Niech mnie razi to słońce prosto w oczy, gdy z zakrętu wychodzę przed Mórkowem.
Niech mi tory zamkną przed nosem za każdym razem, a jest tych razów sześć dziennie albo i dziesięć.
Niech mi się papier w drukarce kończy znowu za szybko.
I ziarna kawy w ekspresie. I sól w zmywarce. I makaron ulubiony na carbonarę.
Choć tej soli to najbardziej nie lubię wsypywać.
Niech mi się rajstopy podrą za piętnaście ósma rano, bo za szybko je znowu podciągam.
No przecież nie przez paznokcie.
A to ostatnia para była.
Niech mi się woda przeleje na parapet i nawet trochę na ścianę pod nim, gdy za dużo podleję roślinkę, której nazwy nie znam oczywiście.
Niech mnie wkurza niski kurs funta. I zawyżona wycena za ogrodzenie, które prawie robimy już szósty rok.
Niech mi się nie chce obiadu szykować na następny dzień, więc tradycyjnie w piątek będą ruskie pierogi z geesowskiego.
Niech mnie znowu opuszczą resztki silnej woli i obliżę łyżeczkę całą brudną od nutelli. Przed snem.
Bo przecież sama tam nie wpadła do tego słoika. A z pewnością aż tak się przy tym pobrudzić sama nie mogła.
Niech się nie mieszczę potem w rozmiar 42. Znowu.
Niech mi przyślą dwadzieścia pięć maili z pytaniami o największe pierdoły, które muszę im już, na już sprawdzić, potwierdzić. A po drugiej kawie jeszcze drugie tyle.
Niech nie zdążę ze wszystkim przez ten weekend i kolejnych takich milion.
Niech mnie razi to słońce prosto w oczy, gdy z zakrętu wychodzę za ostatnim rondem.
Niech mnie to wszystko drażni, niech mi się to przydarza. Ile razy będzie trzeba.
Tylko bądź Mamuś zdrowa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz