Otwieram oczy. 6:38. Sobota. Mogę jeszcze spać!
6:39. Ale po co? Mogłabym przecież - zanim dzieci się obudzą - zrobić sobie maseczkę, pomalować paznokcie...
6:40 Wstaję. Gorąco. Odkrywam dzieci.
Poranne wstawanie w weekend po prostu uwielbiam!
Cisza, słychać tylko ptaki. Cały długi dzień przede mną. Głowa pełna planów. Chce mi się działać, wymyślać, robić. Zdążę nacieszyć się porządkiem, zanim dzieci wprowadzą swój rodzaj ładu. Zauważyłam jednak, że sporo w moim życiu ostatnio się zmieniło. Tak, jak już pisałam, Bąbelki zasypiają same i śpią w swoim łóżku do rana! Sporadycznie zdarzy się nocna wędrówka Marysi do naszej sypialni, poprzedzona szeptem znad ucha "mamusiu mogę do ciebie przyjść?".
Skończyły się nawoływania, płacz, zapalanie światła, moje nocne rozbudzenia. Śpię jak suseł do świtu. Co prawda, znowu trochę za krótko, ale wieczory z B. są takie przyjemne...drink, film, a zdążę jeszcze zrobić parę dekoracji.
Ale do sedna.
W ten sobotni poranek weszłam na wagę... uuuu......
Dzień wcześniej, na trzydziestce Szwagra, widziałam się z naszą sportsmenką Asią - Szwagierka od drugiego Brata B. Mój rocznik. Dwoje dzieci. Wygląda jak milion dolarów (Zuzik - jak czytasz, możesz to powiedzieć Mamie:) ). Biega, ćwiczy Chodakowską, je za mało.
A ja? Wyglądam jak sto trzydzieści funtów. Łapię znowu depresję. Byłam, owszem, w minionym tygodniu na mega treningu, twistery, pajacyki, padnij, powstań, przysiady i wymachy z obciążeniem. Zadowolona, zmęczona potwornie, jest! Złapałam bakcyla:)
Przez trzy kolejne dni poruszałam się jak Frankenstein, uda jak ogień, w pracy nie mogłam schodzić po schodach, a ekspres do kawy jest na parterze:) Więc poszłam biegać, żeby zakwasy rozgrzać. Niestety, efektów jakoś nie widać:) Kolejny trening odwołany, więc czekam do poniedziałku.
I tak sobie usiadłam z rana, z żelaznym postanowieniem zmiany diety. Mam taką jedną, sprawdzoną, rozpisaną w formie jadłospisu, z przepisami, wszystko. I z tym nie czekam do poniedziałku. Zaczynam od dziś, od zaraz. Zdrowo, mniej, dużo wody.
Tylko lodów nie mogę sobie odmówić...
Zacznę od mocnego postanowienia. Nie poddać się! Nie załamywać. Nie odpuszczać.
Zmieniłam już mleko na mniej tłuste. Bułki i chleb tylko ciemne. Wieczorny głodek - musimy się zaprzyjaźnić, a podejrzewam, że z czasem da mi spokój.
W pracy zabieram do swojego pokoju litrowy dzban wody z cytryną. Przed wyjściem do domu musi być pusty.
Naprawdę muszę wytrwać. Chcę bardzo. Bo nie lubię swojego odbicia w lustrze. Buzia ładna, ale codzienny dylemat, w co się ubrać, żeby zatuszować, kończy się przybiciem i smutkiem. Tym bardziej, że wszyscy wkoło chudną! Nie mogę pozwolić sobie na więcej wymówek. Bo w tym właśnie tkwi cały paradoks - wiem, co robię nie tak, jestem po prostu leniwa! Dwa kilogramy temu śmiałam się i powtarzałam sobie, że już za momencik zacznę, więc zjem tylko te parę ciastek. Skoro ZARAZ zacznę wycisk... I to zaraz nie nastąpiło, a waga ruszyła...w górę!
Zgroza!
Więc już nie zwalam na zmęczenie, brak czasu, konieczność korzystania z życia zamiast siódmych potów na treningu (są inne sposoby oprócz jedzenia). Pomału, ale konsekwentnie, eliminuję to, co najbardziej kaloryczne, a najmniej wartościowe w mojej codziennej diecie. Ruszam się - dzięki wsparciu kochanej Ani:)
To ode mnie zależy, czy mi się uda. Bardzo chcę, żeby się udało.
Pracuję też nad krokiem towarzyszącym - podzieleniu się moimi domowymi zadaniami z całą Rodzinką i przyzwyczajenie dzieci do tego, że mamie należy się relaks, odpoczynek i czas dla siebie tylko. Damy radę:)
A w międzyczasie odkrywam uroki lata. Lawendowy miód zrobiony, ciasteczka zjedzone.
Dzieci potrafią pięknie bawić się i w domu i na dworze...wystarczy pojechać z nimi do sklepu "metalowego", znalazły tam grubaśny sznur, a od sznura do kowboja droga niedaleka:) Można na nim ciągnąć również konia, na biegunach.
A na zbliżające się weekendowe odwiedziny koleżanki ze studiów z rodzinką, zabrałam się za dekoracje i wielkie sprzątanie domu. Zabawa na całego:) Już niedługo pokażę nowy wystrój tarasu.
Z pozdrowieniami,
Ania:)
Cóż mogę dodać...u mnie to jest wieczna walka, raz przegrywam, raz wygrywam i tak w kółko :-) taka karma - tłumaczę sobie :-) aczkolwiek bez ćwiczeń ani rusz, więc z lodów nie rezygnuj, ale z treningów tez nie :-) powodzenia!!!!trzymam kciuki!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję! Kciuki się przydadzą. Mam nadzieję, że uda mi się zaprzyjaźnić z dobrymi nawykami, bo typem niejadka to na z pewnością nie jestem:) A ćwiczenia będę urozmaicać, raz bieganie, raz ostry trening (karnet wykupiony!). Byle coś robić:)
UsuńAniu, trzymam bardzo mocno kciuki, bo wiem o czym piszesz. Witaj w klubie! Spokojnie, nie stresuj się, wyznacz sobie cel i realizuj go z kartką w dłoni. Masz fajne dzieciaki, więc mimowolnie, podczas wspólnej zabawy - skakanka, hula-hop, guma, popracujesz nad rzeźbą. A jaka będzie ich radość przy okazji. Powodzenia i trzymaj się twardo postanowienia.
OdpowiedzUsuńDziękuję:) Czasem sama się do siebie śmieję, że jeśli by tak policzyć ile kilometrów ja z nimi robię...tylko nie te partie ciała są w ruchu:) Jak tylko dzieci troszkę jeszcze urosną, będziemy z nimi jeździć na rowerach:) A cel wyznaczony mam, działam! pozdrowienia:)
UsuńA ja z kolei nie potrafię wstać z własnej,nieprzymuszonej woli o poranku, w wolny dzień, a tyle razy sobie obiecuję... szkoda mi tych rozświetlonych, jeszcze chłodnych poranków. Chciałabym z kubkiem herbatki przysiąść na schodach i wdychać i podziwiać i upajać się porankiem. Nie wychodzi.
OdpowiedzUsuńAle przynajmniej jesteś wyspana! Są takie dni, że chciałabym potrafić dospać do 9-10:) Należałoby mi się:)
UsuńAniu... Och te dwa kg temu... Skąd ja to znam, to moje "jeszcze tylko te ciastko, ten deser". I wiesz co? Po prostu kocham jeść. Bardziej słone niż słodkie, jak się ostatnio przekonałam, ale kocham i już!
OdpowiedzUsuńA z moim braniem się za siebie jest bardzo niebezpiecznie. Bo co zacznę w końcu się kontrolować, rozwijać w dbaniu o siebie to...bach i kolejne dziecko w drodze. Aż strach się bać!
no faktycznie strach się bać!:) uśmiałam się do łez prawie:) ja też kocham jeść, pichcić i delektować się, co zrobić...
Usuńale muszę schudnąć te parę kilogramów, a potem jeść po prostu zdrowiej i trochę mniej
damy radę:)
Ojjjj, jak ja Cię rozumiem!!! Trąbię wszystkim i wszędzie, że biegam. Ma mnie to zmobilizować, żebym się nie poddała. I co? I przez trzy miesiące minus trzy kilo. Przez trzy miesiące morderczej walki z sobą!
OdpowiedzUsuńTymczasem kuzynka, której trąbiłam jaka to ze mnie sportsmenka i w ogóle... poszła do dietetyczki i co? I minus dwanaście w trzy miesiące!!! Po cichutku- małpa jedna ;) Ale taki kopniak był mi chyba potrzebny. Złapałam doła, nabrałam pokory i montuję kłódkę na lodówce. Jutro ;)
Oj Aniu, która z nas nie ma za sobą takich nieudanych prób... no ja w każdym razie mam ;))
OdpowiedzUsuńA od kiedy wrzuciłam na luz i przestałam o tym myśleć, to minus dwa kilo od początku lipca. Taki przewrotny mam oganizm ;)
I ja mam nadzieję, Aniu warta znacznie więcej niż te 130 funtów, że TYM RAZEM się uda. Razem lepiej, więc kto wie...
OdpowiedzUsuńDobrze, że jesteście:) Aniu, chodziło mi o funty wagowe, ale wychodzi na to, że "warta" jestem ich co najmniej 150:)
OdpowiedzUsuńTrening w tym tygodniu był, słabiutka jestem, ale staram się! Jem sałatki (zielono czerwone, czyli bez ryżu, makaronu i takich tam...), przegryzam marchewką, piję wodę dzbankami. Niech się ruszy moja waga, to i motywacja wzrośnie:)
Aniu trzymam kciuki. Początki są najtrudniejsze potem to już prawie uzależnia :-) A jak dietę człowiek zmieni to się przyzwyczaja I chce tylko zdrowo
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco
Dzięki:) Staram się! Wczoraj znowu ostry trening z Amadeuszem. Jem mało i to nie jest fajne, ale w końcu się przestawię:) Do zrzucenia co najmniej 5 kilo! A idealnie byłoby 10:)
Usuń