W życiu to jest tak, że przychodzi czas lepszy, a potem gorszy. I znowu lepszy. I tak w koło się to zmienia, jedno za drugim, nie pozwalając nam przyzwyczaić się do któregoś z etapów za bardzo i na dłużej.
Ale to chyba dobrze, że tak jest. Każdy czas coś nam daje. Wyciąga z nas różne emocje, raz euforię i czyste poczucie szczęścia, świadomość tego szczęścia, z każdego powodu i bez powodu.
A raz... przychodzi inne... kolejna pora roku, pora życia, czasem istotna zmiana, wydarzenie, stres, długo trwający stan zawieszenia, zmęczenia, niepewności... i już. Kulimy się w sobie, zamykając drzwi i okna. A najbardziej, to oczy zamykając na wszystko. Na siebie, na to, co dobre lub bezpiecznie zwyczajne. Nic nas nie cieszy. Nikt nie jest w stanie skutecznie nas pocieszyć. A na wszelki kolor zerkamy podejrzliwie.
Jeszcze niedawno tak właśnie miałam, parę miesięcy temu byłam jak szara kartka. Trochę pognieciona, ale pusta. Bo planów nie udało się realizować, bo myślałam, że wiem, czego chcę, a tak naprawdę byłam po prostu za bardzo zmęczona pracą, domem, pracą, domem, żeby móc wykrzesać z siebie coś więcej. Poza codziennymi niezbędnościami.
Z perspektywy czasu - właśnie, czasu! - stwierdzam jedno: tak właśnie miało być. Ten czas był mi potrzebny. Dobrze, że pozwoliłam sobie na niemoc, na marudzenie, ponarzekanie. To był czas na przemyślenie wzdłuż i wszerz wielu spraw.
Nie będę się wymądrzać, na przekór wszechobecnej do tego skłonności... Mam wrażenie, że złote środki i przepisy na właściwe życie, często wzajemnie się wykluczają, a z pewnością przytłaczają. Bo są wszędzie! Wszędzie można znaleźć specjalistów, znawców... nie słucham, nie czytam, nie sugeruję się. Wyłączam. I doszłam do wniosku, zresztą nie pierwszy raz, że czasem wystarczy pobyć ze samym sobą, tylko, stanąć obok, sobie się przyjrzeć, samemu sobie pożalić. I wyciągać wnioski. Po swojemu przetrawić własne emocje, wszystkie po kolei. Nie zmuszać się do bycia super przez całą dobę. Bo te wnioski w końcu się pojawią. U mnie tak było. Tym razem. Choć nadal szukam, nadal się potykam, ale pozwalam sobie na bycie sobą, coraz częściej udaje mi się znaleźć na siebie sposób...
Na jak długo? Nie wiem. Może do kolejnej jesieni. Dobrze, że choć czterdziestki po raz drugi nie będę obchodzić:)
Najważniejsze, że to za mną, bo dzisiaj usiedzieć nie mogę na krześle, dzisiaj cieszy mnie każda mała sprawa, każdy drobny puzzel, który - nawet, jeśli nie mogę go jeszcze dopasować, to wiem, że znajdzie swoje miejsce w mojej życiowej układance, trzymam go więc mocno w dłoni - każdy uśmiech, dobrą wiadomość, mały krok do przodu, drobne sukcesy, szóstki Córci i gole Synka.
Dzisiaj chce mi się żyć pełnią życia.
Ostatnio częściej, niż zwykle, wpada mi w ręce czysta biała kartka. W pracy, przy okazji drukowania. To z pewnością przypadek, błąd ustawień drukowania. Ale mi za każdym przechodzi przez myśl... może to znak? Zachęta? Kuszenie:) Ta pusta kartka mówi: pisz, planuj, zacznij! Idź naprzód. Mogę zapisać na niej wszystko. Rozrysować, naszkicować.
Albo poczekać. Aż samo mnie popchnie. Coś. Impuls, wydarzenie, pora roku, dobra wiadomość.
Mój lepszy czas. Gotowy, żeby z niego korzystać. Może pozwoli mi przyzwyczaić się do niego na dłużej:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz