środa, 4 października 2017

kulinarnie










Każda pora roku niesie ze sobą wyjątkowy dla siebie aromat.
Zima to pomarańcze, goździki i cynamon. Szczęściem pachnie.
Wiosna pachnie świeżością.
Lato wolnością.
A jesień... ma rozgrzać, przyciągnąć do domu ciastem marchewkowym, zupą dyniową i prażonymi orzechami.
Jesienią myślę o jedzeniu. Oj wiem, ja sporo o jedzeniu myślę, ale to przecież nie jest wada:)
Stąd mój dzisiejszy post, kulinarny, aromatyczny, kuszący.
Pisany co prawda od czerwca czy lipca, ale dzięki temu uzbierało mi się tych pysznych doświadczeń naprawdę dużo.






Palce lizać.
Oko nacieszyć.
Delektować się.
Celebrować.


Lubię jeść. Lubię, gdy mój talerz jest piękny, kolorowy, aromatyczny.
Bardzo często udaje mi się, spontanicznie i bez wielkich szykowań, zaserwować smakowite śniadanko, przed wyjściem do szkoły, przedszkola i pracy. Wiosna i lato to doskonały czas na barwne dania, można zaszaleć z dodatkami, przemycać zdrowie obok czekolady i zwyczajnych kanapek.
Przez ostatnie kilka miesięcy miałam też mnóstwo okazji, żeby zjeść poza domem. Jak ja to lubię! Wybieram z namysłem miejsca, by móc zaspokoić nie tylko podniebienie. Dla mnie ważny jest za równo smak, jak i klimat restauracji, knajpki kawiarni, czy bistro. Wystrój, nazwa, sposób podania.
A Towarzystwo? To, z kim siedzę przy tym samym stole?
No ba! W dobrym Towarzystwie wszystko smakuje lepiej.
Na przykład śniadanie z Córeczką w Dniu Matki - bajka:)


Figa z Makiem Coffee & Lunch, Leszno





Potem Poznań i Blog Conference 2017 - mały przegląd kulinarnych możliwości w towarzystwie Doroty. Miasto ledwo podołało naszym podniebieniom! Długo szukałyśmy idealnego miejsca na sobotnie śniadanie RANO. Okazało się, że Poznaniacy, to śpiochy, jedynym otwartym o świcie, czyt. o 8:00, barem śniadaniowym w centrum było Bistro Le Targ w Starym Browarze.
Poranek był wyjątkowo słoneczny, kawa pyszna. A to, że przygotowane do sprzedaży świeże bochenki degustowały śmiało okoliczne gołębie... no... swojsko, swojsko...:)


Na szczęście lunch w Parma & Rukola Caffe and Ristorante okazał się strzałem w dziesiątkę. Jest to miejsce, do którego na pewno powrócę, a może i specjalnie wybiorę się do Poznania, żeby zjeść smacznie i w pięknych okolicznościach. Sama knajpka jest dość mała, ale nic nie jest tam przypadkowe. Polecam..





Wakacje pod namiotem to wręcz kulinarne wyzwanie.
Jednak dzięki przeróżnym udogodnieniom, o które potrafimy już zadbać na czas campingowego relaksu, do przygotowania pełnego pysznego posiłku z winem i świecami niczego nam nie brakuje. Śniadania, obiady i kolacje to połączenie zabawy z gimnastyką, co mamy opanowane niemal do perfekcji. Jakby nie liczyć, wyszło nam, że w tym roku we Włoszech był to nasz dziewiąty i dziesiąty camping.



 

Zdarzyło nam się i owszem zamówić frytki za 5EUR za porcję, o czym pisałam już tutaj, ale były to specyficzne warunki. Tam wszystko było wysokie, góry, nasze tętna, więc ceny nie dziwiły.

Z Marysią moją udaje nam się raz po raz wyskoczyć na babskie małe co nieco. Początek roku szkolnego był doskonałą okazją do spędzenia razem czasu. Zupełnie spontanicznie odkryłyśmy uroczą kafejkę w Lesznie. Serwują tam przepyszny, zaskakujący smakiem i składem koktajl, polecam: banany, kawa, zmielone płatki owsiane i cynamon. Kawę można zastąpić na przykład inką i mamy wtedy wersję dla dzieci. Tak też zaproponowała nam Pani w Caffe Lissa. Podobało nam się:)





A ostatnio okazało się, że mój grzechu warty Szwagier wyczarował - z pomocą naszą, czyli całego zastępu Szwagierek i Mamy - grzechu warty kociołek pyszności. Z należytą starannością i ściśle określonym planem, warstwy warzyw i mięs zostały ułożone w żeliwnym kotle na trzech nóżkach. Posypane ziołami, przykryte i zamknięte na cztery spusty, gotowało się to wszystko nad żarem, pod gołym niebem i przy zdecydowanie nie pustym szkle. Smakowało wytrawnie, z pajdą prawdziwego chleba, wśród najbliższych Łakomczuchów... cud, miód, pycha!





:)
W związku z powyższym moja waga drgnęła, choć nie w oczekiwaną przez mnie stronę.
Ćwiczyłam raz cały jeden z Chodakowską dokładnie 39 minut, z maleńkimi naprawdę przerwami i zamierzam ćwiczyć nadal, czyli znowu. Gotować, piec, jeść i grzeszyć kulinarnie nie przestanę, bo życie za krótkie jest, żeby ciągle wszystkiego sobie odmawiać.
Zgodzicie się ze mną, prawda?:)

Smaczne to życie wolę i już.
I właściwie przyprawione:)










2 komentarze:

  1. kobieto a ja przed obiadem jestem :-)
    oooo własnie mi przypomniałaś gdzie na makaron przed maratonem ruszę :-)
    Pozdrawiam serdecznie i zazdroszczę tych gór

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to smacznego i... czego się tam życzy biegaczom maratończykom?:) szerokości?:)

      Usuń