czwartek, 14 lipca 2016

czy nadal będzie świetnie?...

dwadzieścia lat po maturze
długo liczyłam
i ciągle mi się mentalnie i emocjonalnie nie zgadzało
no bo jak?
że te dwadzieścia mogło się już uzbierać?
fakt, skończyłam profil matematyczno-fizyczny, więc liczyć potrafię
ale mentalnie nie byłam jeszcze gotowa na uznanie, że..
czas minął.
Parę miesięcy temu kilka wspaniałych Osób z naszego rocznika z liceum postanowiło wziąć sprawy - i naszą okrągłą rocznicę - w swoje ręce i zajęło się organizacją spotkania. Wielce pomocny okazał się oczywiście fb, ale w ruch poszły telefony, maile i nawet osobiste pukania do drzwi rodziców, którzy według naszych dwudziestoletnich tablo, mieli mieszkać tam, gdzie wtedy i my. Mieli nam zdradzić, gdzie znajdziemy kolegów i koleżanki. Pomyślałam, taka okazja, spotkanie, wspomnienia, zobaczyć Ich, Was, po tylu latach! Przecież z większością nie miałam żadnego kontaktu. Z większością powiedziałam sobie "cześć" zaraz po balu maturalnym... tak, tak... tym znaczącym balu w sali nad jeziorem, z którego wracaliśmy pociągiem, a mój przyszły niebyły z żalu za i przed niespełnioną, wtedy jeszcze nieodwzajemnianą mą miłością, szedł przed pociągiem po torach... Wtedy rozpaczał On, potem miałam ja.
Bo taka miłość była. Pomaturalna. Och, wracać nie chcę, ale faktem jest.
Szczęśliwie, moje byłe Miłości i Zakochania - tak sobie wmawiam ku uciesze własnej i samouwielbieniu - na życie po mnie wybrały inny kontynent lub co najmniej państwo. Nie miałam więc traumy przypadkowych spotkań. Polecam:)


Dwudziestolecie matury. Matko... te zmarszczki, dodatkowe kilogramy, bagaż doświadczeń, porażek i sukcesów. Szybka weryfikacja, bilans, dziesiątki pytań do samej siebie... Jak bardzo się zmieniłam? Czy i w jakim stopniu przypominam dawną siebie? Ile we mnie... mnie? I... nie do końca martwiłam się o reakcję kolegów ze szkolnej ławki. O to, oczywiście, też, ale bardziej... próbowałam dla samej siebie podsumować minione lata. Niektóre z nich zamazane, niektóre w pudełkach czeluści pamięci zamknięte. Inne, barwne, rozmarzone, szczęśliwe. To te najświeższe. Wyczekane. Już szczypać się dla upewnienia od jakiegoś czasu nie muszę...


Dwudziestolecie matury. Nie dokleiłam rzęs, nie wystroiłam się bardziej. Byłam sobą. Byłam taka, jaka jestem. Bez udawania, pudrowania i ubierania w piękne słowa. No, za wyjątkiem małej czarnej. Kupionej specjalnie. Schudłam przecież całe półtora kilograma! Należała mi się nagroda. I wiecie co? Czułam się zajebiście. Czułam się sobą. Mamą, żoną, trzydziestoośmiolatką. Z entuzjazmem niekoniecznie jak ze szkolnej ławki, ale nadal pielęgnowanym, niezakurzonym, jak to wspomniane tablo.
Dwadzieścia lat temu nawet jeszcze nie zaczynałam marzeń o rodzinie, wielkiej karierze, podróżach. Byłam na etapie wyboru kierunku studiów, wchodziłam w czas wielkich niewiadomych, kształtowania samej siebie, układania się ze sobą, poznawania własnych możliwości i ograniczeń. Słowem - zaczynało się moje życie, świadome, dorosłe, moje. Jak teraz na nie patrzę? Po tylu latach? Przybyło nie tylko kilogramów i  zmarszczek. Przybyło powodów do dumy i radości, trosk i obaw. Przybyła Miłość i jej Owoce. Skończyłam studia. Wyjechałam do Stanów. Po powrocie znalazłam pracę. A mnie znalazł On. Na dobre i na złe. Na dom i dwoje zdrowych dzieci. Na wspólne poranki, wieczory i podróże. Na spełnianie marzeń. Chcąc nie chcą bilans ułożył się sam. Jak brzmi?
Jest po prostu świetnie!





Każdy z nas ma swoją historię. Swoje powody do dumy. Swoje kłopoty, zmartwienia, niespełnienia i spełnienia. Każdy z nas zastanawia się nad tym, co było i nad tym, co będzie. O czymś chciałbym zapomnieć, o czymś na zawsze zapamiętać. A tak naprawdę w środku jesteśmy ciągle tacy sami. Z zaletami, które z biegiem czasu stały się naszym znakiem szczególnym. I z wadami, które jedni pokochali, a inni do dziś próbują wytępić. Co zrobić. Za późno, żeby zmieniać. O ile żyjemy w zdrowiu i zgodzie ze sobą, jest po prostu świetnie :-)


PS. Tak pisałam przed wydarzeniami w Nicei. Zakończyłam wpis w nieświadomości. Kolejna tragedia, śmierć i nienawiść. Przecież sami byliśmy kiedyś w Nicei, na słodkim Lazurowym Wybrzeżu... Co będzie dalej?:(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz