W domu Dziadków, w piwnicy, pod schodami, stał stary kredens. Stał tam, odkąd pamiętam, pod grubą narzutą starości i zapachu kurzu, z pękniętą szybką w nadstawce. Styl i kolor z lat pięćdziesiątych, w zmęczonym odcieniu seledynu, choć może to był jaśmin . Jedne drzwiczki nie domykały się, innych za nic nie można było otworzyć, jakby kryły za sobą niezwykłe tajemnice sprzed lat. W lewej szufladzie leżało kilka zardzewiałych narzędzi i dwa niewielkie ciemnometalowe klucze, takie, jakich używa się do furtek, jeden z nich musiał leżeć tam, w nieprzerwanym oczekiwaniu, od wielu, wielu lat, zostawiając pod sobą jasny, wyraźny kształt, ślad, odbicie. Jak cień, bo nie dało się go rozmazać palcem. W prawej szufladzie leżały śrubki, chochelka do sosu i szklane wieka od słoików, z drucianymi obręczami. Środkowa szuflada podzielona była na dwie części: wysuwaną deskę do krojenia chleba, a pod nią trzy przegródki na sztućce. Stary kredens wydawał się być zupełnie nieciekawym. Miał święty spokój, bo, choć kurzu o dziwo za wiele nie było, to jednak nie zachęcał do zwrócenia na siebie uwagi. Stał niby to w przejściu, ale niemal pod schodami, w ponurym kącie, na zakręcie do dużo ciekawszego pomieszczenia, gdzie Babcia przechowywała przetwory: słoiki z najlepszymi na świecie kiszonymi ogórkami i kompoty wiśniowe. Okazał się jednak meblem nader niezbędnym, niewzruszenie przyjmował Babcine i Dziadkowe zbędności, te na później i na wieczne nigdy.
Czasem dopiero dotkliwa strata i śmierć zbyt bliskich nam Osób, uwalnia nieznane dotąd ciepło, to pod opuszkami palców, gdy przecieramy Ich mebel z kurzu, a zapach przeżytych lat staje się niemal wzruszający, ze swą zdolnością do przywołania najczulszych wspomnień. Ileż to razy przechodziłam obok tego kredensu, w drodze po słoik ogórków do obiadu lub dziesiątki innych przedmiotów, odłożonych tam przez Babcię, po które kazano mi zejść do piwnicy. Jakże ja nie cierpiałam tych wypraw, bo nigdy nie mogłam znaleźć tego dokładnie słoika za pierwszym razem, a potem okazywało się, że Babcia miała na myśli trzecią półkę od dołu w szafce przy drzwiach, a mi kazała szukać na drugiej przy oknie. Ot i tak było zawsze.
Ile ja bym dała, by zejść po tych schodach jeszcze raz... I do Babci się przytulić i móc Dziadka posłuchać, jak opowiada o tym samym, o czym zawsze opowiadał...
Gdy nie pozostało nam nic innego, tylko sprzedać dom po Dziadkach, każde z nas po cichu płakało, a potem, cierpliwie dzieliliśmy się między sobą najdrobniejszymi przedmiotami. Od małych figurek z werandy, po kredens z piwnicy. Nie miałam wątpliwości, że musi on trafić pod nasz dach.
Po roku wietrzenia, zabraliśmy się za jego renowację. Zyskał nowe kolory, gałeczki i uchwyty, Bartek zadbał o to, żeby każde drzwiczki udało się otworzyć i zamknąć, nie zmieniliśmy szybek, ta jedna nadal jest pęknięta. Tego lata stary kredens jest głównym bohaterem naszych śniadań na tarasie i wieczorów ze znajomymi. Nie stoi już w kącie, pasuje idealnie do naszego domu, czasem przechodzę obok niego specjalnie, żeby pod opuszkami palców poczuć jego dawne ciepło...
Piękna historia :) Odrestaurowane meble mają duszę i tworzą niesamowity klimat w domu.
OdpowiedzUsuńDziękuję:) tak dokładnie jest, coś magicznego, czego nie znajdzie się w tych nowych, kupionych przed chwilą:)
UsuńPozdrawiam.