Spodobały mi się te słowa, choć ja bardziej odniosłabym je do osób. Czasem najcenniejsze relacje zawiązują się, zanim zdamy sobie sprawę z ich wpływu na resztę naszego życia. Tak jest ze mną i Nazhą. Starsza o bliżej nieokreśloną liczbę lat, liczbę zupełnie bez znaczenia. Jest jedną z tych osób, o których mówi się, że bije od nich ciepło, a z twarzy niemal nie schodzi uśmiech. Prostolinijna, otwarta, z cudownie niedoskonałym akcentem - mieszanką marokańskiej kultury i zachodnio-amerykańskich możliwości. Moja Nazha. Poznałyśmy się w Montanie, osiemnaście lat temu. Każda z nas z innego zakątka świata, ona z Maroka, ja z Polski. I to chyba ta inność, nie amerykańskość, tak nas do siebie zbliżyła. A może to gwiazdy...?:) Nie pamiętam szczegółów tego pierwszego spotkania, dziś mam wrażenie, że od razu znałyśmy się jakby od lat. Serdeczność w każdym geście, szeroki uśmiech i zaraźliwy śmiech. Z Nazhą zawsze jest prosto, możemy nie rozmawiać przez rok, a nie ma mowy o kłopotliwej ciszy, czy skrępowaniu.
Do what is good for you - mówi mi zawsze, gdy wspominam o swoich rozterkach. You deserve it.
Z ogromnym żalem opuszczałam Montanę po kilkunastu miesiącach tam spędzonych. Montany tak naprawdę nigdy się nie opuszcza, tym bardziej boli ta fizyczna rozłąka. Najpierw czujesz pewność, że to nie mogło tak po prostu się skończyć. Nawiązane znajomości, zażyłości, spotkani ludzie, a przede wszystkim cudowna natura, bliskość dzikich zwierząt, świat, jak z filmów, katalogów, marzeń. Możliwości. Dostępność. Życzliwość. Stajesz się lepszym człowiekiem. Patrzysz na ludzi z uśmiechem. I nie możesz uwierzyć we własne szczęście. Zarabiasz, podróżujesz, poznajesz, rozmawiasz po angielsku, spełniasz. I wiesz, że inaczej już nie chcesz. Masz nadzieję, że inaczej już nie potrafisz.
How's it going?
Just fine!
Sercem nadal w Górach Skalistych. Ciałem wróciłam do kraju. Z planami powrotu, kiedyś, niedługo.
Jakoś musiało się udać. Z Nazhą pisałyśmy, rozmawiałyśmy przez Skype. Z zapewnieniem o tym, że zawsze już. I tak, jak z każdym miesiącem pewność, że wrócę, zastępowało niedowierzanie... to się jednak nie uda, wkradające się po cichu, rozgaszczające się coraz wygodniej, rozmazujące zarys gór, kształt rzeki... tak z nią do dziś nic nie zelżało. Tysiące kilometrów i mil nie ma znaczenia. Szesnaście lat rozmów, maili, wiadomości. Dziś jej twarz, z filtrem niedawnej ogromnej osobistej Straty, głos, który mam ochotę przytulić, radość z tego, że możemy mimo wszystko zobaczyć się na ekranie. Moja Nazha. Dear Nazha. Czekamy na ten dzień, gdy jedna odwiedzi drugą, gdy usiądziemy razem przy kawie mochaberry i przegadamy nasze życia lub przemilczymy to, czego wypowiedzieć nie trzeba będzie. Wierzymy, że się uda, że to tylko kwestia czasu. Tylko kwestia czasu.
Love you. Nazha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz