Miał być post o życiu, refleksyjnie, filozoficznie...
Ale...czym, jak nie prawdziwym, intensywnym, pełnym śmiechu i emocji życiem, było wczorajsze popołudnie?
Mamy ogromne szczęście mieszkać wśród przyjaciół. Nasza "ulica" tak naprawdę jest ślepa, ruch tworzą kurierzy, traktor, szambonurek i...dziecięce rowerki:) Bo samych dzieci jest...zaraz...czternaścioro! W wieku od 2 miesięcy do sześciu i pół lat. Najbardziej zgrana paczka, to szósteczka, w porywach do ośmiorga:) Wymieniają się zabawkami, podwórkami i czasem, na chwilę, domami. Jeśli jedno znajdzie się u nas w okolicach kolacji, zje z nami. Jeśli nasze zasiedzą się na dywaniku, wśród zabawek, w pokoju sąsiada, nikt nie ma nic przeciwko.
Granice oczywiście są. Zdrowy rozsądek nas, rodziców. Najważniejsze, że dzieci potrafią znaleźć wspólny język, chęć do zabawy, przeplatanej zaczepkami, małymi kłótniami, obrażaniem i łzami. Piskom, krzykom (teraz małe dzieci z jednym mają problem - decybelami), ekscytacji nie ma końca. Ciągła karuzela i gonitwa. Moje, twoje, nasze.
My, rodzice, co jakiś czas liczymy je tylko i sprawdzamy, czy "komplet" jest w zasięgu wzroku lub słuchu.
Wakacje trwają u naszych dzieci właściwie cały rok. Pierwsi uczniowie idą do szkoły teraz, we wrześniu. Ale lipiec i sierpień to przede wszystkim wyzwanie dla opiekunów. Spora część rodziców mieszkających przy naszej drodze, to nauczyciele. Nieraz zdarza się, że trochę zazdroszczą mi - spoza ich fachu - chwil "odpoczynku" w pracy. Względna cisza za biurkiem, brak pytań o zaginione auto, plastelinę, krzyku o podrapany policzek...to w ich oczach prawdziwy relaks.
Dlatego opłaca się wysilić nieco i podrzucić dzieciom pomysł na zajęcie, które pochłonie - nadal nie całą, ale zawsze - sporo ich energii.
Muszę przyznać, że po trzydziestu dniach lipca, w połowie letnich wakacji, kiedy worek z pomysłami robi się niebezpiecznie lekki, matka natura przyszła z pomocą.
Przyblakła miejscami lawenda, w ilościach hurtowych, poszła pod nóż.
Powybierałam gałązki z najciemniejszymi kwiatkami, układałam, wiązałam, żal było mi ich wyrzucić.
Część zaniosłam do pracy, postawiłam w wiklinowym koszu w jadalni, a karteczka
"take me home..."
zapraszała do częstowania się aromatem.
Pod nosem, przy układaniu Marysi do snu, szepnęłam, że można przecież pobawić się w sklepik, ustawić kosz, krzesełko, cenę...może ktoś pokocha lawendę tak, jak my, i kupi choć mały bukiecik?
Mówisz i masz!
Dzieci pół dnia czekały na kupców. Każdy pojazd wypatrywany był z ogromnymi emocjami. Niestety przejeżdżający kurierzy, traktorzysta i szambonurek pozostawiali dzieci pod chmurą kurzu i rozczarowania. Mój B. zadzwonił do mnie, a ja - specjalista do spraw marketingu - wzięłam na siebie słodki ciężar promocji.
Kilka esemesów, wsparcie Sąsiadki Kasi, która wyczarowała przepiękny napis "Lawenda", malowany na gorąco, spontanicznie, od ręki, gratisy w postaci rabarbaru i gałązek melisy. Zanim wróciłam z pracy, interes rozkręcił się na dobre.
Było naprawdę cudownie!
Dzieci raz po raz rozkosznie zapominały o handlowych obowiązkach, rozbiegając się na wszystkie strony. My, mamy, stałyśmy z kubkami pachnącej kawy, rozmawiając o urlopach, opaleniźnie, ikei i odchudzaniu. Pozostali sąsiedzi kupowali i śmiali się. Przyłączali do wspólnej zabawy i żartów.
Utarg sprawiedliwie rozdzielony, ostatnie pięć bukiecików rozdałam już po "zamknięciu" lawendowego sklepiku!
Patrzyłam na te nasze pociechy, na ich radość, entuzjazm, zaangażowanie i...wspólność. Wrażenia całego dnia pomogły im dość szybko zasnąć, a ja przy wymiataniu z ganku pachnących okruchów lokalnego handlu uśmiechałam się do siebie, nie żałowałam nawet, że nie poszłam na wieczorny trening, ani pobiegać. Tyle spontanicznej radości i lekkości, i oderwania od przyziemnych spraw zdarza się nieczęsto. Czas spędzony aktywnie z dziećmi i przyjaciółmi - bezcenny.
A lawenda kolejny raz odwzajemniła nasz nieustanny nią zachwyt i uwielbienie jej czaru...
Ale extra pomysł :) Zazdroszczę tej sąsiedzkiej wspólnoty :)
OdpowiedzUsuńMoje dziewczyny na naszej uliczce trochę osamotnione dziecięco, ale za to w otoczeniu babć (4 szt) i dziadków (2 szt) ;)
Moja Jula co roku wierci mi dziurę w brzuchu o niedzielny kram z owocowymi koktajlami - jak sąsiedzi będą z kościoła wracać ;))
:) u nas też padł pomysł z lemoniadą:) syn sąsiadki od razu zaczął ją wypytywać, co z ich domu nadaje się do sprzedania? teraz musimy uważać, żeby z domów nie zaczęły znikać nam rzeczy!
Usuńcudna akcja :-) Pewno wiele radochy było.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco
A u mnie lawenda padła :-(((((
Oj to szkoda. U nas też co roku padają 2-3 krzaczki, usychają, trochę męczy je jakieś choroby. Ale od zeszłego roku lawenda zaczęła dość intensywnie się rozsiewać, więc mamy już na bieżąco zapasy nowych sadzonek:)
UsuńCo za wspaniały menager z Ciebie! Fajny pomysł, który rozruszał tyle osób. Żałuję bardzo, że nie było mnie w pobliżu. Zgarnęłabym wszystko. Zakochałam się bez pamięci podczas wakacji w Dalmacji w lawendzie i poluję na nią wszędzie. W wielkim mieście, jak się okazuje, trudno o nią. Pozostaje mi wędrówka po centrach ogrodniczych.
OdpowiedzUsuńZnam tą miłość, znam:) A na lawendę trzeba po prostu dobrze trafić, najlepiej kupować polską odmianę, bardziej odporną na mrozy. Powodzenia! Mogę podesłać Ci w przyszłym roku nasze sadzonki - o ile ogarnę temat wysyłki kurierem:)
UsuńPiszesz, że zakwitnie jeszcze raz w tym roku? Jeśli będzie do wzięcia to jestem chętna. Ususzę sobie i będę wąchać całą zimę :-)
UsuńAch! Gdybym tylko wiedziała o tym sklepiku wcześniej! Cudowny pomysł, Aniu!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że i na naszej ulicy będzie podobna sztama. Na razie nasza trójka jest sama, ale może już jesienią dołączy kolejna, w zbliżonym wieku :)
Miałam do Ciebie pisać, dzwonić...wszystko działo się tak spontanicznie!:) Następnym razem dam znać na pewno:) Mam nadzieję, że lawenda zakwitnie ponownie jeszcze późnym, późnym latem:)
Usuńświetny pomysł!
OdpowiedzUsuńniczym żniwa lawendowe ;)
Też tak zawsze o nich myślę - żniwa, zbiory. Pachnące i przyjemne na szczęście:)
UsuńMój salon teraz pachnie lawendą...
OdpowiedzUsuńnaszą?:) pozdrawiam!
UsuńFajnych ludzi macie w sąsiedztwie. Jak widać, nawet w czasach komunikacji internetowej można się jeszcze zintegrować off-line ;))
OdpowiedzUsuńTaki koszyk pachnący lawendą...mmmm.
Ta komunikacja to dzięki upartym staraniom naszym, że wychowywać dzieci jak najdłużej bez mediów, telefonów, tabletów, itp. Ale dzieci rosną, więc będzie coraz trudniej...
UsuńAnia, jestem pod wrażeniem Twojej kreatywności, filozofii życia ... bardzo lubie takie pozytywne osoby jak Ty :-)
OdpowiedzUsuńPozwolę sobie zostać :-)
Pomysł z lawendą świetny i miejsce do życia oswojone :-)
Pozdrawiam ciepło!
Cieszę się i serdecznie Cię zapraszam:) Również zapraszam i do zobaczenia:)
UsuńZazdroszczę tej lawendy!!!! U nas w lesie nie kwitnie...:O( Pozdrawiam serdecznie z Dużego Domu!
OdpowiedzUsuń