Dziś będzie długo. Dziś mam post na 38 kilometrów.
Rowerowanie jest zaraźliwe. Zaczyna się od jednego członka rodziny, osoby w dziale, u jednego ze znajomych, żeby za chwilę powstał prawdziwy team. Choć zdarza się, że choroba rozwija się przez dłuższy czas w ukryciu, żeby ostatecznie wybuchnąć miłością wzajemną i zakończyć się uzależnieniem.
Pamiętam moje pierwsze próby. I rower marki będzie ze mną ciężko. Sztywny, damski niby, ciężkawy jednoślad. Na widok górki miałam dwa odruchy: zsiąść i go pod górę na pieszo prowadzić lub - zawrócić. Wycieczka do sklepu geesowskiego - 1 km - to była wyprawa. Nawet jeździłam nim do pracy, 11 km! Dramatyczne przeżycia. Buzia czerwona jak burak. Szybko zwątpiłam we własną kondycję i to, że kiedykolwiek mogłaby być lepsza. Okazało się, że to wszystko wina rowera! Jego koszmarność odkryłam dopiero po tym, jak się rozstaliśmy, a ja przesiadłam się na inny, marki będzie nam razem dobrze. Miętowy:) Lekki, z przerzutkami, które udało mi się ogarnąć. Cudo! Górki okazały się bardziej płaskie, asfalt gładszy.
Pamiętam też moje duże oczy, kiedy mój B. pokazał mi swoje wyniki po jednej z rowerowych przejażdżek. Co prawda on, to ekstra liga, znika na 2,5-3 godziny i pokonuje 90 km. Ale te duże oczy zrobiłam na widok ilości spalonych w ciągu tych trzech godzin kalorii! Ponad trzy tysiące! Szybko obliczyłam, że skoro w ekstra lidze spala się tyle, to może w mojej udałoby się chociaż tego małą część?
Kupiłam obcisły strój, kask, okulary i rękawiczki. I bidon:) Mój osobisty serwismen zajął się ustawieniami siodełka, kierownicy i co tam jeszcze uznał za konieczne. Zainstalowałam endomondo. I przepadłam.
Zaczynałam od krótkich dystansów, godzinka na rowerze i przejechane 15km. Dziś potrafię spędzić na rowerze średnio dwie godziny, co najmniej dwa razy w tygodniu. Jeżdżę z prędkością ok. 20km/h, w porywach do 40km/h z tych naprawdę dużych górek:) I to jest to! Po zumbach, bieganiu, tbc, Chodakowskiej doszłam do wniosku, że rower jest dla mnie idealną formą ruchu, połączeniem przyjemnego z przyjemnym. Wiatr we włosach, choć trochę w przenośni, bo zawsze mam na głowie kask, świeże powietrze, piękne widoki.. a pracuje całe ciało, spalam, zmęczę się, spocę... ale gdy tylko schodzę z rowera, już planuję kolejny raz. Nie ma wstrętu, strachu, umordowania. Dochodzi do tego, że musimy umawiać się z moim Mężem kto dziś, kto jutro, ustalamy niemal harmonogram rowerowych treningów na cały tydzień. Jak mnie to cieszy!
Dziś chciałabym i Was zaprosić na małą przejażdżkę jedną z tras, które niedawno odkryłam. Już po pierwszym razie postanowiłam przejechać ją ponownie, w spokoju, bez głosu miłej pani z endomondo, ale za to z wieloma przystankami na zrobienie zdjęć. Mijam tak wiele wyjątkowych miejsc, zakątków, fragmentów życia, że zapragnęłam się nimi z Wami podzielić.
Zapraszam więc na obiecywany na IG photo tour:) 38 km. Trasa wokół jezior, pól, lasów. Moja trasa.
Ruszamy?
STOP #1 wyobrażam
Jeden z moich ulubionych odcinków, zachwyca o każdej porze roku, zwłaszcza złotą jesienią, wąska droga, lekko pod górę, z okalającymi ją koronami drzew. Chylą się one, otulając przyjaźnie. Tworzą tunel z obietnicą na jej końcu. Doskonale wiem, dokąd ta droga prowadzi, po raz pierwszy jechałam nią z moim przyszłym Mężem, do domu Jego Rodziców. Pamiętam tą nieśmiałość, ciekawość, obawę. Zupełnie niepotrzebnie oczywiście. Ale... za każdym razem , gdy tędy jedziemy, mam wrażenie, że przenoszę się w jakiś magiczny moment, trwający niewiele ponad kilometr, uśmiecham się sama do siebie, jakbym odkryła drogę do krainy czarów... do końca tęczy... i tym podobnych krótkotrwałych, acz miłych dziewczęcych rozmarzeń. Ja takie miewam. Cóż poradzę:)
STOP #2 Drzeczkowo
...a na końcu magicznej drogi stoi pałac...
Drzeczkowo. Przepiękny odnowiony zadbany... ale pusty. Nie zgłębiam tajemnicy jego samotności. Zdobi i powinien przyciągać, tętnić życiem, śmiechem, zabawą. A tymczasem jest smutny, a my zawsze zaglądamy przez jego bramy, jadąc do Rodziców. Sprawdzamy, czy już, czy może w ten weekend ktoś bawi się i tańczy...?
Ciekawostka i dla Was - mój mąż przez krótki czas swojego młodego bardzo życia mieszkał w tym pałacu. Długa historia. Ale pytanie krótkie... czy to czyni mnie choć w niewielkim stopniu księżniczką? :)
STOP #3 wyzwanie
Zrzucam bieg za biegiem. Przerzutki trzeszczą. Moje serce bije jak oszalałe. O dziwo, coraz mniej się tej góry boję. Nie wydaje się jakaś mocno stroma. Ale na rowerze nawet płaskość z niewielkim procentem wzniosłości odczuwa się każdym mięśniem i coraz cięższym oddechem. Wzniosłość serca przychodzi na samym szczycie. Ta góra (haha, Kochanie, wiem, że jesteś ze mnie dumny, i z każdego pagórka, które opisuję, jak Mount Blanc...:) ), to dla mnie prawdziwe wyzwanie, ale za każdym razem zdobywam ją z większą lekkością. Zaprzyjaźniamy się. A tego dnia miała dla mnie niespodziankę - taki widok! Czystość, prostotę, oczywistość. Serce rośnie. Uśmiecha się, mimo, że już mocno zmęczone. Dla takich właśnie chwil i widoków siadam na twardawym siodełku, ruszam z samą sobą, z radością, spokojem, potrzebą naładowania przysłowiowych akumulatorów. Po drodze znajduję odpowiedzi na wiele pytań, okazuje się, że większość przyczyn powstania kolejnych zmarszczek to błahostki. Nieważności. Miną. Wyprzedzone przez kolejne. A ja dam radę stawić im czoła. No przecież. Skoro jestem w stanie wjechać pod taką górkę, a za nią jest i następna. Mogę. Ja. Mogę.
STOP #4 na zakręcie
Bo wiecie. To, że mam na imię Ania, czyni ze mnie - chcący bardziej lub mniej - osobę o wyobraźni wybujałej. Nie zawsze zrozumiałej dla niektórych. A właściwie dla większości. Ania, ta z Zielonego Wzgórza, widziała więcej. Ja - znowu - mam podobnie. Widzę, słyszę, wyczuwam zapachy i ożywiam wyobraźnią to, na co inni nawet nie spojrzą.
Stary, dawno zapomniany, opuszczony lub niechciany. Stary dom przy drodze. Przed ogromnym zakrętem i kolejnym podjazdem. Wtopił się już w krajobraz. Wrósł w niewielkie wzniesienie, z uchylonymi drewnianymi drzwiami. Stary dom ze swoją własną starą historią. Ktoś tu kiedyś mieszkał. Wychodził tymi drzwiami na własne pole, odsłaniał firanki. Gdybym była tylko odrobinę bardziej szalona i odrobinę bardziej bogata, kupiłabym te ceglane mury pokryte urokiem kolejnych tajemnic, te kawałek ziemi, i odczarowałabym im życie na nowo. Przy tym zakręcie.
STOP #5 będzie stromo, ale tylko raz
Oddech. Woda. A przy okazji widok typowy dla tej pory lata. Jestem z miasta. Zachwycają mnie baloty i już, ułożone na polu jak alfabet Morse'a dla kosmitów. Akuratne. Równe. Słoma tylko. Musielibyście mnie widzieć pewnego pięknego popołudnia, pierwszego lata, kiedy zamieszkaliśmy w naszym domu, na wsi. Przy polu, na którym pojawił się mini coś tam kombajn, połykający trawę i rolujący ją na krągłe baloty. Ja byłam wręcz zachwycona! A mój Mąż, nie z miasta, poklepał po ramieniu i nie ukrywał rozbawienia moją ekscytacją.
Sami zobaczcie. To mnie właśnie urzeka. Przyroda i natura żyjąca swoim rytmem, żeby nie wiem co. Co roku to samo. Prosto (z mojego punktu widzenia). I po prostu. Pięknie i zwyczajnie.
STOP #6 lakeview
Objeżdżam i mijam jeziora. Wędkarzy. Łódeczki. Dzień chyli się ku wieczorowi. Otacza mnie zapach wilgoci lasu. Przyjemny, przynoszący ulgę po gorączce i duchocie popołudnia. Przypominają mi się czasy liceum i wakacji nad jeziorem. Zapach wolności, beztroski, młodości. Jak to dawno już było.. jak to bardzo już za mną... Ale teraz spać by mi się chciało i raczej ciepłe skarpety założyć, zamiast nad wodą, z komarami, wśród nastolatków... Życie przesuwa się nieubłaganie. Zmieniają się nasze upodobania i zachcianki. Patrzę na zakochane pary i myślę, co oni wiedzą? Ale przecież, mając lat osiemnaście, wiedzieć nie muszą. Zdążą i nadrobią. Niech mają swój czas. Ja przecież miałam. Szalony, całkiem długi. Ze wszystkimi barwami i potknięciami. Teraz mam kolejny. Nie mniej szalony, pełny, bogatszy nawet, bardziej świadomy. Ukochany.
STOP #7 home
Radocha. Zmęczenie. Głód. Warto było.
Cieszę się, że dotarliście ze mną do domu.
Jednego tylko nie udało mi się Wam pokazać - gromady wróbli podnoszących się do lotu z wysokiej kukurydzy. Tonących w ciszy mąconej jedynie świergotem ich większych lub mniejszych kumpli, a spłoszonych szmerem rowerowych opon.
I lisa, który przebiegł mi drogę, udając niewidzialnego i że niby wcale go tam nie było.
A, i trzech par zgrabnych męskich pośladków, w opiętych rowerowych outfitach. Kątem oka zza ramienia zobaczyłam, że są tuż za mną, tacy bezszelestnie milczący, a za ułamek mojego drugiego mrugnięcia zniknęli już gdzieś sporo przede mną. Ekstra liga. Podmuch. Nie zdążyłam.. nic.. a oni już... A myślałam, że ja jadę całkiem już szybko:)
I wreszcie... moich westchnień zachwytu i zmęczenia. Zwłaszcza tego ostatniego, gdy mijałam tablicę z nazwą naszej wsi:) Radocha. Spalone kalorie. Udany kolejny raz.
Czas zaplanować następny:)
Polecam. Zachęcam. To nie jest ani straszne ani niemożliwe. Można. Skoro ja mogłam, to - wierzcie mi - Wy też możecie.
Pozdrawiam,
Ania
(Liga Rozpędzających się Amatorów)
Wow:) Podziwiam.. ale uśmiech na Twojej twarzy mówi wszystko :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dziękuję:) No właśnie! Schodzę z rowera, ale chce mi się znowu, a te widoki, zapachy po drodze... no śmieje się ta buzia i już:)
Usuń