Ostatnio poczułam to, gdy przeczytałam o śmierci pana Jana Kulczyka. A właściwie bardziej o tym, jaki był, iloma sprawami i biznesami się zajmował, jak wiele zdziałał. Przykre i niestosowne wydały mi się wówczas krytyczne i kpiące komentarze różnych ludzi na jego temat. Nie zatrzymywałam się przy nich. Przecież umarł człowiek.
Pomyślałam....niby taki, jak ja. Dwie ręce, dwie nogi. Ale ta głowa! Skąd u niego tyle talentu? Niesamowitej mieszanki siły, odwagi, sprytu, szaleństwa. Zapewne konsekwencji i uporu. Szczęścia? Odszedł niezapomniany, żegnany przez wielu.
Poczułam to też, gdy dowiedziałam się, że kolega ze studiów został członkiem zarządu Microsoft Poland i dyrektorem jednego z działów. Taki sukces! Byliśmy w tej samej grupie, ci sami wykładowcy, pani od hiszpańskiego, te same korytarze, ławka, powietrze. Niby te same szanse, start. On tam, ja tu.
Kłuje.
I jeszcze wtedy, gdy widzę doskonałe efekty silnej woli. Której u mnie ciągle deficyty.
Dziewczyny, kobitki (a wczoraj nawet i kolega), dla których nie ma zmiłuj. Ćwiczą, jedzą inaczej, i chudną. Trzymają się zasad. Konsekwentnie i jakoby dobrowolnie zaliczają kolejne "padnij", a zanim zaraz "powstań". W wymiarze czysto spoconym. Co najmniej trzy razy w tygodniu. Chudną i widać, że czują się wyśmienicie.
Albo gdy czytam Volanta. Można go kochać lub nienawidzić. Obojętnie przechodzi się z trudem. Jego droga do napisania książki, potem kolejnej, znowu wyzwala we mnie tą myśl przelotną. On napisał. Tak, wydawałoby się, z lekka. Być może zacisnął zęby nieraz. Klął z pewnością. Ale autorem jest. Osiągnął cel, sobie ściśle postawiony.
Pojawia się. Na chwilę. Szpileczek zazdrośnik. Potrafi zakłuć intensywnie. Przebudza. I przez tą jego chwilę wkurza.
Bo jak to? Oni mogą? Im się udało! Czym się różnimy? Co oni mają w sobie takiego szczególnego? Dlaczego ja tego nie mam? A może mam, ale niewykorzystane leży w zakątkach mojego JA. Przecież też tak chcę. Odnieść sukces. Być podziwianą. Dumną z siebie. Być jak oni.
Po chwili uśmiecham się już do siebie. Zazdrośnik ujarzmiony. Przebudzenie trwa, ale teraz pachnie adrenaliną. Myśli wracają na swoje miejsca, ale podskakują przy tym, przypominając mi o sobie, jedna za drugą.
Moje myśli, moje małe eureki.
Jak ta: jeśli bardzo i tak naprawdę czegoś pragniesz, to uda się. Wszystko jest możliwe. Wiem to i tego właśnie w moim życiu doświadczyłam. Można. Osiągnęłam własne sukcesy. Przezwyciężyłam sporo tylko moich słabości. Czasem były małe, śmieszne, te z dzieciństwa. Strach i wahanie. Nieśmiałość. Niektóre wymagały kilkunastu lat starań, niektóre ogromnej odwagi lub wyrzeczeń, ale udało się przecież.
Spełniło się - z pewnością nie bez mojej pomocy - tak dużo moich marzeń.
Spełniło się - z pewnością nie bez mojej pomocy - tak dużo moich marzeń.
Mam w sobie siłę. Mogę spokojnie być mną, fajną wartościową babką. Czerpać inspirację z sukcesów innych i odkrywać, że słabości nie zawsze muszą być wadą.
Ja mam własną ścieżkę, tylko moją, bez porównań i ocen.
Ciekawe refleksje. Myślę, że one pojawiają się razem z naszym dojrzewaniem.
OdpowiedzUsuńZ wiekiem potrzebujemy zatrzymać się nad sobą, przyjrzeć się, wyciągnąć wnioski. Warto doceniać swój "dorobek". Myślę, że nawet to co nas spotkało złego i to co naszą słabością to i tak w sumie może byc nasza korzyścią. Zależy jak na to patrzymy.
Najważniejsze to nigdy nie rezygnować z siebie ...
Pozdrawiam Cię ciepło!
Dokładnie. Nie rezygnować z siebie i dawać sobie kolejne szanse. Może to brzmi z lekka egoistycznie, to ciągłe ja, ja, ja. Ale każdy musi sam ocenić, ile z siebie daje innym. Jeśli w tym dawaniu zapomniał o sobie - może czas pomyśleć o sobie łaskawiej:) Równie ciepło (choć może z odrobiną chłodnego powiewu w te upały) pozdrawiam:)
UsuńMyślę, że nikomu taki mały zazdrośnik obcy nie jest.
OdpowiedzUsuńOstatnio daleka sąsiadka, starsza pani, która nigdy z domu na dłużej nie wyjeżdżała - wyjechała do Stanów... Bez starań, bez marzeń o tym, które cię dręczą latami, bez radości nawet... pojechała, bo ją zaprosił siostrzeniec. I też były myśli "dlaczego nie ja?". Jak to jest, że ktoś, kto o tym marzy od lat, być może nigdy się nie doczeka, a innemu, który nawet docenić nie potrafi, spada z nieba. A potem było mi wstyd, bo czy mi się należy bardziej tylko dlatego, że o tym marzę?
Paskudne uczucie, ale na szczęście po chwili przychodzą wnioski podobne do Twoich.
Każdy ma własne życie, własną ścieżkę do przejścia, własne marzenia i własną drogę do ich spełnienia. Niektórzy mają łatwiej, to prawda, ale to nie żaden argument, bo ilu z tych, którzy zaczynali od zera, wszystko osiągnęli tylko dzięki ciężkiej pracy? A ci, co mają łatwiej, czasem zaprzepaszczają swoje szanse. Nie ma reguły.
Ważne, żeby zagrały wszystkie czynniki, które idealnie opisałaś. Trochę sprytu, odwagi, talentu, szczęścia i ogrom ciężkiej pracy.
Nie ma reguły. A punkt widzenia często zależy od punktu siedzenia:) Szkoda, że nie masz w Stanach takiego "siostrzeńca":) I Twoje marzenie musi jeszcze poczekać. Ale spełni się! W razie czego mam dwie wielkie walizki idealne na podróż przez ocean:)
UsuńI wszystkiego najlepszego! Oprócz spełnienia marzeń - dużo, dużo zdrówka:) ściskam!