Nasi Sąsiedzi to nasi przyjaciele, dzieci są w podobnym wieku, spędzają ze sobą niemal każdą wolną chwilę.
Pomiędzy działkami rosną tuje, nie ma płotów i ogrodzeń.
Trudno nam czasem odgrodzić naszą codzienność od Ich codzienności, która latem jest zupełnie wymieszana. Dzieci ciągną do dzieci, okupują huśtawki u sąsiadów albo urządzają wyścigi rowerowe na naszym podjeździe. My - mamy - uwielbiamy dekoracje i wymieniamy się czasopismami o wnętrzach.
Mam czas, nareszcie! Więcej słyszę, czytam, widzę, rozumiem.
Nie, to nie tak, że nie ma codziennych problemów.
Ale nie dźwigam ich. Rozkładam, dzielę, nazywam i razem szukamy rozwiązań.
Ale ja nie o tym...
Z każdej strony dociera do nas, poprzez media, mnóstwo okrutnych wiadomości, zła i przemocy.
Być może są ludzie, którzy żywią się tym, potrzebują jak adrenaliny.
Ja wyjątkowo daleko staram się od tego uciec. Wolę myśleć, że świat jest lepszy.
Wyłączam telewizję, czytam wybrane artykuły, wybrane czasopisma, sięgam do pięknych blogów.
Słucham coraz więcej muzyki, również tej instrumentalnej, bez natłoku słów i zbędnego szumu.
Staram się wsłuchiwać w nas i nasze dzieci. Obserwuję je świadomie, staram się zrozumieć, choć oczywiście równie często rozpędzam się i jestem zdecydowanie głośna:) Naturalnie żałuję podniesionego głosu zanim jeszcze skończę wywód.
Odgarniam sprzed siebie niewidzialne chmury niepokoju, niepewności, żalu, frustracji.
Czy to kwestia wieku dzieci? Przecież jeszcze rok temu pisałam o przemęczeniu, braku czasu na cokolwiek, marudziłam. A dzieci rosną. Nie noszą już pieluszek, stopniowo zaczynają same zasypiać wieczorem. Kłócą się i szamocą, ale pozwalamy im samodzielnie - w miarę - szukać kompromisów. Nie możemy wyręczać, gdy pojawi się konflikt, czy brak zgody albo gdy emocje wyrywają się spod dziecięcej kontroli. Chcemy, żeby uczyły się samemu to wypracować, doprowadzić do porozumienia.
Nie muszę już prowadzić ich za małe rączki, choć uwielbiam czuć je w swojej dłoni.
Dzieci rosną, a ja już cieszę się na więcej wspólnych chwil z B.
Może w końcu usiądziemy razem na tarasie, może w końcu będzie na czym usiąść:)
(meble na taras w planach!)
Lampiony, świeże kwiaty, świece i wino.
a jednocześnie zbyt długie, żeby po prostu machnąć na nie ręką.
Jesteśmy tu - wierzę - że z jakiegoś powodu.
Szukamy szczęścia. Szukamy miłości.
Żyjemy wśród ludzi i obok nich.
Nie chcę odpuszczać. Marnować dnia, pozwalać, żeby któraś z darowanych chwil przeciekła niepostrzeżenie przez palce.
Nie sięgam zbyt daleko wstecz, raczej... wybieram najpiękniejsze momenty i osoby, pielęgnuję pamięć o nich, bo bez nich nie zdobyłabym tak wiele.
Nie sięgam zbyt daleko wprzód, raczej...daję ponieść się nurtowi życia, delikatnie nim sterując.
Już nie wysiadam i nie przyglądam się z boku.
Jestem tutaj, oddycham, żyję.
Kocham niezmiernie i nie boję się.
Cieszy mnie każdy dzień, z radościami i troskami. Mogę i chcę, jestem silna, potrafię.
Marzenia znowu nabierają kształtów, mimo, że ciągle jeszcze są marzeniami.
Ale wiem, że się spełniają, że się spełnią.
Czasem tylko trzeba na to trochę dłużej poczekać.
Jak zwykle, gdy dowiaduję się o Czyjejś śmierci, i to w tak smutnych okolicznościach, przychodzi refleksja... Musiał być naprawdę wyjątkowy. Tak, jak każdy z nas...
Ciągle jeszcze wzdycham lekko na wspomnienie naszej podróży we dwoje:)
Przed oczami miga mi obraz jeziora, wspólnie odkrywanych miejsc...a pod stopami czuję mokrą od wieczornej rosy trawę...
W naszej szarej łazience mam już tematyczne dekoracje - kamienie z jeziora, szare z białym paskiem, ułożone w szkle oraz kilka artretycznie powykręcanych badyli, bez kory, gładkich, o jasnej wymuskanej barwie, wyłowione z jeziornych czeluści specjalnie dla mnie przez B.:)
Czeluść miała właściwie całkiem widoczne dno i głębokość do kostek, ale wydobyte gałęzie traktuję jak trofea:)
Pomysł na podróż do Niemiec zrodził się w zeszłym roku. Przecież nieraz pokonywaliśmy te nieznośne, nieuniknione kilkaset kilometrów niemieckich autostrad, traktując jak zło konieczne.
Celem była Szwajcaria, Francja, południe. Wydawałoby się, że akurat w Niemczech nie ma czym się zachwycić, ale - postanowiliśmy to sprawdzić. Okazało się, że jednak zyskują przy bliższym poznaniu:)
Początkowo planowaliśmy zakotwiczyć się w okolicach Fussen i zwiedzić m.in. zamek z czołówki bajek Disney'a w Neuschwanstein. ale ostatecznie jak magnes przyciągnęła nas wizja wieczorów nad wodami Jeziora Bodeńskiego i niewątpliwie bliższa bliskość Szwajcarii. W sumie było to tylko kilkadziesiąt kilometrów dalej.
Jezioro Bodeńskie, Bodensee, Lake Constance - jak widać ma wiele nazw, a dzięki naszej podróży kilkoro znajomych dowiedziało się, gdzie tak naprawdę się znajduje:) Jest jeziorem na rzece Ren, o czym ja na przykład nie wiedziałam. Graniczą z nim aż trzy państwa! W internecie jest o nim mnóstwo informacji, również odpowiedzi na nurtujące nas pytania:
- skąd w jeziorze tyle połamanych wymuskanych gałęzi? tak, jak pisałam wyżej, są niesamowicie powykręcane, krótsze i dłuższe, cieńsze i grube, są ozdobą ganków, ogrodzeń, nawet sklepików!
nie dotarliśmy jeszcze do pełni informacji, ale przy okazji wyczytałam, że sto lat temu na dnie jeziora znaleziono resztki osad sprzed 7 tysięcy lat, z jeziora nadal wystają bale...
A to nasze trofea - w naszych wnętrzach:)
- dlaczego wokół całego jeziora nie natrafiliśmy na rybaków, wędkarzy, kutry, z których można by kupić świeżą rybkę, niemieckie wydania smażalni ryb?
Okazuje się, że Jezioro Bodeńskie jest zbyt czyste! Swego czasu było bardzo zanieczyszczone, głównie nawozami z pól i upraw. Zaczęto więc o nie bardzo dbać, oczyszczać, do tego wprowadzone kontrolę połowu ryb i...zonk. W tej chwili ilość złowionych ryb niestety nie zaspokaja potrzeb lokalnych restauracji.
Zdjęcia pięknie oddają jak zmieniała się aura i barwy w zależności od pory dnia.
W godzinach południowych słońce grzało naprawdę mocno, temperatura sięgała 30 kilku stopni, powietrze było gorące, palące, jasne. Pod wieczór nie robiło się dużo chłodniej, ale można było wyraźnie odczuć przyjemną wilgoć - w powietrzu i pod stopami:) Kolor jeziora, domów, zieleni ciemniał, przybierając morski odcień błękitu i granatu.
Niestety tempo ostatnich dni, spontaniczny wyjazd nad morze i moje sportowe wyzwanie, które właśnie podjęłam skutecznie odciągają mnie od laptopa!
Dwa dni temu załapałam się na moje dwa ulubione, ukochane filmy: "Dobry rok" oparty na książce Peter'a Mayle'a i "Zaklinacz koni" oparty na powieści Nicholasa Evansa. Pierwszy rozgrywa się w Prowansji, powiewa suchym i gorącym letnim powietrzem, ma smak cierpkiego świeżego wina i zapach lawendy.
Drugi to kwintesencja atmosfery Montany, cudowne wspomnienia i miejsca, w których byłam, a nadal je czuję. Konie, kowboje w swoich zwyczajnych kowbojskich kapeluszach, szum górskiej rzeki. A nad tym wszystkim w cichości tła ośnieżone szczyty Gór Skalistych...
za heybirdie.blogspot,com
Uwielbiam oba filmy i ich nastrój. Przenoszą mnie w przeszłość, i tak jak pisałam, czuję tamte zapachy, słyszę dźwięki i muzykę, oddycham tamtym powietrzem. Wspomnienia z zagranicznych podróży od razu działają na mnie mobilizująco. Mam ochotę usiąść i pisać, tworzyć, realizować to, co dawno temu sobie wymarzyłam - napiszę książkę:) Nawet mój Mąż mnie do tego zachęca. Tym bardziej, że mam sporo listów i zapisków, które powstawały na gorąco, właśnie w Montanie, "wystarczy" je zebrać i ubrać w spójną całość.
Po wydaniu pierwszej książki, napiszę kolejną, a potem, za zarobione pieniądze, przeniosę się TAM naprawdę, kupimy niewielki domek i.... :)