dziś rodzeństwa kasztanów. Bliźniaki i trojaczki. Wcześniaki, ale przetrwają. Pierwsze oznaki zbliżającej się jesieni. Nasza kolejna, szkolna, ciepła i pełna spokoju, mam nadzieję. Bez nadmuchanych planów, bez rewolucji.
Może uda się przejść z nią na piechotę? W podskokach i z radosną zadyszką, tą, która zachęca, żeby podskakiwać wyżej, a nie każe podeprzeć się z wysiłkiem. Na piechotę jednak, pieszo, trochę boso, jedynie z szalem owiniętym wokół szyi, tym, pod którym zmieszczą się całe nasze dni.
I miłość. I pies. I każdy, kto akurat przejdzie obok, z uśmiechem i życzliwością...
Wiatr wieje dziś zachęcająco, rozwiewa włosy i myśli brzuchate od zmartwień. Przez okno widzę piękne drzewo, pełne zieleni, ale miejscami śmiało przebarwiające się na jesień. Liście ozłacają się niemal na moich oczach, na gałęziach pląsają jeszcze bladozielone, po czym, tańcząc, niejednoznacznie opadają coraz to niżej, zachwycając swoją lekkością. Na ziemi leżą już żółte, słoneczne, podskakując nadal, w rytm podmuchów wiatru, bez cienia melancholii, zadziornie raczej.
Znalazłam dziś rodzeństwa kasztanów. Bliźniaki i trojaczki. Wcześniaki, ale przetrwają. Pierwsze oznaki zbliżającej się jesieni. Nasza kolejna, szkolna, ciepła i pełna spokoju, mam nadzieję. Bez nadmuchanych planów, bez rewolucji.
Może uda się przejść z nią na piechotę? W podskokach i z radosną zadyszką, tą, która zachęca, żeby podskakiwać wyżej, a nie każe podeprzeć się z wysiłkiem. Na piechotę jednak, pieszo, trochę boso, jedynie z szalem owiniętym wokół szyi, tym, pod którym zmieszczą się całe nasze dni.
I miłość. I pies. I każdy, kto akurat przejdzie obok, z uśmiechem i życzliwością...
Najpiękniejsze lata i godziny spędzamy w pracy, w pogoni za czymś.. Takie życie. Pozdrawiam Ewelina
OdpowiedzUsuńTakie życie, masz rację, ale staram się znaleźć równowagę między tym, co trzeba a tym, co bym chciała... czasem to bardzo trudne... na szczęście w obecnej pracy mam świetną atmosferę:)
Usuńpozdrawiam Cię serdecznie:)
Ja na razie dojrzewam do decyzji o zmianie pracy... Po 7 latach w jednym miejscu. Pozdrawiam Ewelina
UsuńTrzymam kciuki! Gdzieś tam jest nowe miejsce, które na Ciebie czeka:)
UsuńPowodzenia:)