poniedziałek, 7 maja 2018

Saksoński Szlak Winny, rocznik 2018




Kto nie był, niech zacznie planować. Na majówkę, na weekend, koniecznie z rowerami.

Saksoński Szlak Winny, sieć rowerowych ścieżek rozrzuconych między Dreznem, Miśnią i całym mnóstwem mniejszych miasteczek i wsi, w nieodłącznym towarzystwie rzeki Łaby. I winnic:)
Południową część szlaku poznaliśmy już w zeszłym roku, o czym pisałam zachwycona tutaj. Był to również majowy długi weekend, które dla mnie okazały się wtedy nie lada wyzwaniem. Pod względem przejechanych na rowerze kilometrów oczywiście.
W tym roku nie mieliśmy właściwie wątpliwości. Dobra prognoza pogody, dzieci na mini wakacjach u babci, a my, z rowerami pod pachą, postanowiliśmy podbić okolice Miśni. Do Saksonii mamy od siebie 3,5 godziny jazdy samochodem. Uroczy pensjonat w miasteczku Weinböhla, przebrani w wygodniejsze ciuchy, ruszyliśmy:) Pierwszego dnia zostaliśmy po wschodniej stronie Łaby, ale tym razem oddaliliśmy się od samej rzeki, bardzo lubimy podglądać życie i domki mieszkańców małych miejscowości, a w Saksonii można znaleźć odrobinę Toskanii, można oderwać się od ziemi, jechać, podziwiać i marzyć:) Przejeżdżaliśmy niby blisko miejsc, w których byliśmy w zeszłym roku, jak na przykład w mieście Radebeul, ale dzięki tak doskonale rozwiniętej i oznakowanej sieci ścieżek i udogodnień dla rowerzystów, na każdym odcinku trasy byliśmy po raz pierwszy.



Nie obyło się bez górek:) Po 22 km jęknęłam, gdy zobaczyłam przed sobą spory podjazd o nachyleniu 8%. W planach mieliśmy drugie tyle do przejechania, więc musiałam oszczędzać siły, górkę zdobyłam pieszo.
Jak już wcześniej pisałam, Saksoński Szlak Winny to raj dla rowerzystów. Układ ścieżek starannie dopracowany, a przy tym wpasowany w uroki okolicy. Na każdym z rowerowych skrzyżowań były znaki i drogowskazy. Same ścieżki były przeważnie asfaltowe, przygotowane specjalnie dla rowerzystów, zdarzały się pasy pobocza, zarezerwowane tylko dla dwuśladów, czasem polna dróżka, ale z równo skoszonym pasem zieleni wzdłuż obu krawędzi.
A czasem - dla tych, co zabłądzili lub postradali resztki zdrowego rozsądku - prywatne pole, otoczone drutem pod napięciem lub tory kolejowe:) Ale ciii...





Cóż. Zdarza się najlepszym. A jaka frajda! Z dreszczykiem emocji i strachu.
I jak potem smakuje makaron z kurczakiem przywieziony jeszcze z Polski, przegryzany pomidorem, na starej ławce zamiast stołu, ale a to z widokiem na jezioro...







W Moritzburgu trafiliśmy na przepiękny pałac na wodzie. Tłumy turystów i zwiedzających. My, ze względu na strój, zostaliśmy przy rowerach.






Kolejną część trasy tego dnia pokonywaliśmy w lesie, z zapachem świeżo wyciętych drzew, z promieniami słońca zaglądającymi tu i tam i z drogowskazami na każdym rozdrożu. Nawet nie wiem kiedy przejechaliśmy dalsze 10 km, docierając do cywilizacji i miasteczka Coswig. Całą wyprawę zakończyliśmy po ponad 4 godzinach i 51,5 km. Zmęczeni? Ja tak, Bartek dopiero się rozkręcał:)

Wieczór w Weinböhla nas nie zaskoczył - podobnie, jak w zeszłym roku w Dippoldiswalde (haha). Wybraliśmy się "na miasto", w poszukiwaniu klimatycznego miejsca na kolację i zimne niemieckie piwo. I tak samo mieliśmy wrażenie, że wszyscy mieszkańcy uciekli, panowała niesamowita cisza, przerywana jedynie ćwierkaniem ptaków, nie było słychać ani dzieci, ani psów, ani wspólnie grillujących sąsiadów. 1 maja to w Niemczech również dzień wolny. Żywej duszy! We wszystkich oknach wisiały starannie ułożone firanki, a elewacje domów były świeże i zadbane, jakby malowane były zbiorowo tydzień temu. Ale mieszkańców brak.
Udało nam się zjeść pizzę, od Chińczyka:) Zimne piwo można było wziąć na kredyt w pensjonacie, prosto z małej lodówki w pustym lobby. Bo w pensjonacie tez nikogo nie było. Klucz czekał w małym boxie zamykanym na szyfr.

Na szczęście rano czekało na nas pyszne śniadanie, do śpiewu ptaków za oknem dołączył zapach świeżo parzonej kawy, bułeczki i możliwość leniwej rozmowy we dwoje. Tłumu gości, jak widać, nie było, ale zupełnie nie mieliśmy z tym problemu:) W niemal wszystkich drzwiach na naszym piętrze były klucze, od zewnątrz, więc nie omieszkałam zajrzeć do kilku. Z ciekawości mojej nieposkromionej:)
 












1 komentarz: