poniedziałek, 3 października 2016

pociąg relacji





1 października
Lubię październik. Tak, jak i całą jesień.
A tego dnia właśnie wybrałam się, sama zupełnie, do stolicy, pociągiem, na kawę.
Szalone trochę. I kosztowne. Ale czasem jest tak, że nie wycenia się czasu, okoliczności, spotkań.
Bo one warte są nawet większego wysiłku i ceny. I wczesnej pobudki.
Tego właśnie mi było trzeba. Kilku godzin z widokiem na... i możliwością pomyślenia.
Na czytanie i gapienie się przez okno. I na pisanie. Wiecie, że zapisałam dziewięć stron zeszytu w kratkę? Długopisem. Ręcznie. Leniwie a niecierpliwie....
Przepisuję je tutaj, dla Was. Z pociągu relacji.


"Poznań. Widziany zza szyby pociągu.
Mój? Kiedyś może i był. Znany, wcale nie duży. Był. Trochę jak dom, a trochę, jak z niego ucieczka. Na czas studiów, nowego. Na czas początków. I niektórych przecież końców.
Z czym kojarzy mi się...?
Z odwagą, różnorodnością, celem. Z młodością. Z możliwością.


Ruszamy. Przedział jasny i ciepły. W sumie nie przedział, tylko jeden wspólny wagon, pierwsza klasa, bilet kupiony miesiąc wcześniej.
Siadam, bilet nakazuje tyłem do kierunku jazdy. Na przeciw mnie przystojny Pan, szarmancki, można powiedzieć starszy, z pewnością od dawna już nie podróżuje klasą drugą. Trudno mi określić jego wiek, łatwiej zauważyć, że jest z pokolenia, które ze zdumieniem przygląda się i dziwi. Komu i czemu?
Butom, opaleniźnie, tematom rozmów, językowi, barwie głosu.
Równolegle do nas, po drugiej stronie wąskiego przejścia, siedzą trzy Dziewczyny. Nie są ode mnie jakoś drastycznie młodsze. Może jakieś dziesięć lat. Rozmawiają o dziewczyńskich sprawach. Nie, nie o dzieciach i mężach. Są piękne, dodatkowo ubrane w paznokcie, rzęsy, dopasowane ciuchy, niskie, lekko zachrypnięte głosy. Nie przestają mówić o butach. O tych, które widziały, które kupiły, a które jeszcze nie. Mówią o butach, które je rozczarowały. O których marzą lub muszą mieć koniecznie. Mówią i mówią o tych butach, aż trudno uwierzyć, że tyle i z takim zaangażowaniem można...
A ja tak myślę sobie... może kiedyś, zanim zostałam mamą, właśnie za czasów mojego Poznania, chowałabym swoje dłonie, żeby nikt nie zobaczył, że niepomalowane. Odrobinę zazdrościłabym takich ciuchów, tak równo opalonego ciała, odwagi, nieskrępowania i mówienia głośno. A teraz, mając 40-, uśmiecham się tylko lekko. Czuję się lekko. Już mnie to nie dotyczy. Nauczyłam się nie porównywać i nie czuć gorzej. Lakier do paznokci, a właściwie jego brak, przestał być aż tak ważny. Nigdy nie byłam i nigdy nie będę "wysoką, szczupłą blondynką". Nie muszę podobać się wszystkim, a to, co i jak robię, nie musi wszystkim odpowiadać. Jestem, jaka jestem, i to mi wystarczy.


Dziewczyny zasnęły. Nastała cisza. Cudowna. Niczym nieprzerywana.


Chyba zacznę częściej jeździć pociągiem. Możliwość wyłączenia zmysłu słuchu na trzy godziny, i na rzecz wyostrzenia wzroku i myślitoku, uważam za pomysł genialny. Wart każdej ceny biletu w IC. Luksus.
Brakuje mi tylko... kawy. Ale tą wypiję dziś w wyśmienitym towarzystwie, z Magdą z bloga All Things Pretty & Simple i z Dorotą, prowadzącą blog Dorota na przedmieściach. W sumie właśnie na tą kawę tylko dziś do stolicy jadę...


Brudna szyba. To znaczy... taka zmęczona już. Za nią pola i lasy, domki, jesień. Ta jesień jeszcze jakby początkująca, niedojrzała. Jeszcze zielona i żółta. Bez czerwieni, rudości i brązów.
Widok na wsie i miasteczka z perspektywy torów i stacji kolejowych wydaje się zwykle do zniesienia. Ulice Dworcowe, alejki z krawężnikami pokrytymi już opadłymi liśćmi.
Gorzej w miastach. Za progiem dworców głównych można już tylko zobaczyć tyły, zaplecza, magazyny, rupiecie i złom. Pomazane sprayem wspomnienia świetności szarych budynków...


Ale mi jest teraz bardzo dobrze. Cichy wagon, Dziewczyny śpią. Przedział jest niemal pusty, więc przesiadłam się, opuściłam Towarzystwo, wybrałam miejsce przodem do kierunku jazdy, wolne i zachęcające. Siedzę przy stoliku. Siedzę i jestem. Nie robię nic, oprócz pisania. Przerywam je raz po raz, a wtedy czytam "Ona ma siłę". Tym razem dokładnie. Gapię się i lenię. Za oknem budzi się sobota. Mglista jeszcze i zaspana. Słońce ma dziś chyba wolne, może wstanie na drugą zmianę. Widzę Panią w krótkich białych włosach, która pcha pod górkę rower. Romantyczną uliczkę między sosnami zdążę uchwycić wzrokiem przez pół sekundy, ale tyle wystarczy, żeby ten romantyzm właśnie dostrzec, żeby na chwilę dłuższą mnie rozanielił.
Cofam słowa o niedojrzałości jesiennych barw. Teraz je widzę, zachwycające, rude i purpurowe. Soczyście żółte i pomarańczowe. Jest tych kolorów nieskończenie wiele, wzajemnie przeplecionych, niechcąco pięknych. Uwielbiam jesień. A ona tak często jest niecierpiana. Mam wrażenie, że to wręcz modne, żeby na nią narzekać. A ja ją uwielbiam. Roztkliwia mnie i rozmiękcza. Staję się rozmarzona, zadumana, sentymentalna, pod wpływem. Energia zakłada bordowe rajtuzy i siada obok mnie na ławce na ganku. Nawet ona musi w końcu odpuścić. A zwłaszcza jej wakacyjny nadmiar. Rozpierała mnie przez całe lato. Teraz, na jesień, naturalnie się wycisza. Otula mgłą i tak sobie siedzimy razem.


Słońce, jakby wyrwane do odpowiedzi, patrzy mi nagle prosto w oczy, resztki mgły opadły i czają się tuż nad trawami i ziemią. Już po dziewiątej, ale ja mam wrażenie, że wszyscy jeszcze śpią, że tak naprawdę jest dużo, dużo, wcześniej. Traktory stoją nieruchome i puste, na podwórkach nie widać ani psów, ani kur.
I znowu te drzewa. Stoi ich obok siebie chyba z siedem tysięcy i każde ma inną barwę. Stoją tak, na baczność na skraju pola. Nie wiadomo dlaczego jedno jest bardziej żółte od sąsiedniego. Niby takie same, w tą samą stronę pochylone, ale każde na swój - bardziej lub mniej - zielonożółty sposób.


Dziewczyny podrywają się po informacji z głośnika, zbierają telefony, poprawiają makijaż, gładkość spodni, lotność grzywek i loków. Tak sobie wyobrażam, tyle niemal słyszę, nie widzę ich przecież, bo siedzą za mną. Szczebiocą pewnością siebie.
Pan odzywa się nagle, prawdziwie wyrywa mnie z zaczytania. Niezwykle uprzejmie układa słowa, zagaduje Dziewczyny, niby nie chciałby się wtrącać... ale niechcący usłyszał, że One do Warszawy Wschodniej, a to dopiero Zachodnia przecież, więc nie powinny jeszcze wysiadać... W oczach mojej wyobraźni niemal widzę, jak zdaje się cieszyć, że doczekał się sposobności na rozpoczęcie rozmowy, na relację, na kontakt. Nieśmiało, ale niemal opiekuńczo tłumaczy, że Zachodnia, to jeszcze nie Wschodnia. Dziewczyny z ulgą i równą Panu uprzejmością dziękują za pomoc, są uroczo zakłopotane i wdzięczne. I najnormalniej na świecie, wdają się z Panem w rozmowę o Warszawie, celu podróży, planach na weekend, pochodzeniu i wykonywanych zawodach.


Uśmiecham się do siebie. Jakże ja się pomyliłam! I to podwójnie! Niesłusznie uznałam, sądząc po powierzchowności, że Pana gorszyć musi niemal specyficzny język Dziewczyn, ich wygląd, zachowanie, choćby to, że do toalety chodziły parami. Pan mógł być - przypuśćmy - prezesem własnej firmy, zbliżającym się do emerytury. Człowiekiem inteligentnym, z zasady zatrzymującym dla siebie opinie i sądy.
Dziewczyny, nadal w wieku niedrastycznie odbiegającym od mojego, nie do końca zadawały się pasować do ramki, w którą chciałam je włożyć. Ich niskie, zachrypnięte głosy, ze szczerą niepewnością i zaciekawieniem zaczęły poddawać się wskazówkom Pana. Niesłusznie uznałam, że to przysłowiowe (!) blondynki, oceniłam po paznokciach i opaleniźnie. Niesłusznie uznałam, że Panu bliżej byłoby do mojego świata, niż do ich rozterek nad kolorem butów w kolekcji jesień-zima 2016. Panu nie wydało się śmieszne, że wschód można pomylić z zachodem. Nie było w jego tonie ani kpiny, ani osądu.
Zaskoczona nagłym zwrotem akcji, nadal uśmiechałam się do siebie. Mam za swoje. Jak dobrze!"





...........................................................................................................................................

W pociągu do Warszawy przeczytałam całą książkę Iwony.
Iwona, to co, że te osiem tysięcy kilometrów.
Wczoraj byłaś ze mną w tym pociągu, relacji Poznań -Warszawa.
Dziękuję Ci za Twoją książkę. Za to, że ją napisałaś i wydałaś. I że mogłam ją kupić, przejrzeć zachłannie i za szybko. I odłożyć na półkę, w pierwszym rzędzie.

I tak na tej półce stała i czekała, aż skończę wieszać pranie, gotować ogórkową, suszyć córeczce włosy, bo długie, aż podleję kwiaty, spojrzę na różowe od zachodu słońca chmury. I się wyśpię.
Wzięłam tę książkę ze sobą wczoraj, w ostatniej chwili, na czternaście minut przed odjazdem pociągu, w moją jednodniową single trip.
Jechałam pociągiem, patrzyłam na jesień i czytałam. I na niebo patrzyłam i widziałam więcej. I szerzej jakoś.
Zeszyt też ze sobą wzięłam, z nadzieją na to, że tę ciszę w podróży uda mi się wykorzystać. Bez "mamoooo....!" za lewym i prawym moim uchem. Czytałam Cię i czułam, jak moje własne marzenie o pisaniu uśmiecha się do mnie. Dziewięć stron zapisałam, nierównymi od pędu pociągu literkami. A może to  moje myśli tak pędziły...
Dziękuję.
Pozdrawiam z pociągu relacji.
Ania


................................................................................................................................................
relacja (wg Słownika PWN)
1. «opowiadanie naocznego świadka o przebiegu jakiegoś zdarzenia»
2.  «stosunek lub zależność między przedmiotami, pojęciami, wielkościami itp.»
3. «związek zachodzący między ludźmi lub grupami społecznymi»
4. «trasa przejazdu pociągu od stacji początkowej do końcowej»

3 komentarze:

  1. No to juz wiem jak dojechałaś z Poznania na kawę do Warszawy z wrocławianką :-))))))))))))))))))))))))))))))

    OdpowiedzUsuń