czwartek, 21 stycznia 2016

mogę

mogę?

mam w zanadrzu szkice trzech kolejnych postów
czekają na rozpisanie, ubranie
myślałam - tydzień w górach, dzieci będą miały się z kim bawić, i czym, bo ogromny plecak z grami, kredkami, kolorowankami i autkami czekał spakowany od kilku dni....
mój czas sam będzie się prosił o wypełnienie
napiszę o tylu sprawach!

stoję przy oknie
góry lśnią w słońcu, bielą zachwycają, drzewa oszronione stroją niechcący, tworząc klimat krainy śniegu, miękkość widoku zza szyby odrywa mnie od podłogi, zabiera z tego pokoju, spowalnia myśli, podnosi znajomo kąciki ust...nacieszam oczy
pozorna cisza i łagodność...
udaje mi się nawet tą ciszę dosłyszeć, przez ułamki chwil...
zobaczyć ją w promykach słońca, na zboczach gór
zamykam na moment oczy, uśmiecham się do siebie, liczę oddechy
dostrzegam w szybie swoje odbicie...z uśmiechem szczęścia

zanim uprzykrzone głosy kłócących się dzieci dotrą do moich uszu, napawam się byciem ze sobą samą...ale powoli marszczę czoło, pogłębiając pionową kreskę na środku...
jeszcze nie! jeszcze chwilkę mi dajcie....

nie chcą skończyć śniadania, a przecież nie karmimy ich brukselką ani owsianką na wodzie
od rana, milion razy przed dziesiątą, i kolejne milion do jedenastej, Młodszy pyta o granie na laptopie, Starsza - dlaczego szklanka jest do połowy pusta??
tłumaczę, po raz milionowy, że czterolatki nie grają na komputerze, a zwłaszcza NASZ czterolatek
i że szklanka jest ZAWSZE  w połowie pełna
potem targi o mycie zębów, nie jedzenie zbyt wielu słodyczy, zbieranie zabawek, nie bieganie do sąsiedniego pokoju co 6 minut, ubranie papci, zamykanie drzwi, nie śpiewanie non stop...
błagania moje o ciszę....choć jej odrobinkę raz po raz...
nie ma
nie dane mi
wolne dni w górach, 24/7 z moimi kochanymi, okazują się być trudne
B. niemal nie widzę, nie patrzę na Niego, bo brwi mam tak spięte i ściągnięte przez zniecierpliwienie, przez ten hałas, przez nie możliwość leżenia na łóżku i nic nierobienia, że nie widzę nic, oprócz minusów tego wyjazdu
dziś raz jeden Go dojrzałam
takiego przystojnego, z zarostem trzydniowym, w kurtce ciemnogranatowej...uwielbiam Cię w ciemnych ciuchach...i te oczy, w których widzę siebie samą i nas
bo On musi znosić i dzieci i mnie
i wiem, że nie pomagam
że chciałabym być światłem! uśmiechem! ciepłem!
tą mamą, co to nigdy złego ani głośnego słowa nie powie
co złoty środek na zadartą skórkę, na zgubione autko, poplamiony rysunek znajdzie...
z którą wszystkim jest dobrze i potrafi ogarnąć dzieci
tylko dwoje!

a ja widzę minusy, zmęczenie, nie to, co sama bym chciała...
i na siebie też jestem zła, bo nie potrafię odpuścić sobie, nie potrafię odpoczywać
rzucić wszystko, wziąć się w garść, przymknąć oko na wieczne marudzenie Córci
na piski i decybele poza skalą Janka

i chwytam wtedy tą książkę niebieską o Bogu, co nigdy nie mruga
i czytam na stronie nie pierwszej, tylko przypadkowo wybranej
że
mogę

mogę zamienić swoje wszystkie muszę na mogę

tak?

ale chyba od poniedziałku...





3 komentarze:

  1. Aniu, na pocieszenie w tych trudnych dniach i tych, które jeszcze nadejdą - to minie. Zobaczysz, któregoś pięknego dnia zaskoczy Cię cisza wokół Ciebie i ze zdumieniem odkryjesz, że cały dzień należy do Ciebie.Ściskam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekam na to, czekam! Wiem, że ten dzień nadejdzie. Ale jak sobie człowiek ubzdura, że zdąży przez ten tydzień wolnego dać czas sobie i dzieciom i górom i trochę pracy, bo telefon przecież dzwoni.. to trudno uwierzyć w to MOGĘ...

      Usuń
  2. aaaa ale cudnie !!!!! w tych zdjęciach jest zaklęta cisza ;-)
    Potem człowiek chce aby te zbuntowane nastolatki przyszły usiadły i pogadały ;-)

    OdpowiedzUsuń