wtorek, 10 kwietnia 2018

mój czas



Idealnie się ostatnio błękit na niebie układa.
Jakby dla mnie specjalnie. Pastelowy. Niezbyt tajemniczy. Pogodzony z subtelną szarością, zanim nabierze rumieńców od zachodzącego słońca. Cichy, rozciąga się przede mną wymownie, przyciągając wzrok. Mnie przyciągając. Na całe siedem chwil... Zdążę uchwycić. I zamknąć w nim całe moje dzisiejsze szczęście. Spokój i oddech... zanim bramę na wieczór zamknę za nami... zanim odwrócę się i ruszę w stronę domu, ciesząc się pod nosem, ciesząc się, po prostu...



Albo obłoczki... też idealnie. Białe na miękkim, równym, błękitnym tle. Najpiękniejsze te przed ostatnim zakrętem przy wjeździe do naszej wsi. Ułożone perfekcyjnie, jasne, lekkie, ciągle w drodze. Niespieszne. Choć trwają tylko moment. Wystarczy mi ten moment. Błysk między wzrokiem a kącikami ust znajomo podniesionymi do góry... Co takiego jest w tym błękicie, w tym spokoju pola i nieba, w pustce, w braku, że przynosi taką błogość? A może to dzięki tej bezpiecznej odległości dwunastu minut od wyjścia z pracy...?
Ta lekkość. Ten błękit. To idealnie.


Przegoniłam już zimę, chroniczne zmęczenie. Zamknęłam. Zapomniałam. Już się nie snuję, nie smęcę. Odpuściłam. Pogodziłam się z kilkoma sprawami, ze sobą przede wszystkim. Może to wiosna, a może w końcu działa zwiększona dawka żelaza i magnezu?:) Nie wnikam. Korzystam. Ważne, że działa! Czas nadal biegnie za szybko, ale już nie przecieka mi przez palce. Pozwalam mu płynąć, ale nie walczę. Udaje mi się rezygnować, z aplikacji, uwiązań, czasochłonnych przyzwyczajeń.
I znowu śpiewam w aucie. Głośno i wyraźnie. :)


...here's to the fools who dream...*


Wolniej, zwyczajnie i po prostu sobie teraz żyjemy. Bez fajerwerków, ale i bez wielkich rozpaczy. Z tyłu głowy nie gasną drobne marzenia o suchym francuskim powietrzu, włoskich wakacjach, Szwajcarii, książce, o podróżach, wielkim świecie. Ale wtedy sięgam po dobry film, muzykę, zapalam świece, nalewam wino. Przyciągam do siebie klimat lata, beztroski, możliwości. Możliwości! A od kilku dni wychodzę - w końcu! -  na taras i... słucham. Gwarno do dwudziestej. I tłoczno, bo zawsze Ktoś mały puka do drzwi. Ciszej wieczorem. I rano. Życie.
I uśmiecham się. Potem wkurzam. Bo różowo przecież cały czas nie jest. Ale ułożyłam sobie, że jest dobrze tak, jak jest. Już nie czekam na niewiadomoco. Jeśli ma przyjść, to przyjdzie. Po kolei.
A ja trochę poczekam, ale nie aż tak za bardzo. Nie niecierpliwie. Żeby to czekanie za dużo energii i myśli mi nie zabierało. Bo czuję, ze teraz mam swój dobry czas. Na wszystko i ten rodzaj nic - o którym mówią i piszą, że taki ważny jest, że trzeba go znaleźć. Coraz lepiej mi się to udaje. Odzyskać czas. Swój i dla siebie. Choćby te siedem chwil w ciągu dnia, żeby na błękit nieba spojrzeć i z uśmiechem pod nosem bramę za nami zasunąć na noc.





*fragment piosenki Audition, z filmu La la land

2 komentarze:

  1. Ładnie to opisałaś, taki wewnętrzny spokój :)

    OdpowiedzUsuń