Jak kiedyś, jak dawniej. Prosto, bez nadmiernych poszukiwań, bez nadmiernej potrzeby poklasku i bez rozpaczy z powodu jego braku.
Żyć, jakby to życie ołówkiem było pisane.
Takim, co szura po kartce, a słowa niemal słychać. A w nich - nasze dni, pisane wolno i uważnie, a czy starannie, to już później oceniać.
Każdy błąd można skreślić, myśl naprowadzić jeszcze raz, nie bać się poprawek i odruchów. Nie potrzeba korektorów, które zmyją nieidealności, nie potrzeba liter stawiać bardziej do pionu, jakby słowa miały wtedy zmienić swoje znaczenie. Nie o ich wygląd chodzi, tylko treść, o to, co zawierają, co przekazują.
Można tym ołówkiem naszkicować każdy dzień i człowieka. Raz szorstko, a raz miękko, do jasności, przejrzyście niemal. Lub zarys lekki zostawić, do dokończenia, gdy upewnię się co do dalszego kształtu.
Nawet stare zapiski mądrych ludzi, notatki na brzegach wielkich ksiąg pisane, myśli z ostatniej chwili między wierszami wciśnięte, to one czasem ubarwią najpełniej. Ubarwiają ułomnością.
Czy życie z tymi ułomnościami i odruchami nie jest pełniejsze i bardziej prawdziwe? Bardziej szczere, nie pozostawiające za dużo miejsca na osądy i oceny, na domysły.
I żyjmy swoim życiem od dziś, od już. Swoim. Z dala od kolorowych ekranów, urządzeń i ulepszaczy. Z dala od wyprasowanych twarzy. Bez prądu i zasięgu. Ołówkiem i z kubkiem kawy zbożowej albo herbaty bez cukru. Z muzyką graną na wiolonczeli lub fortepianie. Ze słuchaniem drugiego głosu na żywo. Bez powiadomień. Bez ikonek. Bez aplikacji.
Amen.
Odwyku od mediów dzień trzeci.