Z naturalnym dla mnie ociąganiem i opóźnieniem - parę słów o... wielkim świecie:)
W sumie... doskonale opisała to Dorota z bloga Dorota na Przedmieściach. Zrobiła to tak pięknie i w punkt, że w sumie nie muszę nic dodawać:)
Na Blog Conference Poznań zapisałam się na czas, wydrukowałam moje własne wizytówki, którymi miałam uszczęśliwić przyszłych czytelników i pojechałam, właśnie z Dorotą, spędzić dobrze czas i wykorzystać współbliskość wielce ciekawego świata blogów i blogerów.
Szczerze mówiąc, przed Konferencją myślałam, że większość osób, które prowadzą blogi, robi to z pasji, dla radochy i przyjemności, raczej w skąpym czasie wolnym. Super znane i popularne wielkie blogi, które zarabiają z siebie i na siebie, a tworzy je wręcz zespół, miały być w mniejszości. W Poznaniu odniosłam jednak zupełnie odwrotne wrażenie. Czułam się nie jak uczestnik, ale bardziej jak obserwator. Taki stojący z boku. Jak mniejszość, maleńka rybka w morzu fachowców, niemal celebrytów, a z pewnością gwiazd. No i influencerów. Z moim małym, skromniuteńtkim blogiem, bez UU, webinarów, marki i YouTube. Tak więc obserwowałam i poznawałam. Siedziałam obok Dziewczyn, które mają bardzo określony i kompletny pomysł na siebie, mają pasje, tworzą, piszą i dzielą się swoim światem online. Już po powrocie z przyjemnością zajrzałam na ich strony, bardzo miła kolejność - najpierw poznałam twarze (i upodobania kulinarne, haha), a dopiero potem blogi:)
Te mieszane odczucia co do BCP wynikają chyba jednak bardziej z mojego nastawienia do całej imprezy. Spodziewałam się nieco lepszej integracji, a przynajmniej sprzyjających ku temu okoliczności. Miałam nadzieję, że uda się poznać i spotkać osoby, które... piszą podobnie, jak ja, z którymi mogę choć w pewnym stopniu utożsamić.
Ale nawet jeśli to jedno się nie udało, spędziłam w Poznaniu naprawdę wartościowy czas. Idealny na podsumowania i wnioski. Na podglądnięcie, jak to się robi w wielkim mieście i świecie. I jak ja odnajduję w nim miejsce i sposób na siebie. Z całych sił starałam się nie porównywać, bo to pierwszy krok do zguby, nie tylko dla blogera.
Doba w Poznaniu była zresztą ucztą nie tylko dla ducha:)
Kolację, śniadanie i lunch jadałam na mieście. I to w świetnym Towarzystwie - dziękuję Dorotko:)
Wracałam do domu z wypiekami i... ulgą. Z prędkością pociągu relacji Poznań - dom, odbyłam małą podróż w czasie. Poznań to przecież moje miasto z czasów studenckich! Na Taczaka miałam lekcje hiszpańskiego, a przez cały jeden semestr przesiadywałam z koleżanką wieczorami w pubie, flirtując z barmanem. Paderewskiego przechodziłam rzadko, ale za każdym razem wzdychałam do witryn ekskluzywnych wtedy butików. Na Ratajczaka wpadałam na boloński z groszkiem, między wykładami. A okolice AE (dla mnie zawsze będzie Akademią Ekonomiczną) znam jak własną kieszeń.
Od czasów studiów zmieniło się bardzo dużo. Przede wszystkim zmieniłam się JA. Podczas BCP 2017 nie zaglądałam do mlecznych barów, nie spieszyłam się na kolejne ćwiczenia, wykład, tramwaj. Tym razem delektowałam się wolnym wieczorem, delektowałam się czasem, wspominkami, świetnym Towarzystwem i pysznym jedzeniem w polecanych miejscach. Moje kryteria się zmieniły. To, na co pracowałam od czasów studiów - owocuje. Plany, które snułam jeszcze po omacku piętnaście lat temu - zrealizowałam z nawiązką. Miłości, które pożegnałam na czas - zapomniane. Bilans wyszedł zdecydowanie na plus:) Nie muszę sobie, ani innym niczego udowadniać. Nie muszę być super blogerką, wystarczy, że mam (póki co) wpływ na własne dzieci, dla nich jestem prawdziwą influencerką:) Pisanie, blog, to dla mnie nadal miło spędzony czas, relaks, potrzeba chwili. Nawet, gdy Czytelników jest mało, a każdy komentarz to święto.
Jeśli nie czuję, że coś musi się zmienić... niech nic się nie zmienia...
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz