Właściwie nie wiem, czy powinnam przyznawać się, ile lat już trwa historia naszej galerii zdjęć na ścianie. Czarno na białym wspominałam o niej już w 2014 roku... że ramki wisiały już wtedy ponad rok! Puste. Jak wyżej. Nie zapomnę strapionej miny jednego ze znajomych, który naprawdę podejrzewał, że to zamysł celowy, taki modern art. No cóż. A to tylko brak czasu, zwany również lenistwem.
Pomysł na powieszenie zdjęć z naszych podróży pojawił się u nas już na etapie marzeń o przyszłym domu. Po każdej z podróży ich przybywało. Dlatego najdłuższym etapem była selekcja, dobór, trudne decyzje. Sam układ ramek i sposób ich sprawnego rozplanowania na ścianie zaczerpnęłam z bloga Heart Tree Home, od Amandy, babka świetnie pokazuje jak się do tego zabrać, krok po kroku. Polecam, bo u nas się sprawdziło:)
Ściana, jak widać poniżej, aż prosiła się o pomysł, zagospodarowanie. Znajduje się zaraz za przedsionkiem, jest widoczna z salonu, kuchni i korytarza. Okazała się po prostu idealna jako miejsce na zbiór naszych rodzinnych zdjęć.
Ilość i wymiary ramek dobraliśmy również na podstawie wzoru z bloga, stworzyłam nasz własny układ w excellu, bo nasza galeria nie mogła przekroczyć określonej szerokości, ze względu na ukryte pod tynkiem przewody elektryczne. Potem zdjęcia układaliśmy na dywanie, a ostatecznie na dużym arkuszu szarego papieru, dokładnie tak, jak miały zawisnąć na ścianie. Po co? Żeby zaznaczyć ołówkiem miejsca zawieszek, czyli gwoździków. Szary papier przyłożyliśmy następnie do ściany, a punkciki były wskazówką, gdzie wiercić:)
I tak minęło... pięć lat. Kandydatów na te wybrane zdjęcia przybywało. Kolejne Święta, wakacje, ferie, długo weekend, to nasze nowe deadline. Każde noworoczne postanowienie od 2014 roku zawierało pozycję: galeria zdjęć!!!
Na szczęście w tym roku Marysia przystępowała do Pierwszej Komunii Świętej, wielki dzień, rodzinne święto, przyjęcie w domu. Czyli wielkie przygotowania. Wyczyszczony każdy kąt, dekoracje, zmiany, nowości. Niemal równocześnie wznieśliśmy się na ten sam poziom mobilizacji. Galeria!
Zdjęcia - w ilości większej, niż liczba ramek - dobierał i obrobił Bartek. I z tego miejsca chciałabym uprzedzić pierwsze pytanie, jakie nasunie się Wam za chwilę: gdzie jest Bartek?
No jest. Pojawia się dwa razy, czyli tak, jak ja...
Wiem... wiem:)
Naprawimy. Dołożymy. Bo ciężko nam podmienić. Ciężko było wybrać te dwanaście.
Ale i tak jesteśmy z siebie bardzo dumni. Buzie naszych dzieci uśmiechają się ze ściany za każdym razem, gdy przechodzę obok. Wspominamy te wspólne chwile, pamiętamy dokładnie kiedy i gdzie robione było każde ze zdjęć.
Podoba nam się.
A Wam?:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz