czwartek, 27 listopada 2014

SERENDIPITY

by www.letsrestycle.com/christmas-new-york-city/


"Just because it's not
what you were expecting,
doesn't mean it's not everything
you've been waiting for..."
za mandyevebarnett.com

*********************************************************************
Ten post powinien być napisany po angielsku. Chyba pasowałoby bardziej.
Od dawna się do niego przymierzałam.
Od trzynastu lat?:)
W głowie układam moje amerykańskie słowa. 
Ciekawe, że zdarza mi się myśleć i marzyć właśnie po angielsku...
Przy niektórych piosenkach, zapachach, na widok lub na wspomnienie amerykańskich produktów.
Albo po obejrzeniu ...nasty raz filmu "Serendipity".
New York City - dla mnie jest dowodem na to, że nawet największe i najodważniejsze marzenia mogą się spełnić.
Gdy jako licealistka, wzdychałam do myśli o NYC siedząc przed telewizorem albo przeglądając czasopisma, raczej nie wierzyłam, że kiedyś mogłabym stanąć na piątej alei na Manhattanie.
Polecieć do Nowego Jorku i oddychać tamtym powietrzem.

Kilka lat później marzenie ziściło się. 
Oddychałam.


"Right place  -  right choice  -  right time" 

Piszę o tym dziś, bo znowu pojawia się u mnie to uczucie namacalności marzeń...
Tak, jakbym słyszała gdzieś z tyłu głos, który szepcze: to możliwe.
Choć...wydaje się ogromnie trudne, patrząc na to, co na co dzień.
Ale ja chwytam się tych szeptów i wkładam jeden po drugim do kieszeni.
A kiedy nie będą się w niej mieścić - rozciągnę z nich sznurek, po którym dotrę choćby do NYC.


Let it find you...


No tak, ale przecież kiedyś...przez pewien czas... byłam przekonana, że znalazłam swoje miejsce na ziemi i tylko tam chcę być. Nie wydawało mi się, ja - BYŁAM PRZEKONANA.
 Pewna na milion procent. Nie wyobrażałam sobie innej opcji. 

A potem porażka, ale za nią otworzyły się kolejne drzwi.
A potem następne, coraz mniejsze, aż dotarłam do tych mahoniowych...


"Look for something,
find something else,
and realize 
that what you've found
is more suited to your needs
than what you thought
you were looking for..."
Laurence Block


Mahoniowe drzwi otwieram codziennie. To nasze drzwi, do naszego domu, do ciepła i Miłości.

Jak to więc jest z tymi marzeniami? 
Na ile sami mamy szansę - i czy ją mamy? -  je dogonić, a na ile - jak to napisano - pomaga nam w tym cały wszechświat?
Które są dla nas dobre, a złapanie ich nie okaże się porażką?
Czy mamy na to wpływ?

Wolę myśleć, że tak. Że jeśli bardzo się czegoś pragnie, to możliwe jest naprawdę wiele.
Że marzenia się spełniają, ale ważne jest, co dalej z nimi zrobimy...




serendipity - when desirable things happen by accident




wtorek, 25 listopada 2014

dzieciństwa przytulenie



Dzień Pluszowego Misia... u nas zaczął się już wczoraj:)
Buszowałam po szufladach w poszukiwaniu mini ubranek, czapeczek i wstążeczek.
Gdy dzieci zasnęły - po długich debatach który miś będzie Jej, a który Jego - sama usiadłam na podłodze i z dziecięcą wręcz fascynacją stroiłam misie:)

Ostatnio udaje mi się złapać coraz więcej spokojnych, dorosłych (mimo tego, co powyżej...) chwil, takich chwil dla siebie. Owszem, gdybym pisała tego posta wczoraj około kolacji, miałby pewnie inny tytuł i zdecydowanie niemilusią treść... ale napięcie minęło, a mi udało się nawet przeczytać cały artykuł w Stylu.
Z nogami wyciągniętymi na fotelu i z kubkiem nadal ciepłej kawy:)

W tych chwilach dla siebie, próbuję z całych sił powstrzymać pęd do grudnia. 
Grudzień kocham, co zawsze i wszędzie podkreślam:)

"...uwielbiam grudzień i kawę z cynamonem..."
hmm....
Chciałabym jednak przeżyć go w tym roku wolniej, a do tego bardziej intensywnie - mimo,że wydaje się z tym wolniej sprzeczne. Z dzieciństwa dobrze pamiętam czas adwentu, roraty o 6:30, na które maszerowałam z moim Bratem w porannych ciemnościach. Zapach świec, a potem smak zagranicznego wafelka z cudownym lekko słonawym kremem. Po latach doszłam, że było o masło orzechowe z peanut butter:) Wafelki rozdawał proboszcz na koniec rorat, w przeddzień Wigilii, wszystkim dzieciom, które nie opuściły ani jednego nabożeństwa i zebrały co do jednej karteczki ze słowami tworzącymi fragment z Pisma Świętego. To był prawdziwy czas oczekiwania, wyrzeczeń, nawet jeśli były takie tyci malutkie i dziecięce. 

Dziś jestem mamą i przyznam, że trudniej przychodzi mi zaczarować już samą siebie istotą adwentu, a co dopiero zarazić radością oczekiwania nasze dzieci. Ale próbuję. 
One już wiedzą, że będzie radośnie, śpiewamy polskie kolędy, nawet Janek zna już chyba dwie, tym bardziej, że od urodzenia nucę Mu "Gdy śliczna Panna..." jako kołysankę (urodził się niedługo przed Świętami). Chciałabym bardzo, żeby udało nam się wychować dzieci na te, którym Boże Narodzenie kojarzy się nie tylko z prezentami i Świętym Mikołajem. 
Udało mi się zdobyć kilka drobiazgów w cudownie zwyczajnym małym sklepie papierniczym, z których tworzymy kalendarz adwentowy z prawdziwego zdarzenia:) Zainspirowały mnie Dorota i Marta - gałęzie mamy, listę z zadaniami mamy, sznurek biało czerwony mam ogromną ochotę kupić w piątek w IKEA:), do tego szary papier i szare torebki, naklejki piankowe i brokat (Marysia wniebowzięta). Dodatkowo wydrukowałam obrazek=puzzle, który nakleiłam na karton i wycięłam. Powstał komplet puzzli. Pojedyncze puzzelki włożymy do 24 torebeczek kalendarzowych. Dzieci będą miały do wykonania zadanie, każdego dnia, a w nagrodę za zaangażowanie i dobre uczynki dostaną puzzla i małą słodkość.
Dziś ciąg dalszy kalendarzowej manufakturki:)
Kalendarz pokażę, gdy będzie gotowy, mam nadzieję około weekendu:)
Bo grudzień tuż tuż!

A tym czasem niedługo wracam do domu i czekam na relacje z Pluszowego Dnia naszych przedszkolaków:)


 

*********************************************************************
“Nominacja do Liebster Award otrzymywana jest od innego blogera w ramach uznania za dobrze wykonaną robotę. Jest przyznawana dla blogerów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechniania. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga który cię nominował.”

To moja pierwsza nominacja - od naszej Gi Sz. - dziękuję:)
Pozwolę sobie na razie odłożyć kolejne nominacje - postaram się do nich wrócić, jak tylko czas pozwoli na bliższe poznanie potencjalnych Nominowanych:)

A oto moje odpowiedzi:

1. Kawa czy herbata?
Częściej kawa. Z cynamonem i mlekiem. Koniecznie świeżo mielona:)
2. A co najlepiej do niej? 
I tu mnie masz!:) Lista długa. Lista słodka:)
3, Świąteczne marzenie? Jedno ;)
 Ciągle to samo...wyspać się i przechodzić cały dzień w piżamie:) Póki co nie do spełnienia:)
4. Pomysł na oryginalną ozdobę świąteczną to..? 
Moje białe kule cotton balls unplugged zawieszone na gałęzi. A gałąź na oknie.
5. Książka, którą podałabyś dalej to...?
...nie wiem, czy bym podała, bo jeszcze nie skończyłam czytać!
6. Makijaż na co dzień czy od święta?
Tusz zawsze. 
7. Ulubiona piosenka, utwór ?
"Angel" by Sarah McLachlan
8. Pomysł na najszybszy obiad świata? Taki, który trzeba zrobić
w minutę po tym, jak się na blogach zasiedziało ;)
Makaron z masłem i czosnkiem
9. Czy masz plany na zmianę aranżacji w domu? Jeśli tak, to co to będzie? 
Poszukiwania porządku?
10. Najlepsze ciasta to...? Mogą być dwa ;)
Sernik zawsze i wszędzie.
11. Cieszy Cię popularność Twojego bloga?
No pewnie:) Ale im dłużej uda się zachować pewną anonimowość, tym lepiej.

Dziękuję za świetną zabawę:) 

czwartek, 20 listopada 2014

...i tak jesteś tu...

 
Dziś już czwartek. Jutro wracasz.
Wącham flakon Twoich perfum w łazience, kąciki ust podnoszą się lekko, pod powiekami obrazy - jak slajdy - z Tobą, Ja.
Pamiętam, jak w czerwcu 2007, a potem i w lipcu, i w sierpniu i...tęskniłam już po wyjściu z domu do pracy.
"Jesteś moim Aniołem" mówiłam.
I tak jest.
Krzątam się, biegam jak zwykle za Nimi. Więcej się razem bawimy, żeby aż tak nie odczuły, żeby czas się nie dłużył. Janek odwraca główkę, bo coś skrzypnęło - "tatuś?" i chce wstać, przywitać.
Czytam wieczorem, poznaję Wasze czytanki o Zygzaku - dotąd nie miałam przyjemności, bo to Ty odgrywasz tę rolę co wieczór.
Śpią, cisza senna kusi, Ich oddechy i ciepłe ciałka jakby wołają "chodź, pośpimy sobie"...
Uległam pierwszego i drugiego wieczoru.
Wczoraj dałam radę, cisza bez mediów - akurat nie mamy ani internetu, ani telewizji, wyjątkowa kumulacja:) -  wcale nie jest taka zła. Ile więcej udaje mi się zrobić, bez ulubionego serialu, bez przycupywania co chwilę przy laptopie, żeby sprawdzić te KONIECZNE informacje.
Owszem, mając dostępną sieć byłoby łatwiej zrobić to ciasto dyniowe - nie wiem, czy czegoś nie dodałam, czy dodałam za dużo, czy za mało, ciasto niechętne było wyrosnąć, a ja niechętna jestem do jego zjedzenia w jeden dzień.
No właśnie. Rozprawiłam się z dynią. Pocięłam na kilkanaście kawałków, więc wyjdzie z nich jeszcze niejedno pumpkin pie. W sumie Thanksgiving za tydzień:)

I znowu zaglądam do Nich. Mała stópka Janka już nie mieści mi się w dłoni. Ale i tak jest ciągle moim maluszkiem:) Wiem, wiem, tylko "gabarytami":) Decybele i siła uścisku, a właściwie zacisku, jak u nastolatka:)
Kosmyki włosów otulają twarz Marysi. Śpioch niesamowity, 100% Ciebie:).
To znaczy nad ranem, bo około pierwszej w nocy budzi się nadal, noc w noc.

I tak sobie myślę, jakie to cudownie naturalne i oczywiste, że jest mama i tata.
Dla Nich. I dla Innych szczęśliwych dzieci.
I zaraz potem zastanawiam się, jaka siła potrafi odciągnąć ojca, czy matkę od swoich dzieci.
Myślę o moim tacie. Przecież jest nim od trzydziestu siedmiu lat.
Ale od trzydziestu nie ma go przy mnie, i przy moim Bracie. Nie ma go obok, ani nawet na odległość. Po prostu wypisał się z bycia tatą.
I żyję, i wyrosłam na normalną (przyjmijmy:) )  i szczęśliwą kobietę.
(...)
Niestety nigdy nie zrozumiem, dlaczego rodzice biorą rozwód ze swoimi dziećmi...

No nic. Jeszcze jedna noc. Jeszcze jeden dzień.
I tak tu jesteś...





środa, 19 listopada 2014

off line of mine


Z powodu pewnej awarii, nasz domek od kilku dni jest odcięty od świata.
Świata mediów.
Gra nam radio - poza nim ani internetu, ani telewizji. Termin zakończenia naprawy - być może piątek.
A my?
Układamy namiętnie puzzle. W głowie mnóstwo niezapisanych słów, niemal całych fragmentów potencjalnych postów. Nie zapisuję ich na kartce, bo...
...to czas dla Nich, tęsknimy, bo Tatuś w podróży już trzeci dzień i drugą noc. Przed nami jeszcze trzy noce i dwa dni:) Więc czekamy.

A ja piję kawę z cynamonem...i przesypiam Nieobecność...


piątek, 14 listopada 2014

Autumn

 

Dziś tylko zdjęcia. Bo chciałabym zatrzymać taką jesień na dłużej.
Zdjęcia są głównie z pamiętnej wizyty we wrocławskim zoo:) Pomijam ponad godzinne oczekiwanie na samo wejście do parku oraz to, że nie było większych szans na dostanie się do Afrykarium...
W każdym razie nam humory dopisywały, pogoda też, a mnie najbardziej zachwyciła właśnie jesień, jej nieco już gasnące barwy...
Całkiem mi dobrze z tą jesienią w tym roku...
















 

czwartek, 13 listopada 2014

like twenty-two girls in one


Ostatnio zbyt wiele dociera do mnie.
Z każdej strony, o niemal każdej porze, rozpędzony pociąg wiadomości.
Filtr opanowania i dystansu nie daje rady.
Przeciążony.
Udało mi się jednak zamknąć, odsunąć, wyjść.
Kilka dni fizycznie z dala od pracy i mediów...to naprawdę doskonały sposób na złapanie oddechu.
Leniwe poranki. W piżamach. Z dziećmi.
Spacery i rozmowy.
Powietrze! Otulam się nim stęskniona, z całych sił. W ciągu tygodnia mam go tak mało...
Udało mi się zwolnić. Myśli wyciszyć...
hmmm...:) no, może nie wyciszyć, ale okiełznać...
Myślę o sobie...o tym, co uwiera, co chcę zmienić, a czego nie muszę...
Z czym mi dobrze, a czemu warto nadać nowy wymiar.
Na spokojnie, ale konsekwentnie.

Uśmiechnęłam się słysząc piosenkę John'a Mayer'a "Paper doll"...
...you're like twenty-two girls in one...
czy to o mnie?:)
Ile jest we mnie odcieni?
Ile nastrojów...na ile potrafię się zmienić w krótkim czasie...




Zdarza mi się być furiatką. Zwłaszcza rano. Wstaję pierwsza, ogarniam się lub już nie zdążę, bo Janko postanawia do mnie dołączyć. I odtąd ganiam w mocno przyspieszonym tempie za ciuszkami, gotującym czajnikiem, skarpetkami, czapką, płatkami i śniadaniówkami. Gdyby tak spojrzeć na nas z góry, byłabym pędzącym punktem, miotającym się slalomem pomiędzy sunącymi z wolna Innymi, z okrzykami "szybciej! no dalej! obudź się! ja zaraz zwariuję!"

Jestem romantyczką. W tych cudownych chwilami, kiedy dźwięki dawno nie słyszanej piosenki wzruszają mnie do łez. Unoszę się wtedy lekko nad ziemią, pozostawiając w dole skarpetki, czajniki i frustracje.
Oddycham, uśmiecham się w środku, przymykam oczy i wracam do najpiękniejszych momentów z kiedyś.
Spacer po Rzymie, zima w Montanie, małe rączki na mojej szyi, wspólne "zdobywanie" tarasu na Aiguille du Midi. Szczęście. W powietrzu odsuwam obłok trosk. Jest pięknie!





Czasami jestem naprawdę ostra:) Zdecydowana, konkretna i wymagająca.
Od siebie, ale tak samo od innych. Zwłaszcza Tych, wśród których pracuję. Albo Tych, którzy sprzedali mi pralkę serwisowaną już pięć razy. Po tym, jak udało mi się pokonać kilka własnych słabości i przezwyciężeniu lęku, potrafię chwycić za telefon i jasno określić, czego oczekuję. Muszę się pilnować, żeby nie powiedzieć za dużo...

Już jestem odważna. Już, bo jako dziecko i nastolatka bałam się skoku przez skrzynię na wuefie, bałam się spróbować... czy odezwać. Dwie amerykańskie sytuacje pomogły mi wyleczyć się z lęku, którego uparcie się trzymałam. Bo nie i koniec. A potem zawalczyłam sama ze sobą - na rollercoasterze w Las Vegas i czarnym stoku w Montanie. Udało się, pokonałam strach i właśnie wtedy przekonałam się, że mogę! Że już teraz nic nie będzie mi straszne:)

 No i jestem zakochana...monotematycznie, monogamicznie, tak na całkiem.
:)




 Mam nadzieję, że moi Kochani wytrzymają ze mną jakoś... długo....:)

PS. Bo teraz najbardziej to jednak jestem mamą. Janka i Marysi, dwóch najukochańszych na świecie Istot, ruchliwych, wrażliwych, moich. Patrzą na mnie i ściskają. Janek ostatnio całuje mnie we wszystkie dwa policzki i usta i robimy noski-noski-eskimoski. Jego "kocham cię!" rozczula mnie kilka razy w ciągu dnia.
Marysia ostrożnie, rzadziej, szepnie, że ładnie wyglądam, ale tym bardziej jest to szczere, przeze mnie docenione.
Ach, mogłabym pisać i pisać, i opowiadać o Nich...i o sobie.
Dla mnie.

czwartek, 6 listopada 2014

niemoc



Od kilku dni ogarnia mnie niemoc.
Nadmiar pracy w pracy i pracy przyniesionej do domu.
Nadmiar rzeczy do, w trakcie i po prasowaniu, leżących w każdym pokoju.
Niedosyt czasu na sen, rozmowę, zabawę, przyjemność.
Siedzę i mam zadyszkę.

Zachłyśnięta blogowaniem, obserwowaniem i komentowaniem, oderwałam się od ziemi.
Ale kula toczy się dalej. I to coraz szybciej.
Można zatrzymać czas wirtualny.
Nie.
Można zatrzymać się w czasie wirtualnym.
Ale ten namacalny, realny, obok, 
bezszelestnie mnie mija, ogląda się tylko za mną, czemu zostałam z tyłu.
Więc z zadyszką gonię.
Już prawie mam, namacam...
znów zasnęłam, poddałam się.

Niemoc.
Wszelka.
Emocjonalna.
Fizyczna.

Przeczekam.

poniedziałek, 3 listopada 2014

spóźniona biedronka, dedykacja z petardą i szklanki z uczuciami


Taki byłeś jeszcze całkiem niedawno:)

A dziś?
 
 

Jesteś z nami już 3 lata!
Radosny, baaardzo żywy, przytulanka, ale i złośnik!
Bezkompromisowy.
Trzeba się naprawdę napracować, żeby Cię podejść:)
Twoje "Mamusia jesteś piękna" połączone ze słodkim całusem jest jednym z najbardziej autentycznych i szczerych doznań, jakie mnie obecnie spotykają. 
Zaraz po tym - równie autentycznie - czuję Twoje małe paluszki w zagłębieniach moich policzków.
Dotkliwie, ale dzięki temu wiem, ile miłości przez nie dociera do mnie:)

Wczoraj mój Ukochany sprawił mi cudowny prezent - zostawił mnie samą w domu!
Razem z dziećmi wyjechali do Babci Janki, a ta już zadbała o ich podniebienia i mój święty spokój przez pół dnia:)
Cmentarz odwiedziliśmy już w sobotę.
Włączyłam ulubioną muzykę, odsłoniłam wszystkie okna, zaprosiłam przez nie ciepłe listopadowe powietrze.
Po zewnętrznej stronie kuchennego okna biegła biedronka.
Najwyraźniej spóźniona.
Miałam wrażenie, że pupę zostawiła gdzieś z tyłu, a broda pędziła wprost przed siebie znajomą jej tylko trasą. Musiała mieć zmarszczone czoło i zniecierpliwienie w oczkach.
Spóźniona na sto procent.
Ile ja wczoraj zdążyłam zrobić!
Przemeblowanie u dzieci. 
Przegląd sterty dokumentów, segregatorów, luźnych zabłąkanych kartek.
Znalazłam pięć małych autek za szafą - Johnny był zachwycony.
Usiadłam z kubkiem kawy, do tego cukierek czekoladowy.
Spokój i cisza.
I spokój, że Oni też zadbani.
Na obiad makaron z dużą ilością czosnku i ziół.
Zrobiony dla siebie samej.
I dedykacja od Ani Mamanki z piosenką Arki Noego z płyty "Petarda"...
"Taka jaka jesteś,
jesteś fajna,nie musisz być idealna"

śmiałam się na głos:) Dziękuję Aniu!
No i dalej frunęłam przez dom, nie zmęczona, zadowolona i...już trochę stęskniona za Nimi:)

Dziękuję Kochanie:)

A dzisiaj rano Marysia strapiona lekko zapytała, czy "te szklanki w buzi mają uczucia?".
Szukałam długo w historii przetwarzania moich weekendowych myśli skąd te szklanki w buzi...
a! tak! przecież...
w sobotę opowiadałam dzieciom o kubkach smakowych...:)