W miniony piątek zafundowałam sobie wieczór rozpusty, coś dla ciała, a tym bardziej dla ducha - pokaz naczyń u Sąsiadki, z degustacją, dużą ilością wina i nie-przymusem wydania jeszcze większej ilości pieniędzy, a zaraz potem godzinka u drugiej Sąsiadki, która potrafi zrobić z moimi paznokciami cuda, biorąc pod uwagę ich długość i codzienną eksploatację.
Weekend w większości spędziłam z dziećmi sama. Tata zajęty i/lub nieobecny (naprawa auta, zawody rowerowe, malowanie). Byłam naprawdę pozytywnie, a więc dobrze nastawiona. Wspólne zakupy, spacer, specjalnie wybraliśmy się do miasta na jeden z ulubionych placów zabaw, czysty, duży i bezpieczny. Dzieci mało, nie było kolejek na zjeżdżalnię, rura niby strażacka cała dla Marysi i Janka, akcja za akcją, "pali się pożar!" dało się słyszeć kilkanaście razy.
W niedzielę byliśmy już zupełnie sami i doszłam do wniosku, że jak B. oddala się ode mnie dalej, niż dwadzieścia kilometrów, czuję niepokój:) Tym razem odjechał osiemdziesiąt, żeby wsiąść na rower i pokonać kolejne sto dwadzieścia!
Tymczasem dzieci dały czadu. W południe we mnie wrzało, choć na zewnątrz udało się jeszcze zachować zimną krew i spokój. Popołudniu całą trójką przebraliśmy miarę. Najpierw krzyczały one. Z radości lub złośliwości. Z nerwów lub tak po prostu. Potem krzyczałam ja.
Tymczasem dzieci dały czadu. W południe we mnie wrzało, choć na zewnątrz udało się jeszcze zachować zimną krew i spokój. Popołudniu całą trójką przebraliśmy miarę. Najpierw krzyczały one. Z radości lub złośliwości. Z nerwów lub tak po prostu. Potem krzyczałam ja.
Dzieci - ADHD. Mix głupawki, przekory i potrójnie przekroczony akceptowalny poziom decybeli.
Ja - mix gniewu, furii, żalu, poziom decybeli nie odbiegający od "normy" dzieci.
Wieczorem pogłaskałam ich śpiące główki, wyszeptałam czule swoją miłość do ich małych uszek i mokrym od łez policzkiem przytulałam i całowałam. Jak ja je kocham, i jak mogłam tak głośno krzyczeć i swoje własne żale przekładać na gniew skierowany na nich? Owszem, należało się, ale niekoniecznie w ten sposób...
Popłakałam sobie i postanowiłam coś z tym zrobić. Z tym gniewem i złością, która tak, jak szybko się pojawia, tak samo szybko znika, pozostawiając dzieci zaciekawione (co mnie jeszcze bardziej wkurza!), ale ostatecznie zaniepokojone.
W sieci znalazłam kilka pytań, na które warto sobie odpowiedzieć oraz wskazówek na drodze do okiełznania wściekłości:
1. Poznać i zrozumieć swoją złość, czyli jakie są jej powody.
No tak, to wcale nie takie trudne. Powodów jest całe mnóstwo. Pomijając ich zasadność - one są w mojej głowie i sercu. I już. Oto one:
A. Cwaniactwo Marysi. Ma sześć i pół lat, a w ogóle nie reaguje na moje wołania, prośby i nakazy. Pierwszych dwóch prób nie słyszy, przy trzeciej już jestem zirytowana, a dalej to już wióry lecą.
B. Ciągły hałas w domu, nasze dzieci non stop wydają odgłosy swoimi buźkami: mówią, śpiewają, nucą, mruczą, krzyczą, powtarzają, przedrzeźniają się albo mówią sami do siebie. A do tego zadają milion pytań na godzinę.
Z tym mówieniem do siebie, to rozumiem, bo sama robiłam dokładnie to samo, gdy byłam w wieku Marysi. hmmm.....generalnie każde z powyższych mamrotań pod nosem jest cudowne, ludzie w sklepie zachwycają się radosnym szczebiotaniem Janka...ale gdy mam to wszystko naraz, i od rana do nocy...niemal....bo Marysia potrafi zagadywać mnie nawet podczas mycia zębów...jej zębów....to naprawdę - nie da się...
C. Poczucie, że kręcę się wkoło, przekładam te same ciuchy, zabawki, ręczniki, talerzyki na ich miejsce, a gdy odwracam się, wszystko wędruje z powrotem. Nasze dzieci są jakieś za szybkie! Ja po prostu nie nadążam! Same sprzątają, ale dużo wolniej i rzadziej, niż by należało. I zazwyczaj jest to wielka akcja pt. teraz sprzątamy pokój Jasia, ale przed i po i w trakcie takiej akcji inne mini-bałagany zdążą już rozpanoszyć się po reszcie domu.
Ilość prania do porozkładania mnie przerasta. Pocieszam się myślą, że to niedługo minie, bo część obowiązków przejmą dzieci. Już teraz sporadycznie wyjmują naczynia ze zmywarki, odstawiają brudne naczynia do zlewu i wieszają pranie. Myją (po swojemu) szybę z tarasowych drzwi i wycierają kurze. Lubią brać się za odkurzanie, ale nasza rura od centralnego ciągle jeszcze jest dla nich za ciężka.
D. Co by tu jeszcze....może brak czasu na pisanie, czytanie, siedzenie i lenistwo? Powód pośredni, ale wraca jak bumerang.
E. Za mało snu!
2. Nie oceniać samej złości. Ona po prostu jest i trudno określić ją jako właściwą, czy niewłaściwą. Jest emocją i sama w sobie nie powinna wywoływać poczucia winy. Najważniejsze jest to, co z nią zrobimy, reakcja na nią. Nie mogę założyć, że od teraz będę opanowana, a złość uda się poskromić i zdusić w sobie.
(notbene, zanim skończyłam pisać tego posta, kilka razy miałam zdecydowanie podniesione ciśnienie i..głos)
Ale - skoro już wiem, że się pojawi, mogę przygotować się na ten moment, a z czasem spróbować jemu zapobiec.
3. Być świadomym konsekwencji swojego gniewu i krzyku. Przecież zaraz po wybuchu, w tej samej sekundzie, żałuję. Bo wiem, że moja złość jest okropna i źle wpływa na dzieci. A z pewnością niewiele daje, co widać na załączonym obrazku... Sama nieraz mądruję się podczas rozmów z koleżankami - krzyk i złość do niczego nie prowadzi. Najważniejsze to nie dać się sprowokować i wytrącić z równowagi. To daje przewagę. No.
4. Nauczyć się liczyć i odpuszczać. Dodałabym jeszcze: oddychać. Zazwyczaj pierwsze niepowodzenie (Mała udaje, że nie słyszy, nie reaguje, nie poruszy się nawet) - powoduje u mnie natychmiastowy skok ciśnienia. I lawinę całkiem świadomych pretensji do świata. Tak. Właśnie pretensji do świata. O to, że Ona znowu nie słucha, że robi sobie, co chce, że celowo doprowadza mnie do szału! A przecież tak się staram być wymagająca i nie odpuszczać! Tak mnie uczono! Tak trzeba. Jedno słowo i ma być reakcja. A nie ma! A ja na tym właśnie opieram sens macierzyństwa. Oczekiwanie na- i wymaganie posłuszeństwa. Na moich zasadach.
I zonk! Lawina moich słów pędzi na oślep. Nawet nie potykając się o zatkane uszy i upór dzieci.
Więc może by tak...nie dać się jej rozpędzić? zrobić krok w tył. Wziąć głęboki oddech. I jeszcze takich dwadzieścia. Albo nosić przy sobie papierową torebkę. Poczekać.
Odpuścić. I zaskoczyć dzieci, bo one spodziewają się kolejnej mojej "akcji". Przeczekać. Ochłonąć. Oddychać.
5. Ułożyć hierarchię oczekiwań, czytaj - ustalić zasady nie do złamania. Czy One we wszystkim muszą być idealne? Czy mają zamilknąć zupełnie? Czy mają być dziećmi, które nie mają dziecięcych odruchów? Nie. No właśnie. A tego oczekuję. Na każdym kroku znajdę powód do strofowania, do poprawiania, do krytyki. Taka właśnie ostatnio jestem. Czepialska! Nic mi się nie podoba. Drażni mnie co drugi ruch Marysi, a co trzeci Janka. Z rozpędu zgubiłam zasadność moich uwag. Może nie wszystkie zachowania dzieci są złe? Może - gdy zatrzymam na czas lawinę - zdążę zauważyć, że pisk Janka nie oznacza, że Maria go dręczy. To tylko puzzle, które nie chcą się dopasować, a ja z góry zakładam, że Mały piszczy przez siostrę. Albo - mam wrażenie, że jestem w ciągłym biegu, że muszę to wszystko robić szybko i tych samych godzinach, bo inaczej nie zdążę przed północą, znowu się nie wyśpię, czyli będę zła. Zakłócenia w codziennym maratonie niemile widziane. A gdyby tak - wyłączyć na chwilę gotującą się zupę. Wyjść z dziećmi na dwór. Pośmiać się z nimi i zapytać, w co chcą się pobawić? Przecież walka z ich piętnasty raz zadanym pytaniem: możemy wyjść na dwór???? albo wręcz samodzielnym i bez pytania trzaśnięciem drzwiami wyjściowymi, złość i zniecierpliwienie z tym związane - zajmą tyle samo czasu, co faktycznie trzaśnięcie drzwiami, ale razem z nimi.
Może warto przykucnąć i ustalić: teraz szybciutko sprzątamy wasz pokój, a potem razem wychodzimy na rowerki. Wiem, że to działa. A tak rzadko to stosuję! Wolę odgonić, jak muchę, a jęczenie albo głupawka wraca i tak.
I tu problem sprowadza się właśnie do zasad. Tych najważniejszych, głównych, podstawowych. Tych, dzięki którym świat dzieci jest ułożony i prosty. Ustalić zasady i trzymać się ich. Nie jemy w salonie. Sprzątamy pokój i zabawki przed końcem dnia. Odstawiamy naczynia po posiłku. Od czegoś trzeba zacząć.
W artykule Agaty Wilskiej, na którym opieram cały mój wywód, znalazł się jeszcze fragment Modlitwy o pogodę ducha:
"Boże,
użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić.
Odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić.
I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego."
Jeśli się złościsz – albo coś zrób z sytuacją, z powodu której się złościsz albo popracuj nad akceptacją.
Idealne.
Nasze dzieci są dobre. Wyjątkowe, jedyne, wspaniałe. Są moim życiowym sukcesem. Warto dla nich nauczyć się zapanować nad złością. Dla dobra swojego i ich. Nie mieszać im w głowie własną frustracją i słabością. Ale uprościć ich świat zasadami i właściwym przykładem. Siłą spokoju i konsekwencji. Siłą miłości świadomej.
No. To do dzieła:)
No tak, to wcale nie takie trudne. Powodów jest całe mnóstwo. Pomijając ich zasadność - one są w mojej głowie i sercu. I już. Oto one:
A. Cwaniactwo Marysi. Ma sześć i pół lat, a w ogóle nie reaguje na moje wołania, prośby i nakazy. Pierwszych dwóch prób nie słyszy, przy trzeciej już jestem zirytowana, a dalej to już wióry lecą.
B. Ciągły hałas w domu, nasze dzieci non stop wydają odgłosy swoimi buźkami: mówią, śpiewają, nucą, mruczą, krzyczą, powtarzają, przedrzeźniają się albo mówią sami do siebie. A do tego zadają milion pytań na godzinę.
Z tym mówieniem do siebie, to rozumiem, bo sama robiłam dokładnie to samo, gdy byłam w wieku Marysi. hmmm.....generalnie każde z powyższych mamrotań pod nosem jest cudowne, ludzie w sklepie zachwycają się radosnym szczebiotaniem Janka...ale gdy mam to wszystko naraz, i od rana do nocy...niemal....bo Marysia potrafi zagadywać mnie nawet podczas mycia zębów...jej zębów....to naprawdę - nie da się...
C. Poczucie, że kręcę się wkoło, przekładam te same ciuchy, zabawki, ręczniki, talerzyki na ich miejsce, a gdy odwracam się, wszystko wędruje z powrotem. Nasze dzieci są jakieś za szybkie! Ja po prostu nie nadążam! Same sprzątają, ale dużo wolniej i rzadziej, niż by należało. I zazwyczaj jest to wielka akcja pt. teraz sprzątamy pokój Jasia, ale przed i po i w trakcie takiej akcji inne mini-bałagany zdążą już rozpanoszyć się po reszcie domu.
Ilość prania do porozkładania mnie przerasta. Pocieszam się myślą, że to niedługo minie, bo część obowiązków przejmą dzieci. Już teraz sporadycznie wyjmują naczynia ze zmywarki, odstawiają brudne naczynia do zlewu i wieszają pranie. Myją (po swojemu) szybę z tarasowych drzwi i wycierają kurze. Lubią brać się za odkurzanie, ale nasza rura od centralnego ciągle jeszcze jest dla nich za ciężka.
D. Co by tu jeszcze....może brak czasu na pisanie, czytanie, siedzenie i lenistwo? Powód pośredni, ale wraca jak bumerang.
E. Za mało snu!
2. Nie oceniać samej złości. Ona po prostu jest i trudno określić ją jako właściwą, czy niewłaściwą. Jest emocją i sama w sobie nie powinna wywoływać poczucia winy. Najważniejsze jest to, co z nią zrobimy, reakcja na nią. Nie mogę założyć, że od teraz będę opanowana, a złość uda się poskromić i zdusić w sobie.
(notbene, zanim skończyłam pisać tego posta, kilka razy miałam zdecydowanie podniesione ciśnienie i..głos)
Ale - skoro już wiem, że się pojawi, mogę przygotować się na ten moment, a z czasem spróbować jemu zapobiec.
3. Być świadomym konsekwencji swojego gniewu i krzyku. Przecież zaraz po wybuchu, w tej samej sekundzie, żałuję. Bo wiem, że moja złość jest okropna i źle wpływa na dzieci. A z pewnością niewiele daje, co widać na załączonym obrazku... Sama nieraz mądruję się podczas rozmów z koleżankami - krzyk i złość do niczego nie prowadzi. Najważniejsze to nie dać się sprowokować i wytrącić z równowagi. To daje przewagę. No.
4. Nauczyć się liczyć i odpuszczać. Dodałabym jeszcze: oddychać. Zazwyczaj pierwsze niepowodzenie (Mała udaje, że nie słyszy, nie reaguje, nie poruszy się nawet) - powoduje u mnie natychmiastowy skok ciśnienia. I lawinę całkiem świadomych pretensji do świata. Tak. Właśnie pretensji do świata. O to, że Ona znowu nie słucha, że robi sobie, co chce, że celowo doprowadza mnie do szału! A przecież tak się staram być wymagająca i nie odpuszczać! Tak mnie uczono! Tak trzeba. Jedno słowo i ma być reakcja. A nie ma! A ja na tym właśnie opieram sens macierzyństwa. Oczekiwanie na- i wymaganie posłuszeństwa. Na moich zasadach.
I zonk! Lawina moich słów pędzi na oślep. Nawet nie potykając się o zatkane uszy i upór dzieci.
Więc może by tak...nie dać się jej rozpędzić? zrobić krok w tył. Wziąć głęboki oddech. I jeszcze takich dwadzieścia. Albo nosić przy sobie papierową torebkę. Poczekać.
Odpuścić. I zaskoczyć dzieci, bo one spodziewają się kolejnej mojej "akcji". Przeczekać. Ochłonąć. Oddychać.
5. Ułożyć hierarchię oczekiwań, czytaj - ustalić zasady nie do złamania. Czy One we wszystkim muszą być idealne? Czy mają zamilknąć zupełnie? Czy mają być dziećmi, które nie mają dziecięcych odruchów? Nie. No właśnie. A tego oczekuję. Na każdym kroku znajdę powód do strofowania, do poprawiania, do krytyki. Taka właśnie ostatnio jestem. Czepialska! Nic mi się nie podoba. Drażni mnie co drugi ruch Marysi, a co trzeci Janka. Z rozpędu zgubiłam zasadność moich uwag. Może nie wszystkie zachowania dzieci są złe? Może - gdy zatrzymam na czas lawinę - zdążę zauważyć, że pisk Janka nie oznacza, że Maria go dręczy. To tylko puzzle, które nie chcą się dopasować, a ja z góry zakładam, że Mały piszczy przez siostrę. Albo - mam wrażenie, że jestem w ciągłym biegu, że muszę to wszystko robić szybko i tych samych godzinach, bo inaczej nie zdążę przed północą, znowu się nie wyśpię, czyli będę zła. Zakłócenia w codziennym maratonie niemile widziane. A gdyby tak - wyłączyć na chwilę gotującą się zupę. Wyjść z dziećmi na dwór. Pośmiać się z nimi i zapytać, w co chcą się pobawić? Przecież walka z ich piętnasty raz zadanym pytaniem: możemy wyjść na dwór???? albo wręcz samodzielnym i bez pytania trzaśnięciem drzwiami wyjściowymi, złość i zniecierpliwienie z tym związane - zajmą tyle samo czasu, co faktycznie trzaśnięcie drzwiami, ale razem z nimi.
Może warto przykucnąć i ustalić: teraz szybciutko sprzątamy wasz pokój, a potem razem wychodzimy na rowerki. Wiem, że to działa. A tak rzadko to stosuję! Wolę odgonić, jak muchę, a jęczenie albo głupawka wraca i tak.
I tu problem sprowadza się właśnie do zasad. Tych najważniejszych, głównych, podstawowych. Tych, dzięki którym świat dzieci jest ułożony i prosty. Ustalić zasady i trzymać się ich. Nie jemy w salonie. Sprzątamy pokój i zabawki przed końcem dnia. Odstawiamy naczynia po posiłku. Od czegoś trzeba zacząć.
W artykule Agaty Wilskiej, na którym opieram cały mój wywód, znalazł się jeszcze fragment Modlitwy o pogodę ducha:
"Boże,
użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić.
Odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić.
I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego."
Jeśli się złościsz – albo coś zrób z sytuacją, z powodu której się złościsz albo popracuj nad akceptacją.
Idealne.
Nasze dzieci są dobre. Wyjątkowe, jedyne, wspaniałe. Są moim życiowym sukcesem. Warto dla nich nauczyć się zapanować nad złością. Dla dobra swojego i ich. Nie mieszać im w głowie własną frustracją i słabością. Ale uprościć ich świat zasadami i właściwym przykładem. Siłą spokoju i konsekwencji. Siłą miłości świadomej.
No. To do dzieła:)
W powyższym poście opierałam się na artykule Agaty Wilskiej Jak pordzić sobie ze złością.
Rzekłabym "Amen" Aniu...Oj te wybuchy gniewu, brak umiejętności panowania nad sobą w danych momentach, są jak wrzody na sumieniu. Człowiek - matka uczy się tej sztuki całe życie... Gdy mój starszy syn widz, że nie reaguję czasem na jakieś złe zachowanie młodszego rodzeństwa, to aż w nim kipi, że jak ja mogę odpuszczać, a ja to robię już po prostu ze zmęczenia...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Iwona
Oj tak też jest i u nas, ze zmęczenia i ja odpuszczam, bo energia pod koniec dnia zupełnie mnie opuszcza, a dzieci nadal tyle jej mają! Łatwo nie jest, ale próbować trzeba, każdego dnia od nowa:) Pozdrawiam!
UsuńAniu - mądrze napisane, przeczytałam posta z przyjemnością, zaraz go sobie chyba wydrukuję, bo daje dużo do myślenia....Ja jestem mamą dwóch dziewczynek: 4 lata i 7 miesięcy. Staram się jak mogę, ale bywają chwile że po prostu nie wyrabiam, zwłaszcza psychicznie... Bo obydwie chcą coś dokładnie w tej samej chwili: młodsza domaga się płaczem a strasza marudzeniem. Niestety są w takim wieku, że mają różne potrzeby np. dotyczące zabawy. Czekam na czas kiedy będziemy mogły razem zagrać w grę planszową, poczytać bajki porozmawiać o nich, rysować, wycinać itp Choć pewne rzeczy można już robić razem np. spacery.
OdpowiedzUsuńOd dłuższego czasu śledzę Twojego bloga (trafiłam tutaj z forum muratora, jestem w trakcie budowy domu) i myślę, że zostanę na dłużej. Jesteś wspaniałą Mamą -pamiętaj o tym! Jesteś także człowiekiem i masz prawo do zmęczenia i słabości. Ważne, że zauważasz - jak piszesz - swoją złość, żal, pretensje i dla swoich dzieci ( i siebie także) starasz się z tym walczyć! Nie poddawaj się, bedzie dobrze, po każdej burzy wychodzi słońce...
Trzymaj się! Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie :)
Asia
am85@onet.pl
PS. Ja również uwielbiam lawendę :)
Bardzo Ci dziękuję za komentarz i Twoją obecność:) Po pierwsze życzę powodzenia przy budowie domu, a tym bardziej jego wykańczaniu. Dwie córeczki, obie małe, maleńkie, to z pewnością spore wyzwanie. Trudno się rozdwoić i zadowolić wszystkich, w tym siebie, więc trzeba wrzucić na luz i ustalić zasady. A potem się ich trzymać. Oczywiście tak pięknie jest głównie w teorii:)
UsuńZaglądaj, zapraszam:) Dziękuję za miłe słowa i mam nadzieję - do "zobaczenia":)
pozdrawiam:)
Aniu przeszłam i ja napady szału matczynego. Bardzo pomogły mi zakomunikowane jasno zasady i punktacja pozytywna Dzieciaki zbierały punkty - najlepiej nazwać za co - obiad zjedzony bez marudzenia, zęby umyte po pierwszym przypomnieniu, pomoc przy rozpakowaniu zakupów. Z pewnością wiesz najlepiej jakie sprawy można wynagrodzić zamiast 3 razy się prosić. U nas była to zwykła tablica suchościeralna i malowaliśmy co tydzień od nowa.
OdpowiedzUsuńZa punkty były wspólne lody, kino potem kieszonkowe Spróbuj
pozdrawiam serdeczie
PS Mi pomaga liczenie od 132 co 3 w dół - tak się skupiasz na tym ze cała złość mija
U nas też były już próby z punktami. Teraz też je wprowadzamy. A na nowy rok mam już kupiony kalendarz familijny, z miejscem na zadania, przypomnienia, punkty....więc uda się.
UsuńA z liczeniem...spróbuję:)
Dorota - wczoraj kupiłam rower! Od razu przejechałam 12km, a dziś 22! Więcej już niedługo:) Dziękuję za Twoją MOC - zmobilizowałaś mnie:)
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń