piątek, 29 stycznia 2016

miałam (znowu)

nie przepadam za słowem miałam
kojarzy mi się z porażką
ale znów muszę go użyć

miałam napisać o mruganiu, o LIFE IS GOOD, o Asi
miałam być światełkiem
w sumie jeszcze trzy godziny temu nim byłam
uśmiechem, dobrym uczynkiem
Anią w piątek

ot i właśnie
cały tydzień czekam na piątek
nie tak, żeby to czekanie było sensem całego tygodnia...
jak u nastolatek, które odliczają dni i godziny do weekendowej imprezy
nie
po prostu w piątki bardzo cieszę się, że już są
bo piątkowy wieczór może być dłuższy
wygodniejszy i zabawniejszy
niedokończone pisanie, czytanie, oglądanie, odpoczywanie czekają na koniec tygodnia
pierwszy nie roboczy wieczór
kiedy dzieci śpią
czas jest nasz
napięcie mija, owijam się kocem z napisem ulga
już, już mogę odetchnąć, rozluźnić się, a jednocześnie zmobilizować do łapania przyjemności garściami

taaaa...
ale nie dziś
czar prysł
kolejny nie-taki piątek
no nie da się
dzieci, po tygodniu u babć i dziadków zgubiły, widzę, rytm
Jancio usnął, po piętnastym "mamaaa chooodź...." i szesnastu całusach
ale Mariolka nasza nie
łóżko jest niewygodne, wolałaby zasypiać na stojąco
śnią jej się złe sny, już, zanim zamknęła oczy
właściwie, to zupełnie nie chce jej się spać
jest trochę za ciemno i trochę za jasno
o 21 rozumiem
o 21:30 sapię
o 22:17 siadam i piszę, że chcę mojego piątku!!!

no tak, tak, w poprzednim poście pisałam pięknie o tym, że dzieci były u babci, więc mieliśmy piątek codziennie
a w przedpoprzednim o historiach miłosnych, wzruszająco poruszająco, jacy to oni są kochani, jak do mnie podobni
trudno
nic na to nie poradzę, że sapię i wzdycham
że z tej małej złości najchętniej poszłabym spać, bo deficyt snu w połączeniu z bezsilnością zaczyna wygrywać nawet z potrzebą piątku
i że jeśli położyłabym się z Marią, żeby szybciej i łatwiej zasnęła
tak na najkrótszą chwilkę na świecie
zasnęłabym od razu i ja, momentalnie
a tego właśnie najbardziej się obawiam
przespania piątku!

22:40
Bartkowi wystarczyło dziesięć  minut, żeby uśpić Małą
a ja, wyrodna matka, zawieszam palec na klawiszem usuń post
pisać? nie pisać? publikować?
miało być pozytywnie, a wyszło...

miałam
przeszukać internet i znaleźć najlepsze miejsce na letnie wakacje
camping w Szwajcarii czy dom z bali w Bieszczadach?
okolice Wenecji czy Chambéry?
dla dzieci, dla nas, dlatego, że to życie takie piękne jest

miałam być ciepłem i przytuleniem
światełkiem

no... to i jestem
energooszczędną żarówką




środa, 27 stycznia 2016

tęsknota za tym, co było i marzenie o tym, co będzie

życie jest piękne
tu i teraz, w tych małych chwilach, czasem za krótkich, żeby zdążyć je dostrzec
ale dziś je widzę
dziś piękno życia widzę bardzo dobrze

wyciągam czarne kwadratowe talerze, kupione wieki temu w Targecie
tego wieczora tylko dwa
dzieci śpią u babci, już trzecią noc
dla nas, to jak trzy piątki z rzędu
na talerzach serwuję sałatę, ser camembert i blue
bazylię, czosnek, świeże i suszone pomidory
pestki słonecznika i dressing z francuską musztardą i miodem
przesiąkam aromatem wspólnej ciszy
wymieniając spojrzenia z Bartkiem
bez zbędnych słów
wszystko jasne przecież

i właśnie przy tych suszonych pomidorach
przewija mi się przed oczami galeria wspomnień
z różnych stron świata, wielu kuchennych blatów
gotowania z lampką wina
dla przyjaciół i w samotności
wśród tęsknot za tym, co było i marzeniami o przyszłości*
moje miejsca, małe domy, w których bywałam szczęśliwa
zapachy, które już do końca życia mają kojarzyć się z czymś

kuchnia w mieszkaniu przy Cedar Drive
z małym przelewowym ekspresem
to tam pokochałam kawę z cynamonem
grilled salmon, chili con carne, onion rings
i cały ten tableware & table linen
to wtedy się zaczęło - wizja przyszłego życia z pięknie nakrytym stołem
idealnie ułożonymi podkładkami, serwetkami i ciężkimi sztućcami
obowiązkowo młynek do pieprzu
i te czarne kwadratowe talerze
cudowny Kitchen Aid i prenumerata Crate and Barrel
tak właśnie chcę! to tam postanowiłam i zamarzyłam
zarysowałam we własnym przekonaniu jakiego domu pragnę

potem Rzym i wreszcie Ty
oliwa z oliwek, pasta i parmezan
prawdziwie włoska pizza w maleńkiej restauracji
ze stolikami na ulicy, widokiem na Koloseum
znów to Twoje spojrzenie i nasze ciche uśmiechy
takie, co mówią więcej, niż sto słów
bo już wiedziałam, już wiedziałam...


bagietka na campingu w Prowansji
wieczór pachnący lawendą
cykady
i oregano w kąciku ust
poślubnie, romantycznie
z winem i gwiazdami zamiast lamp


a dziś te czarne talerze
i suszone pomidory
nasz prawdziwy dom
z ekspresem do kawy i młynkiem do pieprzu
lampką wina i lawendą w ogrodzie
dom pachnący bazylią i miłością
ten, o którym marzyłam

ponoć w życiu ciągle tęsknimy za tym, co minęło
i do tego, co przed nami
cierpimy nie mogąc ani cofnąć się, ani przyspieszyć
chcielibyśmy wrócić do przeszłości, a jednocześnie nie możemy doczekać się jutra

ale ja dziś nie tęsknię
nie pragnę więcej, nie planuję zmieniać
uśmiecham się do Ciebie
i do tego życia naszego
tego, co w tej chwili
dziś piękno naszego teraz widzę bardzo dobrze











*"Longing for what we’ve left behind and dreaming ahead" - fragment monologu z ostatniej sceny filmu "Still Alice", oryginalnie Tony Kushner


niedziela, 24 stycznia 2016

zupełnie nie szorstki mróz...

połowa zimowych ferii za nami
udało nam się wybyć w góry na cały tydzień:)
całkiem niedaleko
wróciliśmy zaledwie wczoraj
i przywieźliśmy ze sobą śnieg, do tej naszej ciepławej części Polski

niestety... tak, jak szybko świat ubrał się na biało, jak jeszcze wczoraj, niemal w oczach przybywało śnieżnego puchu...
tak samo szybko, dziś rano, przyszła odwilż, a z nią dziwne barwy za oknem
nie całkiem zieleni i nie całkiem szarości

dlatego wracam do bieli, prawdziwej zimy
wspominam te radosne momenty...
a było tak:






brak słów...zachwyt niemy
radość, radocha wręcz
jesteśmy w krainie śniegu!
biel wszędzie, naturalnie
cieszy oczy
i policzki
bo podnoszą się do góry oba dwa
robią się pełne i rumiane

śnieg zagląda z każdej strony
bez pardonu ładuje się za kołnierz, pod rękawy i nogawki
niegroźny, upragniony, czysty
ubieranie naszej czwórki w czapki, rękawiczki, szaliki zajmuje wieki
ale radość Janka z beztroskiego tarzania się w puchu
kolejnych pierwszych zjazdów Marysi na nartach
i mój spokój, że im mimo wszystko ciepło
bezcenne


 




przeżyliśmy co prawda chwilę grozy
kiedy nasz Szczebiotek na swoich małych, ale szybkich nóżkach
biegnąc przed siebie...bo górka, bo sanki...
został podcięty przez ogromną, rozpędzoną oponę
taką, w której się z górki zjeżdża, jak na sankach
tyle, że siedzi się w środku, bez możliwości hamowania czy kierowania...
Janka podrzuciło w górę jak piłkę...

a ja stałam jak wryta, niedowierzając, że ich drogi mogą się skrzyżować...

serce z pewnością mi stanęło
przeczuwałam najgorsze, zęby, nos, mój synuś!! malutki taki przecież!
poprzednia noc była wyjątkowo mroźna, śnieg pod nogami - a tym bardziej maleńką buźką - twardy jak kamień...
widok okropny, trzęsłam się razem z Jasiem, obtarł sobie mocno brodę, policzek, usta
warga spuchła niemożliwie od uderzenia
na szczęście ząbki na miejscu
nasze serca też

do końca wyjazdu z każdej strony "widziałam" zagrożenie czyhające na Janka
miałam wrażenie, że zdarzyć może się wszystko
nie spuszczałam go z oczu i dystansu większego, niż dwa kroki
a łatwo nie było
niby nie pierwszy i nie ostatni taki raz
niby na buzi prawie nic już nie widać
ale na wspomnienie tej chwili nadal czuję ciarki
najchętniej schowałabym Cię Jasiu do kieszeni swojej
albo w ramionach trzymała i nikomu nie dała



 

ale dzieci nie da się schować, zatrzymać
a tym bardziej przed śniegiem "uchronić"
zapominają i otrząsają się szybciej, niż my
na szczęście
nie boją się mrozu, zasp po kolana, ani wyciągów
instynktownie pokonują swoje małe lęki
a my z ulgą przyjmujemy ich radosne buzie, uśmiechy dziecięcych triumfów
po zjechaniu na nartach z dorosłego stoku
czy po wdrapaniu się na do połowy białej górki (bo mama za pupę niemal trzyma i gotowa w te ramiona swoje złapać w każdej chwili...)

mróz nie jest szorstki
a śnieg nie jest przykry
cieszy oczy
i policzki
bo podnoszą się do góry oba dwa
pełne i rumiane
i na szczęście roześmiane...







niestety nie dla wszystkich nas ten tydzień był udany
na buzi Janka za parę dni nie będzie śladu po zderzeniu i upadku
ale Znajomy i Rodzinka, z którą spędziliśmy ten zimowy czas, przez długie miesiące będą walczyć z narciarskimi wspomnieniami:(
trzymajcie się Kochani!
jakby co, to wiecie wszystko...


piątek, 22 stycznia 2016

historie miłosne

moje dwie śpią w zasięgu wzroku
słyszę ich oddechy
dwie pary słodkich oczek przymknięte
beztroskie i bezpieczne

za dnia mają w sobie tyle energii, pomysłów, chęci życia
powalają na kolana
dosłownie
nie nadążam już za nimi

ale nadają mojemu życiu sens
ich słowa, spojrzenia, spontaniczne teksty
nieroztropności, szczerości, zaskoczenia
zjadłabym ich z miłości

i mogę tak na przemian wkurzać się na nich
i kochać
załamywać ręce przy kolejnym niesłuchaniu, uporze, niepokorze
i wpadać w euforię tylko dlatego, że są
martwić niesłuchaniem, uporem, niepokorą
a za chwilę wyciągać z tego pozytywy
wspólnie z B. śmiać się po cichu, gdy z bezsilności głupawka nas ogarnia
i cieszyć sukcesami
bo nawet te małe są duże

historie miłosne

ile takich trafia mi się dziennie?
Janek jest jednym wielkim chodzącym kochaniem
pan przytulaśny
wystarczy, że zniknę na kilkanaście minut, wita mnie potem głośnym "mamaaaa" i rzuca niemal na oślep w moje ramiona
byle uściskać, poczuć, zawsze, bez wyjątku
a gdy ubieram go, przebieram, rozbieram
"przytulić" słyszę po każdej nogawce i rękawie
w sumie przytuleń zebrałoby się ze cztery przy bluzce, trzy "podczas" spodenek
plus skarpetki
co prawda jego szczebiotanie nie mija przez kolejne 24 godziny
z małą przerwą na sen
przedziera się do moich czynności, myśli, ruchów
Jan jest niekończącą się emocją
jak mamusia
co w głowie, co w sercu, co w myśli - to na zewnątrz, to na dłoni
zanim cokolwiek....to już wiem, co u niego słychać
oj słychać, nieustannnie
cudowne
mimo, że męczące
gdy samemu ma się swoje emocje i dłonie zajęte już...

moja dłuższa historia trwa już siedem lat
plus minus
wymaga ostrzejszego wzroku
i uchwycenia jej spojrzenia
żeby wiedziała, była pewna, że cała moja uwaga jest dla niej
że cała ja cierpliwie poczekam, aż się otworzy, wysłowi, wygada
niby taka mała jeszcze, a zaskakuje spostrzegawczością, wnikliwością
panna "ścisła", logiczna, analityczna
z bluzką ubraną tył do przodu
jest piękna
z włosami miękkimi, orzechowymi
oczami zza szkieł i bez nich najdroższymi na świecie
nasza pierwsza prowansalska najszczersza miłość
na zawsze na każdy dzień nasza
mimo, że zawsze na przekór
po swojemu, byle inaczej
jak mamusia
choćby tak samo chciała, myślała
wystarczy, że ktoś przed nią wypowie, podpowie pierwszy...
to ona musi trasę zmienić
byle po jej było
że niby
ale kocham to i cieszę się, że z tych swoich ścieżek potrafi jeszcze do mnie w drodze powrotnej trafić

i najdłuższa moja historia
kochanie moje Ty
dzięki Tobie i przez Ciebie to wszystko
tak mało piszę tu o Tobie
ale jesteś
w każdym moim słowie
każdej możliwości
spokoju
dniu
westchnieniu
jesteś
i z Wami ja

już lepiej:)





czwartek, 21 stycznia 2016

mogę

mogę?

mam w zanadrzu szkice trzech kolejnych postów
czekają na rozpisanie, ubranie
myślałam - tydzień w górach, dzieci będą miały się z kim bawić, i czym, bo ogromny plecak z grami, kredkami, kolorowankami i autkami czekał spakowany od kilku dni....
mój czas sam będzie się prosił o wypełnienie
napiszę o tylu sprawach!

stoję przy oknie
góry lśnią w słońcu, bielą zachwycają, drzewa oszronione stroją niechcący, tworząc klimat krainy śniegu, miękkość widoku zza szyby odrywa mnie od podłogi, zabiera z tego pokoju, spowalnia myśli, podnosi znajomo kąciki ust...nacieszam oczy
pozorna cisza i łagodność...
udaje mi się nawet tą ciszę dosłyszeć, przez ułamki chwil...
zobaczyć ją w promykach słońca, na zboczach gór
zamykam na moment oczy, uśmiecham się do siebie, liczę oddechy
dostrzegam w szybie swoje odbicie...z uśmiechem szczęścia

zanim uprzykrzone głosy kłócących się dzieci dotrą do moich uszu, napawam się byciem ze sobą samą...ale powoli marszczę czoło, pogłębiając pionową kreskę na środku...
jeszcze nie! jeszcze chwilkę mi dajcie....

nie chcą skończyć śniadania, a przecież nie karmimy ich brukselką ani owsianką na wodzie
od rana, milion razy przed dziesiątą, i kolejne milion do jedenastej, Młodszy pyta o granie na laptopie, Starsza - dlaczego szklanka jest do połowy pusta??
tłumaczę, po raz milionowy, że czterolatki nie grają na komputerze, a zwłaszcza NASZ czterolatek
i że szklanka jest ZAWSZE  w połowie pełna
potem targi o mycie zębów, nie jedzenie zbyt wielu słodyczy, zbieranie zabawek, nie bieganie do sąsiedniego pokoju co 6 minut, ubranie papci, zamykanie drzwi, nie śpiewanie non stop...
błagania moje o ciszę....choć jej odrobinkę raz po raz...
nie ma
nie dane mi
wolne dni w górach, 24/7 z moimi kochanymi, okazują się być trudne
B. niemal nie widzę, nie patrzę na Niego, bo brwi mam tak spięte i ściągnięte przez zniecierpliwienie, przez ten hałas, przez nie możliwość leżenia na łóżku i nic nierobienia, że nie widzę nic, oprócz minusów tego wyjazdu
dziś raz jeden Go dojrzałam
takiego przystojnego, z zarostem trzydniowym, w kurtce ciemnogranatowej...uwielbiam Cię w ciemnych ciuchach...i te oczy, w których widzę siebie samą i nas
bo On musi znosić i dzieci i mnie
i wiem, że nie pomagam
że chciałabym być światłem! uśmiechem! ciepłem!
tą mamą, co to nigdy złego ani głośnego słowa nie powie
co złoty środek na zadartą skórkę, na zgubione autko, poplamiony rysunek znajdzie...
z którą wszystkim jest dobrze i potrafi ogarnąć dzieci
tylko dwoje!

a ja widzę minusy, zmęczenie, nie to, co sama bym chciała...
i na siebie też jestem zła, bo nie potrafię odpuścić sobie, nie potrafię odpoczywać
rzucić wszystko, wziąć się w garść, przymknąć oko na wieczne marudzenie Córci
na piski i decybele poza skalą Janka

i chwytam wtedy tą książkę niebieską o Bogu, co nigdy nie mruga
i czytam na stronie nie pierwszej, tylko przypadkowo wybranej
że
mogę

mogę zamienić swoje wszystkie muszę na mogę

tak?

ale chyba od poniedziałku...





piątek, 8 stycznia 2016

niecierpliwość... i negliż

Całkiem niedawno, pewien gość, mocno pachnący mi podróżami (w sumie tymi podróżami to pachnie jego blog, poza siecią nie mieliśmy przyjemności się...spotkać), radził blogującym (nie bezpośrednio mnie, ale dość osobiście to przyjęłam) korzystać z poradników dla blogerów.
Tak więc zaczęłam myśleć.
Mój blog, to przecież mój blog, a co za tym idzie, moje zasady, moja wizja i misja. Tym bardziej, że nosi nazwę o sobie dla mnie.
Chociaż...raczej znalazłby się na półce bez kategorii. Nie jest ani kulinarny, ani parentingowy, ani podróżniczy. Nie ma w nim perełek designu,  a lifestyle może i ma, ale daleko mi do bycia inspiracją, a tym bardziej poradnikiem.
To nie ja.
Więc może, by nabrać charakteru, zwiększyć liczbę Czytelników... choć tak naprawdę jest Was coraz więcej, co cieszy jak nie wiem:) ...powinnam zasięgnąć porad znawców i blogowych specjalistów?

Oczywiście wiem, nad czym mogłabym popracować od zaraz. Nad własną osobistą niecierpliwością, często odbieraną jako spontaniczność. Bo gdy zapuka mi myśl, temat, pani emocja lub pan nastrój, to muszę tu i teraz i od razu. Ulżyć sobie, a pewnie niekoniecznie wszystkim Zaglądającym, i napisać. Najpierw ubrać i ułożyć. Potem puścić w obieg. Niecierpliwie podzielić się. Koniec końców...odsłonić. Mogłabym przecież najpierw naszkicować. Przemyśleć, przespać się z nim. Z tematem, nowym wątkiem. Żarty...niedoczekanie....
Ale...dlatego, i dzięki temu właśnie, powstał mój blog. Moje miejsce, miejsce, gdzie mogę pisać o tym, co u mnie. Mogę pisać o sobie. O odczuciach i myślach, których nie chcę zatrzymywać. Nie da się i już. Pisałam na skrawkach papieru, ostatnich stronach zeszytów, książek. Na czym się dało. Zdarzyło się i na kawiarnianej serwetce. Co miałam pod ręką. Bo pisania nie dało się nigdy zaplanować. Zaznaczyć w kalendarzu "jutro po obiedzie piszę o....". Są takie myśli i emocje, wrażenia danej chwili i miejsca, niecierpliwe na tyle, że nie mogą czekać. Trwają chwilę właśnie, pewien splot słów i mix zmysłów. I o nich nie chce się zapomnieć...
Taka ja.
I dlatego ten blog. O sobie i dla mnie. Dla spokoju ducha, którego tak bardzo trzeba mi. Myślałam, że potrzebowałam go najbardziej wtedy, gdy dzieci, Skarby nasze, były małe i absorbowały każdą minutę mojej doby i każdą cząstkę mojego ja. Blog miał być czymś dla mnie. Miał być nie-dziećmi, choć o nich piszę tu tak wiele. Nie-domem, a przecież wszystko jest z nim związane, cała ja przecież.
Mój blog jest mi potrzebny nadal. Dzieci rosną, a ja pisać nie przestaję. Cieszy mnie pisanie. I to, że jestem czytana. Jestem czytana! Mam stałe kochane Grono Komentujących i Mobilizujących:) Lubię mój blog, uwielbiam kontakt z Wami. A dzięki temu, że niewielu z moich znajomych wie o blogu, piszę odważniej. Otwarcie. Zdaję sobie sprawę, że blogowy post jest jak negliż. Odsłania więcej, niby nieśmiało, niby niechcący, niby nie dla wszystkich. A jednak...
Ale zajrzę do poradnika. Poczytam, pouczę się. Popracuję nad niecierpliwością. A w międzyczasie napiszę, co u mnie. Dla siebie.



środa, 6 stycznia 2016

białe szaleństwo


Doczekaliśmy się!
Śniegu i mrozu akuratnego. Takiego, co szczypie, ale nie boli.
Jeździmy na sankach, co niektórzy tarzają się w śniegu do woli.
Jest cudownie. To kocham:)
Dziś więcej kadrów, mniej gadania...
Zimo trwaj!

 









 

 



gdy za oknem szorstki mróz - zaciągam się wspomnieniami


w domu ciepło i rodzinnie
ogień w kominku
kawa z cynamonem
reszta wina na dnie ogromnej lampki

za oknem minus dwanaście
biel, powietrze ostre i zamarznięte, da się kroić
ziemia twarda, asfalt wybielony solą...

uwielbiam

na przekór

uwielbiałam nawet wtedy, gdy nie miałam garażu...:)
 
 
 
winter 2002 - 349 Low Dog Rd., Big Sky, MT
 

gdy tylko czuję pierwsze płatki śniegu na policzkach -
spora część mnie, gdzieś tam w środku, piszczy ze szczęścia
odzywa się we mnie Montana girl
(szkoda, że nie citizen...)
dwie zimy w Górach Skalistych
życie na wysokości 2000m n.p.m.
w porywach do niemal 3000m
przez niemal dwa lata wciągałam tamten klimat wszystkimi zmysłami, do dziś krąży w moim krwiobiegu
nie zapomnę siebie tam
nie zapomnę, jak siebie się tam uczyłam

Montana jest piękna, o każdej porze roku
niekończąca się przestrzeń
konie, kowboje i country music
jak na filmach, dokładnie taka
cowbay hats, cowboy boots

ludzie tam są piękni
rozmawiałam z wieloma osobami, które spędziły w Stanach lato lub lata
gdzieś na wschodnim lub zachodnim wybrzeżu
narzekali
ja - nigdy
jak mogłabym?

Big Sky
a place where your dreams come true...

królujący nad wszystkim szczyt Lone Mountain ubierał się na biało nawet w czerwcu i październiku
i w lutym, gdy stamtąd wyjeżdżałam... na nie-zawsze

zimą góra czekała na narciarzy i deskarzy, z tak szerokimi stokami, że można było poczuć się na nich samotnie, z trasami dla psich zaprzęgów, drogowskazami i domkami dla gości ustawionymi niemal na stoku
hot tub included:)









często jeździłam na nartach sama, w przerwie między pracami, dzięki którym nie musiałam płacić za ski pass
do końca życia nie zapomnę, jak pokonałam czarną trasę
po prostu zabłądziłam i nie miałam wyjścia
płaściutką spacerowa ścieżką dojechałam do końca, a tam krawędź i...przepaść jakaś przerażająca!
i ani żywej duszy wkoło
usiadłam i kalkulowałam możliwości ewakuacji
cofać się? z dwieście metrów lekko pod górę? eee
helikopter? aż tak filmowo to tam nie było, poza tym to nie była era telefonów konórkowych
popłakałam sobie z najzwyklejszego strachu
a potem zjechałam na tyłku, z górki na pazurki
ale to nie koniec! stok ugłaskany postanowiłam ujarzmić na poważnie
w końcu okazał się nie taki straszny
wróciłam, stanęłam ponownie na krawędzi, narty wpięte, kijki ściskane w dłoniach
trochę to trwało, ale...zjechałam!
to był jeden z tych moich mini sukcesów, dzięki którym wiem, że mogę więcej
pokonałam strach




białe drogi, samochody, dachy domów
zaspy śniegu i mój stary Ford z napędem na cztery koła
radził sobie cudownie
pod górę i w dół, nawet, gdy pod przyjemną warstwą śniegu krył się lód, twardy jak skała
low life
godzina drogi do miasta, sklepów, kina
czterdzieści minut do Yellowstone
i ja tam sobie pomiędzy...


nie schodzący z ust amerykański uśmiech
chęć bycia miłym, bo...czemu nie?
utarło się u nas, że ich obowiązkowe "how are you?" tak naprawdę jest sztuczne i płaskie
że Amerykanie tylko pozornie interesują się sobą nawzajem
a ja mówię: nie! samo pytanie jest zwykłym przedłużeniem powitania, rozciągniętym "hi"
ale jeśli trafisz na znajomego, on naprawdę ma ochotę na krótką pogawędkę, chce posłuchać, co u ciebie, nie wciskasz wzroku w podłogę, a raczej podnosisz brodę do góry, ze zwykłym szczerym uśmiechem i...rozmawiasz
w Montanie, Idaho, Utah, Wyoming
a jeśli trafiasz na nieznajomego? jego pytanie nadal jest przedłużeniem "hello", nadal możesz się uśmiechnąć, a to, że nie opowiesz mu o wkurzającym szefie czy bólu pleców...u nas też nie opowiada się o tym przypadkowo spotkanym osobom

dzięki mojej podniesionej brodzie wielu Amerykanów dowiedziało się, że Polska leży w Europie
a nie w jednym z amerykańskich stanów
serio
i że można wyjechać poza granice swojego stanu lub kraju z czystej ciekawości i potrzeby poznawania
spotkałam ludzi, którzy podziwiali to, że znam dwa języki, bo oni potrafili posługiwać się tylko swoim

Montana nauczyła mnie bezinteresownej uprzejmości
oddychania marzeniami
wiary w to, że wszystko jest możliwe
że liczy się człowiek, to, co ma w środku, w sobie, nieważne jak jest ubrany i jakie ma wykształcenie
i skąd pochodzi - nie to o nim stanowi
długo po powrocie ze Stanów zagadywałam nieco obcych mi ludzi, życzyłam miłego dnia, gdy wychodziłam ze sklepów
i spotykałam się ze zdziwieniem, a nawet podejrzliwością
co ona taka uchachana??:)

a czemu nie?:)

zagadywanie minęło
ale zakochanie i tęsknienie za prawdziwą zimą, mrozem, śniegiem, szerokimi stokami i pogawędkami przy PO BOX'ach nie mija mi...
tęsknienie za możliwością i wolnością nie mija mi....

choć tak sobie myślę, że może to nie Montana nauczyła mnie otwartości i uprzejmości?
może to jednak siedzi w każdym z nas? tylko jesteśmy za leniwi na to, żeby wydobyć z siebie uśmiech i życzliwość tak na co dzień?

no, to uśmiecham się teraz
i życzę Wam udanego dnia, słodkich snów
pokonania czarnych stoków
wiary w to, że się uda
że można
czemu by nie?:)


 w tym budynku mieszkałam, #2D Cedar Drive, Big Sky, MT
 












piątek, 1 stycznia 2016

za nami Święta


Za nami Święta, Boże Narodzenie 2015.
Bogate w radość, niespodzianki, zaskoczenia, mini rózgi i sporo prawdziwie wolnego czasu.
Jeszcze w przeddzień Wigilii znana Wam już Ania z tego bloga, uraczyła nas swoimi przetworami i nalewkami, dziękuję Aniu. Trwa casting na najlepsze z konfiturek - jak dla mnie gruszka z wanilią i goździkami - the best one:)




Od Asi, grudniowej mojej Sąsiadki, dostałam książkę Agnieszki Maciąg - cudowna okładka, cały nastrój, smak świąt:) Dziękuję:)



Święty Mikołaj nieco zaskoczył nasze dzieci w tym roku...
Co prawda, ostrzegaliśmy je, że to może nastąpić i chyba troszkę były na to przygotowane... pierwszy prezent przyjęły z pokorą...
Ale wiadomo, dziecięca pokora nie trwa nigdy za długo... nie tyle, ile byśmy oczekiwali.
My, rodzice:)



 

To były naprawdę udane Święta, zresztą ten dobry czas jeszcze trwa!
Cieszę się każdym dniem. Sprzątam, układam, gotuję.
Ostatni wieczór roku mieliśmy spędzić spokojnie w naszym domku. Ale spontaniczne zaproszenia, wizyty u Sąsiadów, bliższych i dalszych, ubarwiły nam tą Sylwestrową noc i koniec końców wspólnie oglądaliśmy fajerwerki, bawiliśmy się pod trzema adresami i poszliśmy spać naprawdę późno...
To był dobry rok. Nasz wspólny. Zakończyliśmy go śmiejąc się. A czym powitał nas kolejny...?:)

Pierwszymi spełnieniami!